Izraelscy żołnierze przyznają: popełnialiśmy zbrodnie
Użycie toksycznych pocisków zapalających, równanie całych osiedli mieszkalnych z ziemią, strzelanie do wszystkiego, co się rusza - nawet starców czy kobiet. Wszystko w atmosferze "świętej wojny" - pół roku po zakończeniu operacji "Płynny Ołów" izraelscy żołnierze zaczynają mówić o tym, do czego dochodziło w Strefie Gazy.
26.07.2009 | aktual.: 20.10.2009 16:26
Po ostatniej operacji Izraela w Strefie Gazy pojawiły się liczne raporty organizacji broniących praw człowieka, które mówiły o nadużyciach, jakich dopuszczali się w tej dziedzinie zarówno izraelscy żołnierze jak i członkowie Hamasu.
W ostatnim czasie ukazały się jednak świadectwa, które rzucają nowe światło na to, co wydarzyło się podczas izraelskiej inwazji na strefę. Izraelscy żołnierze, głównie rezerwiści, zdecydowali się opowiedzieć o tym, jak prowadzono operację, w której zginęło ponad 1300 Palestyńczyków i 13 Żydów.
Przerwać milczenie
Świadectwa zebrała organizacja „Przerwać milczenie” skupiająca weteranów izraelskiej armii - Sił Obronnych Izraela (IDF). Celem organizacji jest przekazanie izraelskiej opinii publicznej jak naprawdę wygląda życie na terytoriach okupowanych – rzeczywistość, której nie można zobaczyć w izraelskich mediach. Ten obraz nie napełnia pokojem i daleki jest od jednoznaczności.
Podczas ostatniej wojny w Gazie zachodnie media pokazywały niszczone przez Izrael palestyńskie osiedla. Inaczej sprawa wyglądała jednak z perspektywy telewizyjnych wiadomości w państwie żydowskim. Tam najczęstszym widokiem były „spustoszenia” dokonane przez palestyńskie rakiety wystrzeliwane ze Strefy Gazy, np. dziura w chodniku nieopodal przedszkola, które co prawda było zamknięte, ale Kasam uderzył obok. I zagroził izraelskim dzieciom.
Życie za oko, głowa za ząb
- Całe dzielnice były zrównywane z ziemią, bo z czterech domów w tej okolicy wystrzelono rakiety Kasam – wspomina jeden z żołnierzy, którzy zdecydowali się opowiedzieć o nadużyciach IDF podczas operacji „Płynny Ołów”. – To niesprawiedliwe – dodaje. Izraelczycy weszli do Gazy 27 grudnia 2008. Zadeklarowanym celem było zniszczenie zdolności bojowych Hamasu.
Chodziło o to, by zmiażdżyć militarną organizację, która nie uznaje prawa Izraela do istnienia, i która nieustannie nęka państwo żydowskie rakietowymi atakami z terenów Strefy Gazy. Ta sama organizacja porwała izraelskiego kaprala Gilada Szalika i szantażuje rząd w Jerozolimie. Ich przedstawiciele wygrali również demokratyczne wybory w Strefie Gazy pokonując partię rządzącą w Autonomii Palestyńskiej – Fatah.
Czara goryczy się przebrała. Izraelski rząd do gry rzucił wojsko. Nie będzie Palestyńczyk drażnił Izraelczyków atakami rakietowymi. Na początku IDF rozpoczęły bombardowania celów strategicznych – miejsc, które wywiad rozpoznał jako bazy Hamasu. Również tych domów, z których prowadzono ostrzał z rakiet Kasam, które spadały na południowy Izrael.
Niszczenie budynków
Wieczorem 3 stycznia rozpoczęła się ofensywa naziemna. Ludność palestyńskich miast od kilku dni była ostrzegana, że musi opuścić domy. Siły naziemne, w tym artyleria i czołgi, wkroczyły do akcji. Żołnierze przeszukiwali dom po domu. Niektóre z budynków zajmowali i wykorzystywali jako punkty obserwacyjne i mieszkania na czas operacji. Mieli niszczyć wskazane przez dowódców budynki, także te, które wyglądały jedynie na podejrzane.
Domy, które należały do domniemanych członków Hamasu, były ostrzeliwane z czołgów i moździerzy. Wywiad przekazywał informację i cel był niszczony. „Dostawało się” tym budynkom, które były lub mogły być zaminowane, z których zdalnie odpalano pociski moździerzowe. Jeden z żołnierzy, który walczył w izraelskim czołgu tak opisywał niszczenie domów: jeśli dowódca batalionu sądził, że dom wygląda podejrzanie strzelaliśmy w ten dom. Podobnie gdy dom nie podobał się oddziałom piechoty, strzelaliśmy. We wszystko.
