Bezdomni Polacy w Niemczech zabrali głos. Mówią, dlaczego nie wracają
Z dnia na dzień stracili dach nad głową i wylądowali na ulicy w Kolonii. Polacy stanowią znaczną grupę bezdomnych w Niemczech. Do kraju jednak wielu z nich wracać nie chce. Jak teraz wygląda ich życie?
- Agencje pracy z dnia na dzień powiedziały nam: proszę się pakować i do widzenia. Wykolegowali nas na pieniądze. Obaj musieliśmy opuścić hotele pracownicze - tak Piotr i Tomasz tłumaczą, dlaczego wylądowali bez dachu nad głową. Pierwszego dnia na ulicy obaj nie pamiętają, poszli zapić. Są uzależnieni od lat.
- Miałem dobre życie, byłem kierowcą ciężarówki, dobrze zarabiałem, ale rozpiłem się. Jaka kobieta to wytrzyma? Żona ostrzegała mnie, ale nie posłuchałem - wspomina Piotr.
Rozstali się, wyjechał do Niemiec, próbował różnych prac. W noclegowni pomieszkuje od czterech lat. W międzyczasie próbował pracować w Erfurcie i w Paryżu. - Ale ciągle coś nie wychodziło - mówi.
Zobacz też: skandal, co zrobił. A później jeszcze ten taniec. Jest nagranie
Prawie pół miliona osób bez mieszkania
Na początku tego roku w Niemczech bez własnego mieszkania, ale gdzieś zakwaterowanych, było prawie 475 tys. osób. To o 8 proc. więcej niż rok temu - wyliczył Federalny Urząd Statystyczny. Odsetek osób z niemieckim obywatelstwem to około 14 proc., reszta to imigranci. W tej statystyce nie uwzględniono osób żyjących na ulicy.
Szacunkowe liczby podano w raporcie rządowym w 2024 roku: według którego na ulicy lub w tymczasowych ośrodkach w Niemczech żyje prawie 48 tys. osób.
- Gminy są zobowiązane do zapewnienia schronienia każdemu człowiekowi zagrożonemu bezdomnością - tłumaczy DW Katja Reuter, rzeczniczka prasowa urzędu miasta w Kolonii. - W ciągu roku wśród osób bezdomnych występuje duża rotacja - dodaje.
Przeczytaj też: Życie w Niemczech: czy imigranci są z niego zadowoleni?
Nie chcą wracać do Polski
Dlatego trudno policzyć osoby w kryzysie bezdomności, ale na ulicach Kolonii - szczególnie w centrum - są bardzo widoczne. Są wśród nich też Polacy.
- Trafiają do noclegowni dla obywateli Europy Wschodniej. Obecnie korzysta z niej 37 Polaków, jednak ta liczba zmienia się każdego dnia - mówi DW Kerstin Jahnke z urzędu ds. społecznych, pracy i seniorów, kierowniczka działu ds. mieszkalnictwa.
Wśród osób, które korzystają z noclegowni, wielu jest uzależnionych od alkoholu lub innych substancji. Bez prawa do świadczeń socjalnych szansy na odwyk jednak nie mają. Mogliby skorzystać z systemów pomocy społecznej w krajach pochodzenia, dlatego władze Kolonii finansują na ich życzenie powrót do ojczyzny.
Z tej możliwości rzadko kto korzysta. - Wielu naszych gości (tak mówi się o osobach bezdomnych, które przychodzą do ośrodka) nie widzi perspektyw w Polsce. Mieli długi, byli karani lub stracili kontakt z rodziną i nie chcą wracać do kraju - komentuje Jörg Graef, pracownik socjalny.
Przeczytaj też: Niemcy. Brakuje ponad ćwierć miliona fachowców
Na ulicy trudno o przyjaźń
Piotr i Tomek zaprzyjaźnili się na "pijackiej ławce". Piotr jest gadułą, Tomasz małomówny, ale łączy ich "zgodność charakterów". Dla oszczędności "cygarety" palą na spółkę. Zapewniają, że skoczyliby za sobą w ogień.
O prawdziwe przyjaźnie na ulicy nie jest łatwo. - Stawiasz wódkę, to masz kolegów. Ale jeśli nie masz nic do picia, to jesteś wróg publiczny numer jeden. Mało kto szanuje się tak, jak ja z Tomkiem - mówi Piotr i z uśmiechem patrzy na kolegę.
Wstają rano i ,"chodzą sobie po mieście". Zbierają fanty, a potem idą na wódkę. - Co mamy robić? Siedzieć i patrzeć sobie w oczy? - pytają.
Obaj nocują w ośrodku dla osób bezdomnych w Kolonii. - Tutaj możemy wykąpać się i przespać. Nie narzekamy na warunki - mówią zgodnie. Jeśli chcą skorzystać z prysznica, muszą zapłacić 50 centów, jeśli chcą zjeść ciepły posiłek 1,50 euro.
Poczekalnię przed ośrodkiem nazywają "szczurownią", bo wieczorami są tam szczury. - Człowiek musi się zaaklimatyzować - kwitują.
"Kto by się przyznał?"
- Najgorsza w tym wszystkim jest samotność. W nocy często płaczę, czuję się taki samotny - mówi Piotr.
