Hołownia: lider w potrzasku. Jego partią targają dwie sprzeczne emocje

Szymon Hołownia udowodnił, że jest kimś więcej niż sezonową gwiazdą polskiej polityki. Jego ruch ma swoje miejsce na scenie i szybko go nie straci. Ale też nie ma go aż tak wiele, by sprostać przywódczym ambicjom - pisze Rafał Kalukin w tygodniku "Polityka".

Szymon Hołownia
Szymon Hołownia
Źródło zdjęć: © Getty Images | Maciej Luczniewski/NurPhoto

18.07.2022 | aktual.: 22.07.2022 13:39

Ostatni rok miał najtrudniejszy od czasu wejścia na wielką scenę. Najpierw osłabił go powrót Donalda Tuska. Słupki Platformy niemal od razu wystrzeliły wtedy w górę i skończył się krótkotrwały prymat Polski 2050 na opozycji. Później wybuchła wojna, która zachwiała poczuciem bezpieczeństwa Polaków, w dalszej kolejności pociągając za sobą szereg bolesnych skutków ekonomicznych. Nowemu ruchowi wciąż ciężko było w takich warunkach rozwijać dotychczasową opowieść o "budowie Polski demokratycznej, zielonej i solidarnej" dla przyszłych pokoleń. Ale mimo trudności Szymon Hołownia ustał.

Zawdzięcza to przede wszystkim swoim najzagorzalszym sympatykom, którzy niemal w pełni identyfikują się z ideami ruchu oraz osobowością lidera. To ok. 10 proc. wyborców, czyli mniej więcej tyle, ile ruch dostaje ostatnio w sondażach. I poniżej tego poziomu raczej już nie spadnie. W polityce takie żelazne zasoby odgrywają ogromną rolę, gdyż to właśnie wyborcy "na dobre i na złe" pomagają partiom przetrwać chude czasy i zapewniają długowieczność. A Hołownia dzięki swojej miękkiej charyzmie bez wątpienia potrafił zbudować z nimi trwałą relację, co teraz procentuje.

Tyle że stabilność Polski 2050 osiadła na poziomach raczej odległych od ambicji jej lidera. Zgromadzone w ubiegłym roku nadwyżki w mniej ortodoksyjnych elektoratach sukcesywnie potracił i raczej nie ma widoków na ponowną ekspansję. Zagrożenia geopolityczne utrzymywać się będą latami, a kryzys ekonomiczny dopiero zaczyna dawać o sobie znać. Co zasadniczo nie sprzyja innowacyjnym projektom politycznym, które stronią od demagogii i łatwych obietnic. W miarę zbliżania się wyborów będzie też pewnie rosła siła grawitacyjna wielkich formacji, z szansami na samodzielne zwycięstwo. Polsce 2050 raczej więc pisany jest scenariusz stagnacyjny.

W okopach Świętej Trójcy

Poważnym problemem stają się finanse. Ugrupowanie Hołowni nie ma prawa do subwencji budżetowej i opiera swoje funkcjonowanie wyłącznie na zbiórkach. Powstaje wówczas niedający się obejść mechanizm zamkniętego koła: nowi sympatycy – dodatkowe wpłaty – więcej pieniędzy na działalność – kolejni pozyskani sympatycy. Ale kiedy mechanizm zaczyna się zacierać, ruch osiada na mieliźnie. Specyficznym problemem przyciągającej w znacznej mierze aktywistyczny elektorat formacji była też agresja Putina na Ukrainę. Niejeden stały przelew w pierwszym okresie wojny, który do tej pory trafiał na konta organizacji, został teraz przekierowany na pomoc humanitarną. Z czasem datki zaczęły co prawda wracać, ale przedwojennego poziomu wsparcia pewnie jeszcze długo nie uda się odbudować.

A to oznacza mniej kasy na poważne przedsięwzięcia i codzienne oprzyrządowanie polityki. Polska 2050 cieszyła się dotąd opinią formacji profesjonalnej, która sporo inwestuje w regularnie aktualizowaną diagnozę badawczą. Może i odwoływała się do odruchów idealistycznych, ale najczęściej harmonizowała swój przekaz z nastrojami grup społecznych, o których poparcie się ubiegała. Kiedy wiosną ruszyła demagogiczna licytacja PO, PiS i Lewicy na inflacyjne rekompensaty dla społeczeństwa, Hołownia wolał podkreślić swoją odrębność i tworzyć wizerunek lidera odpowiedzialnego. Zamysł był może i słuszny, gorzej z wykonaniem. Polska 2050 odkurzyła bowiem stary postulat wejścia Polski do strefy euro, co akurat w czasach rozpędzającej się drożyzny okazało się strzałem kulą w płot. I tak niewysokie w ostatnich latach poparcie dla europejskiej waluty szoruje teraz po dnie, gdyż Polacy najwyraźniej wiążą jej przyjęcie z dodatkowym wzrostem cen. Pytanie, czy sztabowcy Hołowni mieli tego świadomość. Konkurencja nabrała w każdym razie podejrzeń, że Polska 2050 tnie koszty i zaczyna robić politykę w ciemno.

