ŚwiatIzrael i Iran są gotowe na wymianę ciosów. Bliski Wschód balansuje na granicy katastrofy

Izrael i Iran są gotowe na wymianę ciosów. Bliski Wschód balansuje na granicy katastrofy

Wieczorem izraelska armia poinformowała o gotowości na irański atak z Syrii. Dziennikarz w studiu w Jerozolimie był oburzony. Jego kraj nie czeka na ciosy, tylko je zadaje. Później w Damaszku poinformowano o nalocie. Wojna nabiera tempa.

Izrael i Iran są gotowe na wymianę ciosów. Bliski Wschód balansuje na granicy katastrofy
Źródło zdjęć: © East News
Jarosław Kociszewski

Tuż przed oświadczeniem Donalda Trumpa o zerwaniu umowy nuklearnej z Iranem IDF, armia państwa żydowskiego, nakazała otwarcie schronów przeciwlotniczych na Wzgórzach Golan na północy. Pozycje bojowe zajęły też dodatkowe baterie przeciwrakietowe, a rezerwiści z obrony przeciwlotniczej i wywiadu zostali wezwani do koszar.

To była reakcja na informację o ruchu irańskich oddziałów rakietowych w Syrii w kierunku granicy z Izraelem. IDF ocenia, że precyzyjny atak na cele wojskowe w Izraelu z użyciem rakiet Fateh-110 wymaga przewiezienia ich w rejon Damaszku. Dlatego Izraelczycy wyprowadzili uderzenie uprzedzające. Kilka rakiet, prawdopodobnie wystrzelonych przez samoloty krążące nad Galileą, trafiło bazę na południe od stolicy Syrii.

Cios za cios

Izraelscy eksperci uważają, że Iran dokona odwetu. To będzie próba punktowego uderzenia w instalacje wojskowe w północnym Izraelu. Nic wielkiego ani bardzo spektakularnego. Próba zachowania twarzy bez narażania się na wielką eskalację. Wielowarstwowa obrona antyrakietowa IDF pewnie w poradzi sobie z większością nadlatujących pocisków. Sztab generalny w Tel-Awiwie bierze to pod uwagę jako standardowy element ryzyka. Koszt konfliktu - podobnie jak nikt nie rozpaczał nad stratą F-16 zestrzelonego przez Syryjczyków.

W tej chwili nikomu nie zależy na eskalacji. Izrael nie chce wielkiej, kosztownej wojny. Podobnie Irańczycy, którzy i tak umacniają się w Syrii, a otwarty konflikt z regionalnym mocarstwem wspieranym przez USA i cieszącym się sympatią Saudyjczyków przyniesie więcej strat niż korzyści.

Jednak konflikty zbrojne bardzo łatwo wymykają się spod kontroli. Jedna z rakiet wystrzelonych na Izrael może zboczyć z kursu i zabić cywilów, a pocisk wymierzony w sztab dywizji północnej w Safed może dosięgnąć celu i zadać bolesne straty. Wtedy Izrael będzie zmuszony gwałtownie zareagować i zaatakować wartościowe cele irańskie w Syrii, a może i poza nią.

To będzie deszcz rakiet

Teheran również może konflikt eskalować i uruchomić budowane od lat milicje szyickie w Syrii, a przede wszystkim libański Hezbollah. W Izrael wymierzonych jest kilkadziesiąt tysięcy rakiet różnego rodzaju. To proste grady, ale też rakiety balistyczne o zasięgu pozwalającym atakować Tel-Awiw i pociski samosterujące przeciwko okrętom zdolne zagrozić statkom zakotwiczonym w Hajfie.

Temu scenariuszowi zapobiec mają groźby płynące z Jerozolimy pod adresem Libanu. Nie przypadkiem po niedzielnych wyborach wygranych przez Hezbollah izraelscy politycy postawili znak równości pomiędzy Libanem jako państwem a szyickim satelitą Iranu. W ten sposób powiedzieli, że na każdy atak Hezbollahu odpowiedzą uderzeniem w armię i rządowe obiekty w Bejrucie.

Możliwa jest nawet wojna regionalna

Wymiana zmasowanych ciosów rakietowych między Izraelem a Syrią i Libanem nie wyczerpuje możliwości eskalacji konfliktu. Na południu państwa żydowskiego do wojny włączyć się mogą Palestyńczycy z rakietami zdolnymi sterroryzować dużą część kraju. Hezbollah stworzył także koncepcję ataku lądowego zakładającego wkroczenie do miejscowości w północnym Izraelu. IDF ma tego świadomość i stąd niedawne ćwiczenia zakładające ewakuację ludności z miast takich jak Naharija. Z czysto militarnego punktu widzenia Izrael jest w stanie równocześnie walczyć na północy i południu.

W pewnej chwili Beniamin Netanjahu może podjąć decyzję o "ukaraniu" samego Iranu. Izrael posiada okręty podwodne uzbrojone w rakiety przygotowane do przeprowadzenia ataku z wód Zatoki Perskiej czy Oceanu Indyjskiego. W takim przypadku swoją przestrzeń powietrzną udostępnić może też Arabia Saudyjska chętna do ograniczenia wpływów Teheranu.

Izrael od lat przygotowuje się do kilkudniowej kampanii powietrznej nad Republiką Islamską. Jej głównym celem, po zniszczeniu obrony przeciwlotniczej, byłyby ośrodki nuklearne i fabryki zbrojeniowe. Pokusa zniszczenia potencjalnego programu nuklearnego Iranu może być na tyle duża, że Izraelscy generałowie zdecydują się na taki atak na wcześniejszym etapie konfliktu.

Wielu ludzi chce zapobiec katastrofie

Jeżeli jednak konflikt będzie się przedłużał, to stanie się trudny do zniesienia dla milionów cywilów na całym Bliskim Wschodzie. Naloty i tysiące wystrzeliwanych rakiet spowodują nie tylko ogromne straty materialne, ale zabiją i ranią rzesze ludzi.

Wszyscy zdają sobie z tego sprawę i dlatego nikt nie pali się do rozpętania wojny regionalnej. Co więcej, nawet przy ograniczonej wymianie ciosów natychmiast do gry wejdą dyplomacji z Europy, Rosji czy Chin próbujący ostudzić atmosferę i zapobiec eskalacji.

Szczególną rolę będzie tu miała Moskwa z żołnierzami i systemami przeciwlotniczymi w Syrii. Przed wylotem do Rosji na obchody 73. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem premier Netanjahu powiedział, że będzie rozmawiał z prezydentem Putinem o Syrii i Iranie. Uniknięcie bezpośredniego konfliktu to jedno, ale równocześnie politycy mogą stworzyć nieformalny i niebezpośredni kanał komunikacji pomiędzy Izraelem a Iranem. Każdą wojnę trzeba przecież jakoś skończyć zanim wszyscy się pozabijają.

Aż trudno w to uwierzyć, ale w ciągu ostatnich dni Bliski Wschód stał się jeszcze bardziej niebezpieczny. To beczka prochu. Bomba, której lont już się pali. Na szczęście dużo ludzi zdaje sobie sprawę z ryzyka i bardzo prawdopodobne, że czarny scenariusz się nie ziści. Nie oznacza to jednak spokoju ani tego, że wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie… czy nawet po prostu, żyli.

syriawojnaizrael
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (319)