Wiele budynków zostało ostrzelanych z czołgów raz lub dwa. Często dzieło kończyły potężne buldożery D-9, obsługiwane przez specjalne oddziały wojsk.
Zdarzało się, że z obozu dla uchodźców, ze sporej odległości do izraelskich żołnierzy strzelał snajper. Opowiadano ostrzałem z czołgu. Na cel naprowadzano również helikoptery bojowe.
Ostrzał artyleryjski w kierunku obozu dla uchodźców przeciw strzałom z karabinu w kierunku żołnierzy.
„Jasie” w domach, czyli żywe tarcze
Przeszukiwano budynek po budynku. W większości nie było w nich żywej duszy. Prawie wszyscy Palestyńczycy uciekli do stref wolnych od walk. Niektórzy, zwłaszcza starsi lub kobiety z dziećmi, zostali na miejscu, by pilnować dobytku życia. Tych izraelscy żołnierze nazywali "Jasiami" i wykorzystywali, by przeszukać podejrzane domy. Część budynków była zaminowana, gdy pojawiało się takie przypuszczenie, „Jasie” dostawali ciężki młot do ręki i mieli wybić dziurę w ścianie i tamtędy wejść i sprawdzić co się dzieje. Czasem izraelski żołnierz wchodził do budynku z „Jasiem”. Zza pleców Palestyńczyka wystawała tylko lufa karabinu i kawałek wojskowego hełmu. Byli traktowani jako żywe tarcze.
Na podobnej zasadzie jak podejrzane domy, niszczono ogrody lub zagajniki. Wszakże zawsze istniało zagrożenie, że z „krzaków” można zostać zaatakowanym. Po oazach zieleni pozostawała tylko jałowa ziemia.
Strzelać we wszystko, co się rusza
- Jeśli nie jesteś pewny, strzelaj – taką komendę usłyszał od dowódcy inny żołnierz. W przypadku niepewnego obiektu, który mógłby w najmniejszym stopniu narazić kolegów, żołnierze mieli strzelać, „mieć lekki spust”.
- To była miejska wojna. W miejskiej wojnie każdy jest twoim wrogiem. Nie ma niewinnych – zeznaje jeden z żołnierzy, który podkreśla, że ich celem było nienarażanie życia izraelskich żołnierzy. Przełożeni powtarzali młodym rezerwistom: to jest wojna. Jeśli czujesz się zagrożony, strzelaj! Na wojnie użycie ognia nie jest ograniczone.
Atmosfera jaką budowano wokół operacji powodowała jednak stałe napięcie.
- Cały czas były alarmy – opowiada jeden z rezerwistów wysłanych do walki – budowano w nas poczucie zagrożenia. Nie żeby wydarzyło się coś, co by to usprawiedliwiało. Od początku wchodziliśmy do Gazy wystraszeni – kontynuuje. Ostrzegano, że czołg został trafiony przez pocisk moździerzowy, że kobieta zamachowiec za 20 minut powinna dotrzeć do ich posterunku. Nic się jednak nie działo. W świadectwach wielu żołnierzy pojawia się wspólny motyw: nie było praktycznie żadnego oporu. De facto nie było się czego bać. Budowanie napięcia tworzyło jednak atmosferę, w której dużo łatwiej było zabić człowieka. Nawet bezbronnego. Jeden z żołnierzy przytaczał historię rodziny, która ukrywała się w domu, do którego weszło izraelskie wojsko. Jeden z żołnierzy, porządny człowiek, zobaczył ich, prawdopodobnie wystraszył się i strzelił. Na oczach dzieci zginął starszy mężczyzna.
- Jeden z żołnierzy opowiadał: co mi przeszkadzało w tej operacji? Wiele rzeczy. Przede wszystkim zniszczenie. Strzelanie do niewinnych […] moi kumple, to jak oni się zachowywali, naprawdę. To było niesamowite. Nie do pomyślenia. [...] Nienawiść i radość zabijania… „o zabiłem terrorystę, jee… rozwaliliśmy mu łeb”.
Oparzenia do kości
Wyobraź sobie, że płoniesz i dusisz się. Twoja skóra zaczyna zmieniać stan skupienia, a substancja pali dalej, mięśnie, a nawet kości. Tak właśnie działa biały fosfor.
Biały fosfor to jedna z kilku form występowania tego pierwiastka, dosyć nietrwała. Jest biały i lepki. Topi się w temperaturze ok. 40 stopni Celsjusza. Jeśli występuje w postaci proszku zapala się samoistnie w temperaturze powietrza. Gdy już płonie, trudno go ugasić. Rozgrzewa się wtedy do temperatury 1300 stopni Celsjusza, wydzielając przy okazji opary trującego dymu. Toksyczne opary powodują, że nic nie widać.