Stagnacja sondażowa wcześniej czy później wywoła też napięcia wewnętrzne. Kiedy nowa formacja rosła w siłę, panowało jeszcze przekonanie, że ambicje uczestników ruchu zostaną zaspokojone. Po wygaszeniu dobrej koniunktury pojawia się jednak świadomość ograniczonej puli do wzięcia, co zaostrza rywalizację. Taka jest przynajmniej żelazna reguła partyjnej polityki, bo o napięciach u Hołowni nic konkretnego na razie nie wiadomo. Polska 2050 w znacznej mierze przyciągnęła jednak nowych ludzi, którzy funkcjonują w zamkniętych kręgach społecznościowych i poza organizację wycieka niewiele.

Krążyły jedynie plotki o kwasach w niewielkim, patchworkowo skomponowanym kole parlamentarnym. Niedawno znalazły ujście w publikacji "Super Expressu" o głębokim konflikcie trapiącym poselską frakcję wokół strategii wyborczej (czyli jak skonfigurować listy opozycji i z kim budować sojusze). Artykuł wywołał jednak zadziwiająco zgodne oburzenie wszystkich zainteresowanych, którzy zarzucili dziennikarzowi liczne manipulacje i zdecydowanie zaprzeczyli rewelacjom. Najdalej poszedł w oskarżeniach sam Hołownia, który w ubiegłotygodniowej pogadance na Facebooku insynuował "prowokację w oczywisty sposób sponsorowaną przez którąś z sił politycznych, dla której jesteśmy wrzodem na tyłku". Zapewne mając na myśli Platformę Obywatelską, z którą lider Polski 2050 ma teraz na pieńku. Jego współpracownicy nie wydają się jednak przekonani do tak odważnej teorii spiskowej.

Ale być może funkcjonujący już trzeci rok na najwyższych obrotach Hołownia po prostu nie radzi sobie ze stresem. W kuluarach jego ruchu słychać o rosnącej drażliwości lidera, szczególnie jego skłonności do postrzegania siebie jako ofiary liberalnych salonów i medialnego establishmentu. Skądinąd w cytowanym wyżej wystąpieniu polecał też podkast Klubu Jagiellońskiego o wiele mówiącym tytule "Czy utopią Hołownię?" i sugerującym istnienie zorganizowanej medialnej akcji wykluczania Polski 2050 z głównego nurtu. Zapewne część sympatyzujących z PO mediów faktycznie traktuje ruch Hołowni po macoszemu, ale podobne skargi mogłyby składać właściwie wszystkie średnie i małe ugrupowania. Tego rodzaju pretensjami świat polityki karmi się zresztą od zawsze, chociaż nadmierne ich eksponowanie jest najczęściej symptomem poważnego kryzysu przywództwa.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka tygodnika "Polityka"
Okładka tygodnika "Polityka"© Polityka

We własnej niszy

Niewątpliwie Polska 2050 ma od dawna problem z komunikacją. Nie tyle jednak za sprawą zakulisowej zmowy, co dosyć prozaicznej niezgodności charakterów ambitnego ruchu oraz znacznie mniej wymagającego masowego wyborcy. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Hołownia projektuje swoją formację dokładnie wedle wyobrażeń obywateli o dobrej polityce. Bo zmęczeni konfliktem Polacy faktycznie oczekują od polityki dobrych programów i strategii. Przynajmniej w ankietach, bo w realnym życiu już niekoniecznie. Dostarcza ono zbyt wielu bodźców, przesycone jest nadmiernie emocjami, najczęściej zresztą negatywnymi. Nie ma więc żadnego spisku, po prostu Hołownia przyjął zbyt optymistyczne założenia co do natury polityki.

