Świat"Irlandia powinna zacząć od budowy Muzeum Dobrobytu"

"Irlandia powinna zacząć od budowy Muzeum Dobrobytu"

Gdy w Irlandii było dobrze, wiecznie wspominano biedę. Teraz, kiedy jest bieda, coraz mniej ludzi wspomina, jak było im dobrze. To kategoryczny błąd. Irlandia powinna uczynić z tego całą gałąź przemysłu i zacząć od budowy Muzeum Dobrobytu. Biura podróży powinny już teraz zachwalać trasy autokarowe śladami prosperity: tu stał Anglo-Irish bank, tu budowano jeszcze jeden nowy biurowiec, tu mieszkał jego właściciel. Następnie pokazywać na globusie: a tu właściciel uciekł, gdy urwało się koryto - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.

"Irlandia powinna zacząć od budowy Muzeum Dobrobytu"
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Piotr Czerwiński

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Melduję, że w Republice Polsko-Irlandzkiej panuje względny spokój. Po trzech dniach prawdziwego lata, w marcu, nastąpiła zima, a w kwietniu nastąpił marzec. W wielki piątek mieliśmy prohibicję, przez co wszystkie sklepy monopolowe przeżywały równie wielki czwartek, by wszyscy mogli pić aż do wielkiej soboty. Mój sąsiad Hiszpan przejechał golfem całe sto metrów z puszką piwa na dachu, a moja irlandzka sąsiadka rzygała do sedesu przez trzy poranki, ponieważ uwielbia Irish coffee. W niedzielę wszystko było pozamykane, a odświętnie ubrani Irole, w tym ja, przechadzali się całymi rodzinami po alejkach podmiejskich parków, unikając rozmów o polityce, no bo ileż można rozmawiać o polityce?

Nawet irlandzka telewizja nie ma już siły rozgrzebywać polityki i wygląda na to, że polityka w formie pięciokrotnie odgrzewanej wróciła tam, gdzie nikt nigdy się nią nie znudzi, czyli w Polsce. Tymczasem w Belfaście z okazji okrągłej rocznicy otwarto centrum martyrologii Titanica, co dowodzi, że Irlandczycy nawet z największej wtopy i niedoróby potrafią uczynić kamień milowy w popkulturze lub obiekt pielgrzymek z całego świata.

I dlatego przejdźmy do meritum. Podobnie jak to zrobili na Północy z okazji rocznicy zatonięcia Titanica, na południu mogliby zrobić z okazji rozpoczęcia lub zakończenia prosperity. Oczywiście nie ma dokładnej daty, kiedy dokładnie zaczął się irlandzki dobrobyt i kiedy w zasadzie się skończył, ponieważ oba zjawiska następowały fazami, ale myślę, że można ustalić jakąś umowną, że tak pięknie powiem, oś czasu, dla tak wiekopomnej faktografii. Uważam, że w rocznicę tego typu w Dublinie powinno stanąć muzeum Celtyckiego Tygrysa. Powinno znaleźć się w jednym z pustych biurowców na południu miasta lub na każdym innym osiedlu duchów, które samo w sobie będzie jednocześnie pomnikiem dobrobytu, jego nagrobkiem i przy okazji świadectwem kompetencji zawodowych polskiego budowlańca.

W progu powinien witać gości woskowy Bertie Ahern, czyli taki irlandzki Donald Tusk, zaś żywy Bertie mógłby oczywiście przecinać wstęgę; mogliby też obaj dać sobie po gębie, w symbolicznym geście bezsilności wobec złego losu. W głębi hallu powinien stać jego następca Brian Cowen, czyli taki irlandzki Ryszard Kalisz, również zrobiony z wosku. Woskowy Brian działałby na fotokomórkę i wznosił kufel z guinnessem na widok każdego wchodzącego turysty, następnie głosem nagranym na taśmę mówił głośno „napijmy się” w szesnastu językach, kalecząc każdy z nich do granicy nieczytelności. Na otwarciu mógłby z nim wypić brudzia prawdziwy Brian Cohen. W zasadzie też nic innego już mu nie zostało.

