Jacek Żakowski: Dymisje - tak, odwrót - nie
Podobno po paśmie spektakularnych porażek i sondażowych strat Wielki Selekcjoner reprezentacji Państwa PiS-owskiego, czyli Jarosław Kaczyński, chce zrobić zmiany w drużynie i zastosować nowe warianty taktyczne. Ale facelifting nie sprawi, że PiS stanie się nie-PiS-em. A rewoltującemu się elektoratowi nie chodzi o szczegóły, tylko o zasadniczą linię PiS-owskiej rewolucji.
05.04.2017 07:14
Prezes patrzy w szklaną kulę i widzi tam sondaże jadące po równi pochyłej. Kula mu mówi: „zmień się!”. I Prezes się zmienia, więc wszystko się zmienia. PiS odbudowuje armię, wstrzymuje niszczenie szkół, sadzi ścięte drzewa, wskrzesza arabskie konie i bażanty, ogłasza przyjęcie uchodźców i euro, wycofuje się z ataku na KRS i sądy, ogłasza referendum w sprawie ustroju Warszawy i deformy oświaty…
Ciekawe dni przed nami. Dzięki łagodnie wyrażanym miękkim intuicjom rozmaitych osób z PiS-owskiej czołówki będziemy mogli pograć w jedną z naszych ulubionych gier - strzelanie dymisyjnymi plotkami do sylwetek biegnących ministrów.
- Rach-ciach - Witold Waszczykowski znika, a z plotek Konrad Szymański wynika.
- Buch-buch - Antoni Macierewicz wreszcie zatopiony. Bartosz Kownacki będzie wyniesiony.
- Szast-prast - Szyszko padł.
- Tra-da-da-da - Anna Zalewska spada - Marzena Machałek lepiej się teraz nada.
- A jak ktoś przymierzy się dobrze, będzie też po Ziobrze.
Pobudka! Kto się rozmarzył, niech wraca do realu. I niech na nic istotnego nie liczy. Bo prawdopodobieństwo, że coś się poważnie zmieni, jest nikłe. Kłopoty sondażowe tej władzy nie są taktycznej natury. To, że słoń tłucze porcelanę, kiedy wejdzie do składu, nie wynika z jego niezręczności, lecz z tego, że jest słoniem. Może straty byłyby odrobinę mniejsze, gdyby mniej się wachlował uszami, ale to jest detal. Masakra jest nieuchronna.
"My zbawiamy świat"
PiS robi masakrę nie z powodu popełnianych przez ministrów błędów, lecz ze swojej natury i z istoty swojej wizji polityki. Tą naturą jest mesjańska pycha wyrażająca się wiarą, że „my zbawiamy świat”, a istotę stanowi wynikające z głębokiej ignorancji przekonanie, że wszystko trzeba i można urządzić inaczej. Połączenie takich dwóch czynników odpowiada za wszystko, co bulwersuje wyborców i trzęsie sondażami. Od pasma stłuczek pędzących na sygnale rządowych limuzyn, po wojnę z całą Europą o Tuska, oraz systemową demolkę szkół, sądów i szpitali. Ryzyko stłuczki to pestka, gdy pędzi się uratować świat. Nie ma nic złego w rozwaleniu szkoły, gdy się wierzy, że jest ona siedliskiem śmiertelnej umysłowej zarazy. Parę filiżanek w tę albo w tamtą nie robi różnicy, gdy chce się wysadzić w powietrze skład pełen porcelany, by wymienić cały asortyment.