Z dziećmi utrzymuje kontakt telefoniczny. Myślą, że ojciec w Niemczech pracuje. Nie wiedzą, że nie ma ani pracy, ani dachu nad głową. - Kto by się przyznał, że jest bezdomny? - załamuje mu się głos.
Rok temu brał udział w projekcie aktywizującym osoby w kryzysie bezdomności: grupą chodzili do parku i zbierali śmieci. Projekt zapewniał strukturę dnia i zarobek - 20 euro na tydzień. Na czas projektu udało mu się odstawić alkohol, ale projekt się skończył i Piotr wrócił do picia.
On i Tomek chcieliby poprawić swoją sytuację, ale nie mają pomysłu, jak. - W Tomka wieku może uda się znaleźć pracę, ma 47 lat. Ale ja mam 64. Kto mnie zatrudni? - pyta Piotr.
Jak internat dla dorosłych
Do ośrodka zmierzają osoby w różnym wieku: straszy mężczyzna z workiem bokserskim na plecach, młody chłopak z gitarą. Wielu targa ze sobą pakunki: walizy, reklamówki, worki. A w nich zapakowany cały dorobek.
Korpulentna kobieta czeka na otwarcie. Agnieszka, Romka z Polski, z zawodu krawcowa, jest osobą bezdomną od czterech miesięcy.
Przyjechała do Niemiec za mężem, zaczęli pracę w masarni. Lokum mieli zapewnione. Mieli tylko kroić, nic więcej nie potrafili. Jednak szybko okazało się, że potrzeba osób doświadczonych w zawodzie. Zwolnili ich i zostali bez dachu nad głową.
Nocują w ośrodku, po pięć osób w pokoju, który Agnieszka porównuje do "internatu dla dorosłych". - Ciepło jest, jedzenie jest, jest gdzie spać. Czego chcieć więcej? Wierzy, że wkrótce znajdą pracę. Ona nie narzeka, ale współczuje 75-letniej kobiecie. - Tutaj nikt się nią nie zajmie, a ona załatwia się w pampersy. Czasami jej pomagam, bo mi jej szkoda - mówi Agnieszka.
"Żyć jak normalny człowiek"
Andrzej od roku ma pracę jako pomagier w ośrodku dla osób w kryzysie bezdomności. Wydaje posiłki, zmywa talerze, segreguje pranie. "Łutem szczęścia" dostał pracę, akurat był wolny etat. - Skorzystałem z szansy, żeby wyjść na prostą.
Wcześniej sam był bezdomny. Chwytał się różnych zajęć, ale szybko je tracił i kilkakrotnie lądował na ulicy. - Już nie wiedziałem, jaką pracę zacząć, żeby sobie poradzić. Teraz ma motywację: chce "żyć jak normalny człowiek".
Przyznaje, że problemy w poprzednich pracach wynikały z jego zaniedbań - nie przychodził, spóźniał się, zawalał. - Brałem narkotyki - mówi.
Teraz mieszka w zakwaterowaniu, które przydzielił mu urząd pracy. - Mam dokąd wrócić po robocie - cieszy się. Stwierdził, że musi się zmienić, jeśli chce utrzymać posadę: przestał się spóźniać, skończył z narkotykami.
Z obserwacji Andrzeja wynika, że wiele osób z bezdomności wychodzić nie chce.
- Niektórzy są bardzo uzależnieni od alkoholu i nie wyobrażają sobie życia bez tego. Są "żywymi trupami". Andrzej przeprasza za brzydkie wyrażenie.
Bezczynność degeneruje
Maciej Okulus, student politologii, od trzech lat pracuje w ośrodku dla osób bezdomnych. - Wielu bezdomnych Polaków w Niemczech ma w Polsce problemy z prawem, głównie za alimenty, więc nie chcą wracać do kraju. Częstym powodem jest też, że pracowali w Niemczech na czarno, nie dostali wynagrodzenia i zostali zwolnieni - analizuje.
- Mężczyźni, kiedy zawala im się świat, nie potrafią o tym mówić, często zagłuszają smutek używkami. Bezdomne kobiety częściej potrafią o swoich problemach rozmawiać. Psychicznie są bardziej zdolne, żeby z trudnościami sobie poradzić - dodaje.
Zauważa rzecz wspólną dla wszystkich osób dotkniętych kryzysem bezdomności. - Bezczynność degeneruje - mówi Maciej.
Miał pomysł, żeby raz w miesiącu osoby z urzędu pracy spotykały się z osobami bezdomnymi i pomagały im w załatwieniu pracy. Wśród nich są specjaliści od budowlanki, elektryki czy hydrauliki. A Niemcom brakuje siły roboczej. - To byłoby świetne rozwiązanie dla obu stron - uważa. Ale kooperacji nie udało się nawiązać - Niemiecka biurokracja nie pomaga. Tutaj nikt nie chce próbować "niestandardowych" rozwiązań.
Maciej nie ma złudzeń. Szacuje, że zaledwie 10 proc. "gości" noclegowni uda się wyjść z bezdomności. - Większość zostanie na ulicy albo odprowadzimy ich do grobu - mówi ze smutkiem.
Marlena Dumin, Deutsche Welle