Kolejne sale muzeum będą zawierały kluczowe ekspozycje, upamiętniające jakiś symbol wielkiej irlandzkiej prosperity. Jedna sala na pewno powinna zawierać czarne BMW, a w nim woskowego grubasa o czerwonej twarzy, odzianego w garnitur i krawat różowego koloru. Tablica przed tą ekspozycją, zaopatrzona w odpowiedni przedział datowy, powinna oznajmiać, że tak wyglądał Paddy, ten zza rogu, co teraz ma sklep z częściami od rowerów, gdy jeszcze nie miał sklepu z częściami, tylko trzy domy w Dubaju i prowadził firmę, o której prowadzeniu nie miał zielonego pojęcia. Sąsiednia ekspozycja powinna przedstawiać dwa mini coopery, jeden różowy, a drugi błękitny, a także mapę Australii, na pamiątkę czasów, gdy mini coopera kupowano tutaj dzieciom zamiast misia-przytulanki, a rok w Australii za pieniądze rodziców był dla tutejszej młodzieży tym, czym dla polskiej młodzieży rok w Irlandii za pieniądze wspomnianego grubasa.

Centralną część muzeum powinni zajmować woskowi Polacy z puszkami piwa „Karpackie”, odziani w kaski budowlane, by turyści wiedzieli, kto zbudował Irlandię, a także Polacy z kitkami, odziani w polary ze stójką, by wiedziano, kto w Irlandii zainstalował pierwsze komputery. Uśmiechnięte woskowe Polki w obcisłych koszulkach polo z emblematami wziętych supermarketów powinny machać do zwiedzających na dalszych korytarzach, na zmianę z polskimi księgowymi w wieku emerytalnym, zastygłymi w teatralnych pozach podczas zamiatania podłogi.

Przy każdym Polaku powinna znajdować się tabliczka z informacją, że to właśnie przez niego upadło irlandzkie Imperium Zasłoniętego Słońca, ponieważ ukradł robotę ciężko pracującemu Irlandczykowi o znacznie wyższych kwalifikacjach, a dziś z pewnością popełnia grzech obżartswa przeciwko narodowi irlandzkiemu, siedząc na zasiłku, a przecież ludzie umierali za ten kraj. To by w zasadzie wyczerpywało sprawę mniejszości narodowych w temacie historii Celtyckiego Tygrysa, w ujęciu sprzyjającym aktualnemu trendowi. Do Polaka i tabliczki powinno też się dołączać kupon na prenumeratę Irish Independent, ponieważ każdy sposób jest dobry, by polepszyć wyniki sprzedaży.

W jeszcze innej sali powinien odbywać się woskowy koncert U2, a także całe życie woskowego Colina Farrela, włączając woskową Alicję Bachledę-Curuś, przy której oczywiście znajdowałaby się adnotacja, że to Polacy są odpowiedzialni za upadek celtyckiego tygrysa, ponieważ ktoś musi.

Przy wyjściu z muzeum, stylizowanym na Bramę Brandenburską, nadmuchiwana Angela Merkel będzie wskazywała drogę do autobusu, który powiedzie turystów po Dublinie, śladami wielkich osiągnięć irlandzkiej prosperity. Jednym z nich będzie dawna siedziba Anglo-Irish Bank, a kolejnym pub polski „Zagłoba”, który nazywa się teraz „Dublin Supporters Bar”. Część trasy, zamiast zwyczajowego wożenia do browaru Guinnessa, turyści powinni spędzić w opustoszałych biurowcach na dowolnym osiedlu duchów. Mogą tam również spożywać piwo tej marki, to wręcz byłoby wskazane, by szybciej zrozumieli local spirit i prawdziwy irlandzki feeling, nieodzowny by zrozumieć rzeczy tak wielkie jak pusty biurowiec, którego nigdy nie zasiedlono.

To wszystko wydaje się być takie proste. Przez tyle lat wabiono do Irlandii turystów historiami o głodzie kartoflanym i masowej emigracji, dlaczego więc nie spróbować mamić ich teraz legendą Celtyckiego Imperium Bogaczy, które istniało w tych stronach dawno, dawno temu, na przełomie wieku XX i XXI. To może być dla Irlandii kolejna wielka żyła złota! Wszyscy zastanawiają się jak uchronić Irlandię od upadku. A przecież wystarczy upewnić się, że leży, bo jak leży, nie może się już bardziej przewrócić. W tej pozycji może odgrywać rolę jeszcze większej atrakcji turystycznej niż kiedykolwiek, na podobieństwo Czernobyla, do którego ludzie przyjeżdżają utrwalać stracony czas.

Natomiast irlandzkie ministerstwo kultury powinno propagować grę karcianą pod wymownym tytułem „Historyczny Upadek Irlandii”. Oprócz niepodrabialnej symboliki upadku gospodarczego byłoby to również świetne nawiązanie do lekceważenia ortografii, które święciło swe największe triumfy w czasach, gdy nie matura, lecz chęć szczera robiła w tym kraju menadżera.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Źródło artykułu:WP Wiadomości
kryzyszarobkiirlandia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (57)