Nie można oczywiście wykluczyć, że widząc narastający opór Jarosław Kaczyński niektórych kolegów przeniesie z pierwszej linii na tyły. Tak jak zrobił z nieobecnym w mediach od miesięcy posłem Piotrowiczem. Albo jak kiedyś, by wygrać wybory, zamaskował siebie i Macierewicza. Na kogo padnie trudno teraz powiedzieć. Ale najłatwiejszą ofiarą może być minister Waszczykowski, bo nikt chyba za nim nie stoi. Troszkę trudniej będzie z minister Zalewską, bo jej dymisja zachęciłaby nauczycieli, samorządowców i rodziców do walki. Chyba, że Prezes zdecyduje się zatrzymać deformę oświaty, co nie jest bardzo prawdopodobne. Odwołanie ministra Szyszki to wojna z dyr. Rydzykiem, więc chwilowo niewiele mu grozi. Najtrudniejsze byłoby odwołanie ministra Macierewicza, bo on ma w elektoracie swoją smoleńską sektę i zawsze może też liczyć na wsparcie Radia Maryja. Żadna z tych dymisji nie miałaby jednak istotnego merytorycznego znaczenia. Bo wszyscy w swoich resortach zasadniczo realizują strategię prezesa. Nawet dymisja samego Macierewicza miałaby głównie wizerunkowy charakter. Nikt przecież nie przywróci do służby zwolnionych generałów i nikt z PiS nie rozwiąże Obrony Terytorialnej. Przekształcenie wojska w armię typowo wewnętrzną, służącą raczej utrzymaniu władzy, niż obronie kraju, jest strategiczną decyzją, za którą musi stać Prezes i cała PiS-owska wierchuszka.
Pora na prezenty
Jest bardziej prawdopodobne, że dostaniemy od PiS jakieś nowe prezenty. Zwłaszcza jeśli nie wystarczy nasilająca się ostatnio mantra o dobrodziejstwach udanego programu 500+. I jeśli nie zadziała bajka o okropieństwach, które już-już zostaną ujawnione i udowodnione w licznych śledztwach smoleńskich, które się kompletnie nie udały, chociaż potwierdziły znaną w świecie tezę o polskim i rosyjskim bałaganie. Na zapowiadanym kongresie programowym PiS może więc ogłosić, że w jakiejś przyszłości (np. od przyszłego roku) rozszerzy 500+ także na pierwsze dzieci, albo że obniży składki na ZUS (zwłaszcza dla samozatrudnionych).
Jarosław Kaczyński zapewne dobrze jednak rozumie, że ani dymisje, ani nowe prezenty nie zatrzymają spadku sondażowego poparcia i nie uchronią PiS-u przed porażką w zbliżających się wyborach samorządowych (jeśli do nich dojdzie). Bo sondażowe tąpnięcie nie wynika z osobistych błędów poszczególnych ministrów, ani z tego, że za mało osób dostało prezenty od rządu premier Szydło, lecz z tego, że PiS zaczął zbliżać się do swojego strategicznego celu, jakim jest uczynienie z Polski miękkiej dyktatury zawieszonej między Zachodem i Wschodem. A taka wizja Polski przeraża coraz więcej wyborców, którzy nie głosowali, bo przyzwyczaili się, że zmiana władzy nie ma dla nich wielkiego znaczenia. Teraz widzą lub zaczynają rozumieć, że ma i może mieć jeszcze większe oraz groźniejsze znaczenie dla nich i dla Polski, więc dochodzą do wniosku, że jednak powinni wziąć udział w wyborach, by tę władze zmienić.
Demobilizacja sprzeciwu
By uspokoić przerażonych, niegłosujących półtora roku temu lemingów PiS musiałby jednak całkiem się uspokoić, przynajmniej na jakiś czas zrezygnować ze swojego głównego, strategicznego celu i wrócić do tej postaci, jaką miał, gdy wygrywał wybory półtora roku temu. A to nie jest już raczej możliwe, bo taki plan zakładałby podjęcie za dwa lata ryzyka utraty władzy. Trudno by mi było uwierzyć, że Jarosław Kaczyński się z taką ewentualnością liczy. Zakłada raczej, że będzie u władzy do swojej emerytury, na którą wybiera się dopiero za 10 lat.
To oczywiście nie znaczy, że PiS nic nie zrobi, by ograniczyć narastanie sprzeciwu. Może nawet Prezes paru ministrów odwoła. Może w jakiejś drugorzędnej sprawie (np. w sprawie Warszawy) cofnie się pół kroku. Ale tylko po to, żeby zdemobilizować sprzeciw. Nie po to, by pójść za głosem suwerena, który tej władzy ma coraz bardziej dość. I będzie jej miał dość tym bardziej, im bardziej się jej uda osiągnąć cele, które Prezes wyznaczył. Ten cel może uświęcać kompromisy, ale jest bardziej prawdopodobne, że uświęci przyspieszenie marszu i radykalizację środków, które mają mu służyć.
Jacek Żakowski dla WP Opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji