Tova Friedman: "Rosjanie rozkazali, byśmy pokazali tatuaże. Jestem na zdjęciu po lewej stronie w chustce na głowie i płaszczu"© Archiwum

Idę do krematorium, mamo

Dariusz Faron

- Tam przestajesz być człowiekiem. Mama niczego nie ukrywała. Gdy pierwszego dnia w obozie poczułam okropny zapach, wskazała na kominy i wprost dała do zrozumienia, że palą tam ludzi. Zapytałam: zabiją nas od razu czy później? - mówi Wirtualnej Polsce Tova Friedman w 80. rocznicę wyzwolenia Auschwitz.

86-letnia Friedman jest jedną z najmłodszych osób ocalałych z obozu śmierci. Szacuje się, że trafiło tam ok. 230 tys. dzieci. Gdy 27 stycznia 1945 żołnierze Armii Czerwonej wyzwalali obóz, zostało ich ok. 500. Friedman miała wówczas 6 lat.

- Przed nadejściem Rosjan Hitler rozkazał: żadnych świadków. Przeżyłam, bo mama położyła mnie w ambulatorium obok ciała martwej kobiety. Zanim narzuciła koc, splotła nasze nogi i ułożyła mi głowę pod pachą zmarłej. Niedługo później usłyszałam kroki niemieckich żołnierzy - wspomina Friedman.

Mieszka w USA, ale przyjechała do Polski na obchody 80. rocznicy. - Być może jestem tutaj ostatni raz. Pewna era się kończy, a ja się z nią żegnam - mówi.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pierwsza ucieczka z Auschwitz. Kim był osadzony z numerem 220?

Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Co czuje pięciolatka, która wie, że idzie do krematorium?

Tova Friedman: Nic. Przed tym, jak zabrali nasz blok, widziałam, że Niemcy prowadzą do gazu dzieci z sąsiedniego baraku. Wiedziałam, że będziemy następni. Kiedy pewnego poranka w październiku albo listopadzie 1944 r. kazali nam wyjść z baraku, pomyślałam: widocznie nasza kolej. Zaakceptowałam, że umrę.

Minęło ponad 80 lat. Co jeszcze pamięta pani z tamtego dnia?

Na dworze był mróz. Prowadziły nas dwie esesmanki. Pięćdziesięcioro dzieci od czterech do dwunastu lat, byłam jednym z najmniejszych. Gdy mijaliśmy inny dziecięcy barak, zobaczyłam, że jest pusty. Nie miałam już wątpliwości, że przyszła kolej na nas. Nagle usłyszałam głos mamy, która stała przy ogrodzeniu z innymi kobietami.

- Dokąd idziecie?!

- Do krematorium.

Wtedy kobiety przy ogrodzeniu zaczęły wyć. Powiedziałam spokojnie do dziewczynki obok: - Nie rozumiem, czemu się tak zachowują. Po co tak krzyczeć? Przecież wszystkie żydowskie dzieci idą do krematorium.

86-letnia Tova Friedman jest jedną z najmłodszych osób ocalałych z obozu śmierci
86-letnia Tova Friedman jest jedną z najmłodszych osób ocalałych z obozu śmierci© Archiwum prywatne

Co się działo później?

Szliśmy jakiś czas, aż kazano nam zejść po schodach i wejść do jednego z budynków. Znaleźliśmy się w betonowym pomieszczeniu. To był przedsionek komory gazowej przy krematorium numer trzy. Niemcy powiedzieli, że pójdziemy pod prysznic i kazali nam się rozebrać. Dygotałam z zimna. Niektóre dzieci zaczęły płakać. Później staliśmy i czekaliśmy długi czas. Niemcy wyglądali na zdezorientowanych. Aż zaczęli krzyczeć, żebyśmy się ubierali i wracali na blok.

Dlaczego?

W komorze gazowej coś poszło nie tak. Nie tak dawno wydałam książkę "Byłam dzieckiem z Auschwitz. Opowieść o ocaleniu". Dziennikarz, który pomógł mi ją napisać, Malcom Brabant, próbował ustalić, co się wtedy stało. I dlaczego odprowadzono nas z powrotem do baraku. Nie udało mu się, bo nie znamy dokładnej daty wydarzenia. Tłumaczę sobie, że po prostu miałam szczęście. Wierzę w Boga, ale nigdy nie powiem, że to Bóg mnie uratował. Jeśli by tak było, dlaczego pozwolił zginąć innym? Nigdy nie stwierdzę, że zostałam wybrana. Jednak skoro przeżyłam, muszę opowiadać o tym, co nas spotkało.

Trafiła pani do Auschwitz-Birkenau w czerwcu 1944. Co pani zobaczyła?

Urodziłam się w 1938 r. w Gdyni. Gdy wybuchła wojna, miałam rok. Słyszałam o Auschwitz, odkąd pamiętam, ale nie wiedziałam, czym dokładnie jest. Teraz już wiem. Wysiadasz z wagonu bydlęcego i przestajesz być człowiekiem. Wokół szczekają psy, Niemcy coś krzyczą. Każą ci się rozebrać. Co możesz czuć w takiej chwili? Zapytałam jedynie: mamo, zabiją nas od razu czy później?

W wywiadach powtarza pani, że mama niczego nie ukrywała. Co pani od niej słyszała?

Prawdę. Gdy zapytałam ją o potworny zapach, wskazała na dym z kominów i wprost dała do zrozumienia, że palą tam ludzi. Tak samo było wcześniej w getcie w Tomaszowie Mazowieckim. Na ulicy mijałyśmy ciała martwych dzieci. Mama tłumaczyła, że zmarły z głodu albo na tyfus. Uważała, że mogę przetrwać, tylko jeśli będę znała prawdę. Poza tym w takim miejscu nie trzeba słów, wystarczą obrazy. A ja widziałam wszystko. Nagie ciała, ludzi konających z głodu.

Jak przetrwać w obozie koncentracyjnym?

Już w obozie w Starachowicach, gdzie wcześniej przebywałyśmy, mama mówiła: żeby przeżyć, musisz stać się niewidzialna. Nie było jej przez większość dnia, pracowała w fabryce amunicji. Wpoiła mi, żebym nigdy nie patrzyła w oczy niemieckiego żołnierza, bo jeśli to zrobię, zauważy mnie. Dlatego zawsze uciekałam wzrokiem. Patrzyłam na ich skórzane paski z nazistowskimi oznaczeniami. Na dłonie trzymające smycze. Pamiętam, jak pierwszego dnia w Auschwitz zaprowadzili nas do baraku. Zajęłyśmy środkową pryczę razem z innymi więźniami. Mama pomagała mi się ułożyć, żebym mogła jakoś zasnąć.

Niedługo po przybyciu do obozu rozchorowała się pani, a po pobycie w ambulatorium nie wróciła już do mamy. Trafiła pani do baraku z dziećmi.

Od razu zdałam sobie sprawę, że jestem sama. Ale w bloku było 40-50 dzieci i nikt nie miał przy sobie rodziców. Mija kilka miesięcy i powoli o nich zapominasz. Przyjmujesz, że zostali zamordowani, przecież tutaj zabijają wszystkich. Tata trafił do obozu w Dachau. Po rozstaniu z mamą pomyślałam sobie, że jej też już nie zobaczę. Spotkałyśmy się po kilku miesiącach. Jakoś zakradła się do naszego bloku i mnie odnalazła. Początkowo nie wiedziałam, co to za kobieta. Wyglądała okropnie. Cienka skóra, zapadnięte oczy, cała spuchnięta. Rozpoznałam ją po głosie. Kiedy mnie przytuliła, nie miałam wątpliwości, że to ona. Poczułam, że jednak nie jestem sama.

Jak wyglądała rzeczywistość w bloku dziecięcym?

Niektóre dzieci bardzo płakały. Ja nie. Zresztą do dziś rzadko to robię. Mama wpoiła mi, że płacz w obozie nie jest niczym dobrym. Naziści lubili sprawiać ból, napawali się jego widokiem. Im więcej widzieli łez, tym bardziej chcieli cię zranić. Poza tym jeśli zaczynasz płakać, zwracasz na siebie uwagę. A jak już mówiłam, najlepiej być niewidzialną. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka, pójście do latryny, czekanie na jedzenie, sen.

Dziecko może przyzwyczaić się do widoku śmierci?