Pociski z białym fosforem służą do maskowania ruchów wojsk i zapalania obiektów, w które trafiają. Izraelscy żołnierze przyznali, że używali tej śmiertelnej broni na rozkaz. Nie byli pewni, w co strzelają.
W operacji „Płynny ołów” zastosowano również nowe rodzaje moździerzy, wyposażone w komputery. Żołnierz obsługujący tę broń miał po prostu wprowadzić dane do komputera. Ten sam wyliczał trajektorię i strzelał. Łatwiej się zabija, gdy nie widzi się dokładnie w co się strzela. Rzadko kończyło się na jednym precyzyjnym uderzeniu. Strzelano od razu kilkakrotnie, tak aby zwiększyć pole rażenia. Czasem żołnierze używali pocisków z białym fosforem bez autoryzacji przełożonych.
Nikt jednak nie będzie donosił. W końcu „to nasza armia”, która działa w obronie „naszych obywateli” i „naszego państwa”, mówili sobie żołnierze. Amnesty International donosiła o oparzonych białym fosforem, którzy jeszcze kilka tygodni po zakończeniu operacji wracali do siebie w palestyńskich szpitalach. Bomby miały podpalić przemytnicze tunele i inne strategiczne cele.
Wojna i religia
Jeden z żołnierzy wspomina, jak jeszcze podczas ćwiczeń wojskowych, które odbywały się tuż przed operacją, w jednostce pojawiła się grupa wojskowych „rabinów-kapelanów”. Jeden z nich był majorem. Inni nie umundurowani. Rozdawali Księgę Psalmów i religijne broszurki. Zaczepiali, pytając czy żołnierze chcą porozmawiać o obowiązkach religijnych na wojnie itp.
Rabbi z grupy „Żydowska Świadomość”, działającej przy armii, zaczął mówić, że Izrael ma czterech głównych wrogów: Iran, Hamas, władze Autonomii Palestyńskiej oraz Arabów, którzy są obywatelami państwa żydowskiego.
Zachęcał żołnierzy do odwagi, siły i zdecydowania. Miał mówić „odwagi, Bóg jest z wami! Wszystko co robicie jest uświęcone”. Rabin porównywał też Palestyńczyków z biblijnym plemieniem Amalekitów, którzy byli wrogami Izraela uciekającego z Egiptu.
– Z kontekstu jasno wynikało, że przyszedł powiedzieć nam jak agresywni i zdecydowani musimy być; że musimy wygrać, bo to jest święta wojna – opowiadał jeden z żołnierzy. Części żołnierzy, zdystansowanych wobec religii, nie w smak były słowa rabina. Część stała osłupiała tym, co słyszeli.
Inny żołnierz mówi o podobnym przypadku. Po odbytych ćwiczeniach podeszło do nich dwóch rabinów. Jeden umundurowany, oficer wojskowego rabinatu. Zapytał czy nie chcą posłuchać innego rabina, tego w cywilnym. Zgodzili się. Mówił o świętości narodu Izraela. O tym, że kto idzie na wojnę, temu nie poczytuje się grzechów; że to jest wojna „synów światłości” i „synów ciemności”. – To było oburzające – mówił żołnierz pragnący zachować anonimowość.
Polityczna nienawiść ubrana w mesjanistyczną teologię.
Spełnione nadzieje?
Izrael chciał zmiażdżyć Hamas, tak aby nie był zdolny atakować terytoriów państwa żydowskiego. Czy ten cel został zrealizowany? Z pewnością zniszczono infrastrukturę Hamasu w całej Strefie Gazy. Zniszczono jednak również wiele celów cywilnych. Na każdego zabitego Izraelczyka przypadło 100 Palestyńczyków. Takie dysproporcje rodzą poczucie niesprawiedliwości.
A trwały pokój, jak mawia były amerykański sekretarz stanu żydowskiego pochodzenia Henry Kissinger, można zbudować na równowadze sił, której towarzyszy poczucie sprawiedliwości. Operacja „Płynny Ołów” zniszczyła być może materialne zaplecze radykałów, zbudowała jednak trwałe poparcie dla tej partii.
Konflikt izraelsko-palestyński nie może być rozwiązany siłą. Brutalne działania militarne budzą demony, których nie będą w stanie powstrzymać żadne racjonalne argumenty. Niesprawiedliwość rodzi pragnienie zemsty za wszelką cenę. Wszystko zaś ubrane jest w religijną szatę walki między „synami światłości” i „synami ciemności”. Nie ma prostej recepty na rozwiązanie tego węzła gordyjskiego światowej polityki. To co widać po obu stronach konfliktu to wielkie emocje, strach i nienawiść. Strach o własne przeżycie. I nienawiść za doznane krzywdy.
Paweł Orłowski, Wirtualna Polska