Pamiętam, jak 12-latka, z którą dzieliłam pryczę, konała z głodu. W środku nocy przebudziłam się i zobaczyłam, że nie żyje. Leżała nieruchomo. Rano zaciągnęłam ją w miejsce, gdzie leżały ciała innych dzieci, które zmarły w nocy. Czułam smutek, ale nie były to wielkie emocje, bo dzieci umierały każdego dnia, wręcz w każdej godzinie. Obawiałam się natomiast, że jeśli na apelu odczytają jej numer i nikt się nie zgłosi, będziemy stali na zewnątrz cały dzień. Niemcy będę ustalać, gdzie ona jest i czy nie uciekła. Dlatego, kiedy wyczytano jej numer, zgłosiłam, że ta dziewczynka nie żyje. Pobyt w obozie koncentracyjnym to inny rodzaj istnienia. Mentalnie funkcjonujesz w innym świecie.

Tova w kilkanaście miesięcy po opuszczeniu obozu
Tova w kilkanaście miesięcy po opuszczeniu obozu© Archiwum prywatne

Szacuje się, że do Auschwitz-Birkenau trafiło ok. 230 tys. dzieci. Wiele zostało zamordowanych w ciągu kilku godzin po przybyciu do obozu. Jak pani udało się przeżyć?

Mój transport przyjechał w niedzielę. Po latach przeczytałam w książce pewnego profesora, że tego dnia Niemcy nie pracowali tak intensywnie, jak w dni w powszednie. Mieli uruchomione cztery komory gazowe, nie chcieli uruchamiać piątej. Pomyśleli, że przecież i tak wszyscy umrzemy. Inna teoria mówi, że w dni poprzedzające, pracowali w komorach gazowych i krematoriach niemal 24 godziny na dobę. Akurat kiedy przyjechaliśmy, musieli trochę zwolnić tempo.

Można mieć z obozu koncentracyjnego jakieś dobre wspomnienia?

Można. Mój numer obozowy, A-27633, tatuowała młoda Żydówka. Miała 18 lat. Powiedziała: "Zrobię ci mały tatuaż. Gdy to się skończy, będziesz go sobie mogła zakryć długim rękawem". Uświadomiła mi wtedy, że mogę przeżyć. Niemcy używali więźniów do brudnej roboty. Dzisiaj mogą powiedzieć: nie tatuowaliśmy ich. Oczywiście, że nie. Ale ktoś wydał rozkaz, by ta dziewczyna to robiła. Wytatuowała wszystkie dzieci. Niedługo później została zabita.

Kiedy zaczęły rosnąć pani nadzieje, że naprawdę uda się przeżyć?

17 stycznia 1945, na wieść o zbliżających się Rosjanach, Niemcy rozpoczęli ewakuację obozu. Rozkaz Hitlera był jasny: żadnych świadków. Naziści nie chcieli, by świat dowiedział się o tym, co się działo. Wyprowadzili dużą część ludzi, kazali im iść w stronę Niemiec. To były tzw. marsze śmierci. 25 stycznia rankiem ewakuacja niemalże dobiegła końca. Blokowa powiedziała, że jeśli ktoś jest w stanie, musi wyjść, a resztą ktoś się zajmie. Mama zrozumiała, że to nie oznacza nic dobrego. Gdyby Rosjanie przybyli kilka dni później, bylibyśmy martwi. Jeśli ktoś nie chciał iść w marszu śmierci, po prostu go zabijali. Mama wymknęła się i - korzystając z zamieszania w obozie - zabrała mnie do ambulatorium.

Dlaczego tam?

Na łóżkach leżało sporo ciał. Mama powiedziała, że mam zdjąć buty, ułożyć się obok jednego z takich ciał i przykryć kocem. "Zostań tu, dopóki nie wrócę". To była młoda dziewczyna. Mama splotła nasze nogi i ułożyła mi głowę pod pachą trupa. Sama ukryła się nieopodal.

Leżałam bez ruchu, aż usłyszałam niemieckie komendy. Zaraz potem krzyki i strzały. Byłam przerażona, szczególnie że nic nie widziałam. Usłyszałam ciężkie kroki. Ktoś zatrzymał się przy moim łóżku. Bałam się oddychać, żeby koc się nie poruszył. To była okropna chwila. W końcu żołnierz sobie poszedł. A gdy zniknęli też inni, wydostałyśmy się z mamą z budynku. Niemców już nie było, ale nadal nie mogłyśmy opuścić obozu. Bramy były zamknięte, a ogrodzenie pod napięciem. Czekałyśmy. Dwa dni później przybyli Rosjanie.

Jak zapamiętała pani wyzwolenie obozu?

Pierwszy raz zobaczyłam inne mundury. Ludzie całowali żołnierzy po twarzach, inni klękali i całowali ich buty. Jeden Rosjanin podszedł i mnie podrzucił. Od razu spojrzałam na mamę. W wielu sytuacjach w obozie nie mogła mi nic powiedzieć, więc patrzyłam na jej mimikę. W tamtym momencie się uśmiechała. Zrozumiałam, że wszystko jest w porządku.

Rosjanie zaczęli gotować w ogromnych garach gulasz wieprzowy. Mama powiedziała, że musimy uważać. Nasze żołądki nie były przyzwyczajone do normalnych racji żywnościowych. Jadłam małe porcje co najmniej przez tydzień. Ci, którzy się przejedli, zwijali się później z bólu. Niektórzy nawet umierali.

Jak to się stało, że znalazła się pani na jednym z najbardziej symbolicznych zdjęć z Auschwitz?

Kiedy Rosjanie nas zobaczyli - chude ciała, cały nasz brud - byli w szoku. Wyglądaliśmy po prostu okropnie. Najpierw pozwolili nam się wykąpać i dali jedzenie. Mniej więcej po tygodniu przewieziono nas z Birkenau do głównego obozu Auschwitz. Na miejscu była już ekipa filmowa, która miała dokumentować odkryte okrucieństwa. W pewnym momencie Rosjanie rozkazali, byśmy pokazali tatuaże. Jestem na zdjęciu po lewej stronie w chustce na głowie i płaszczu.

Tova Friedman: "Rosjanie rozkazali, byśmy pokazali tatuaże. Jestem na zdjęciu po lewej stronie w chustce na głowie i płaszczu"
Tova Friedman: "Rosjanie rozkazali, byśmy pokazali tatuaże. Jestem na zdjęciu po lewej stronie w chustce na głowie i płaszczu"© Archiwum prywatne

Pisze pani w książce, że z wyzwolicieli szybko stali się agresorami.

Żołnierze to żołnierze. Cieszyli się, że nie muszą nigdzie maszerować. Mieli sporo jedzenia. Byli młodzi. Każdej nocy organizowali zakrapiane imprezy, zaczęły się gwałty. Były noce, kiedy w ogóle z mamą nie spałyśmy, ciągle zmieniałyśmy miejsce. Kilka godzin snu i znów pobudka. Dziś rozumiem, że musiałyśmy się przenosić, bo Rosjanie byli w pobliżu. Na początku mama nie mogła chodzić. Kiedy trochę nabrała sił, powiedziała: musimy stąd iść. Okazja nadeszła, gdy do obozu przybyli ludzie z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, żeby zarejestrować więźniów i nam pomóc. Dzięki otrzymanym od nich dokumentom mogłyśmy swobodnie podróżować. Wróciłyśmy do Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie mieszkałyśmy przed wojną.

Co tam zastałyście?

Po wyzwoleniu mama opowiadała dużo o swojej wspaniałej rodzinie. Miała dziesięcioro braci i sióstr. "Wracamy do domu, Tova, poznasz ich". Ale kiedy przybyłyśmy do Tomaszowa Mazowieckiego, nikt nas nie witał. Mama prowadziła mnie za rękę po mieście, szukając miejsca, gdzie mogłybyśmy się zatrzymać. Nie było już naszego domu. Mijały godziny, robiło się ciemno. W końcu mama zobaczyła uchylone drzwi piwnicy. Tam przenocowałyśmy. A nazajutrz właściciel domu przyniósł nam koce i skrzynki, żebyśmy miały stoliki.

W wywiadach mówi pani, że doświadczyła antysemityzmu także po wyzwoleniu obozu. Co konkretnie ma pani na myśli?

Kiedy szukałyśmy schronienia, w pewnym momencie mama zauważyła naszą dawną sąsiadkę. Podbiegła do niej. Wtedy usłyszała: "Co tu robicie? Myślałam, że Hitler was zabił". Jako Żydzi czuliśmy, jakby wielu miało nam za złe, że wróciliśmy. Niektórzy obawiali się, że skoro przeżyliśmy, będziemy się upominać o swoją własność. Ale najgorzej było, gdy poszłam do szkoły. Nie mówię po polsku, lecz ciągle pamiętam niektóre słowa: "parszywy Żyd". Pomyślałam: "znowu mam przez to przechodzić?". Nie chciałam chodzić do szkoły. Oczywiście później na wielu konferencjach poznałam mnóstwo wspaniałych Polaków.

Powrót do Tomaszowa Mazowieckiego był bardzo trudny nie tylko z powodu zachowania sąsiadów. Obóz w Dachau, w którym przebywał tata, został wyzwolony później. On też wrócił do domu, ale było to słodko-gorzkie powitanie. Tuż po tym, jak się wyściskaliśmy, powiedział, że siostra mojej mamy została zamordowana. Ze strony mamy nie wrócił nikt. To był bardzo trudny czas. W 1950 r. wyemigrowaliśmy do Stanów Zjednoczonych.

Tova z rodzicami. Rodzina wyemigrowała do USA w roku 1950
Tova z rodzicami. Rodzina wyemigrowała do USA w roku 1950© Archwiwum prywatne

Jak doświadczenia z obozu wpłynęły na pani dorosłe życie?

Trudno jednoznacznie powiedzieć. Studiowałam judaizm. Ciągle pogłębiam wiedzę na jego temat, chodzę na zajęcia pięć razy w tygodniu. Moje wnuki poszły do szkoły, w której obowiązują reguły judaizmu. Trzymam się więc religii, którą Hitler próbował zniszczyć. Jestem już stara, ale czuję, że bitwa trwa. Nadal walczę z antysemityzmem na świecie. Wiem, że są ludzie, którzy nienawidzą Żydów, mimo że nigdy nie widzieli żadnego na oczy. To okropne.

Kilka dni temu odwiedziłam teren obozu w Dachau. Spotkałam się w niemieckiej szkole z dużą grupą dzieci. Wiem, że uczą się o Holokauście. Cieszy mnie to, bo na ogół ludzie nie wyciągają wniosków z historii. A największymi ofiarami wojen zawsze są dzieci. Dziś też cierpią przez różne konflikty zbrojne. Wiem, co czują.

Będzie pani w Oświęcimiu podczas obchodów 80. rocznicy wyzwolenia obozu. Co to dla pani oznacza?

W 2020 r., przy okazji 75. rocznicy, byłam w komorze gazowej przy krematorium numer jeden. Myślałam, że dam radę, ale ledwo mogłam oddychać. Emocje okazały się zbyt duże. Teraz są słodko-gorzkie. Cieszę się, że mogę uczestniczyć w obchodach i być ich świadkiem. Z drugiej strony to może być ostatni raz. Minęło 80 lat. Wielu już odeszło. Pewna era się kończy, a ja się z nią żegnam. Czas na młodsze pokolenie. Jestem tutaj z córką. Potem spotkam się z synem i dwójką wnuków. Mam nadzieję, że będą nieść dalej pamięć o przeszłości, gdy mnie już nie będzie.

Można wybaczyć coś takiego jak Auschwitz?

Nie, przynajmniej mnie to nie dotyczy. W judaizmie nie możesz przebaczać w imieniu kogoś, kto już nie żyje, a moja rodzina została zamordowana. To oni musieliby przebaczyć. Wiem, że są ludzie, którzy wybaczyli. Ja, kiedy myślę o mamie, tacie i o tym, co widziałam, nie potrafię. Ale wolę mówić, że jestem ocaloną, a nie ofiarą. Gdy spotykam się z innymi ocaleńcami, widzę ludzi, którzy mają swoje rodziny, pracę, pasje. Wielu z nas potrafiło zbudować nowe życie. Ja także. Pracuję jako terapeutka w Nowym Jorku.

Co powiedziałaby dziś pani sześcioletniej Tovie, gdybyście się spotkały?

"Jestem z ciebie dumna. Nie zawsze wszystko układało się po twojej myśli, ale się nie poddawałaś".

Pamiętam, jak miałam 12 lat i pewnego dnia jechałam nowojorskim metrem. Zauważyłam, że inni pasażerowie patrzą na mój numer obozowy. Poczułam się niekomfortowo, ale go nie zakryłam. Nie wstydzę się ani tego numeru, ani swojej historii. Jako mała dziewczynka starałam się przeżyć, a dziś staram się dzielić tym, czego doświadczyłam. I opowiadam o tym każdemu, kto zechce mnie wysłuchać.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (248)