W swojej ekspercko-programowej akuratności Polska 2050 chyba już doszła do ściany. Pierwsze prezentacje jeszcze przyciągały sporo uwagi, chociaż faktycznie bardziej w bańkach środowiskowych niż głównym nurcie medialnym. Kolejne wywoływały już mniejszy rezonans. Chociaż trzeba przyznać animatorom, że próbowali owe bańki przekraczać i zapraszali do dyskusji również przedstawicieli konkurencyjnych ruchów politycznych. Przede wszystkim oklapła jednak komunikacja samego Hołowni, czyli bezapelacyjnie najważniejszej wizytówki ruchu. Niby nadal wszędzie go pełno, bo pracowicie krąży po kraju i zdaje z tego relacje w "lajwach" na Facebooku (chociaż z nieco słabszą niż dawniej regularnością). Robi też jak zawsze cykliczne obchody po dużych mediach, gdzie nadaje przekaz. A przynajmniej próbuje, niestety opowieść Hołowni wydaje się coraz bardziej rozmyta. Często po prostu ogranicza się do komentowania aktualnych tematów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Niewykluczone, że wojna i kryzys po prostu przyspieszyły proces zużycia pierwotnej formuły, a tymczasem nie ma skąd brać atrakcyjnych zamienników. Chociaż w otoczeniu Hołowni dominuje przekonanie, że to jedynie chwilowa zadyszka. I że lepiej już w tej sytuacji trzymać się sprawdzonych recept, niż podejmować ryzykowne eksperymenty. Taka zachowawczość przeczy jednak idei ruchu innowacyjnego, zorientowanego na rozwój. Można wręcz odnieść wrażenie, że Polska 2050 właściwie już się zadomowiła w swojej niszy – dosyć ciasnej, ale własnej – i przynajmniej na razie nie myśli o poszerzeniu metrażu.

Hamulcowy wspólnej listy?

Trudno będzie Hołowni zrealizować ambicje, jeżeli sam sobie nie odpowie, z kim właściwie chciałby skrzyżować szpadę. Bez ustawienia czytelnej osi podziału trudno przecież w tej epoce uzasadnić autonomiczne miejsce w polityce. Tymczasem Polską 2050 targają dziś dwie do pewnego stopnia wykluczające się emocje. Hołownia debiutował w polityce jako kandydat protestu przeciwko dominacji duopolu PiS i PO. To emocja założycielska jego ruchu, do dziś spajająca twardy elektorat – od którego zależy przetrwanie. Tyle że Polska 2050 nie ma luksusu funkcjonującej na wariackich papierach Konfederacji i nie może się zdystansować od realnej osi sporu, która określa polską politykę. Jest więc częścią opozycyjnego bloku, co zresztą wynika też z przekonań jej liderów. I jeżeli myśli o przyciąganiu wyborców spoza swojej bańki, musi poruszać się w logice antyPiSu.

Tylko czy jedno z drugim da się pogodzić? Kiedy Platforma była wręcz rozpaczliwie słaba, nie stanowiło to większego problemu. W końcu duopol wydawał się pękać, i to właśnie Hołownia zaczynał wyrastać na głównego antagonistę Jarosława Kaczyńskiego. Powrót Tuska przywrócił jednak status quo ante. A wywierając teraz presję na wspólną listę, szef Platformy usiłuje ostatecznie podporządkować sobie młody ruch. To zastawiona pułapka, z której Hołownia nie ma dobrego wyjścia. Bo jeśli ulegnie żądaniom i już teraz zadeklaruje wyborczą współpracę z Platformą pod komendą Tuska – najlepiej bez wstępnych warunków programowych i personalnych, jak chciałby tego szef PO – twardy elektorat Polski 2050 uzna to za zdradę ideałów założycielskich i najpewniej się rozproszy. Lepiej więc Hołowni trwać teraz w oporze tak długo jak się da. Tyle że opierający się Tuskowi polityk płaci tego cenę, zrażając do siebie bardziej typowych wyborców opozycji. Staje się w ich oczach szkodnikiem, potencjalnym rozłamowcem, może nawet kryptopisowcem. Z takimi papierami być może już nigdy nie wyjdzie poza bańkę swoich ultrasów.

Polityczna rozgrywka napsuła sporo krwi i zniszczyła osobistą relację Tuska i Hołowni. Jeszcze parę miesięcy temu na tyle bliską, że obaj politycy składali sobie domowe wizyty. Co pewnie może też tłumaczyć niedawne chimery lidera Polski 2050. Brakuje mu doświadczenia Tuska, jego brutalności, odporności na ciosy. Pewnie już poznał cyniczny mechanizm polityki, ale zachował idealistyczne odruchy i chyba jest szczerze przywiązany do wizji polityki opartej na zasadach. Chociaż niektórzy zwracają też uwagę na jego egocentryzm, który nie pozwala mu spokojnie przyjmować porażek. Opór Hołowni przeciwko integrowaniu się w wielkim bloku opozycyjnym dziś jeszcze ma wymiar głównie taktyczny. Ale napięcia emocjonalne mogą w przyszłości wpłynąć na rozstrzygnięcia strategiczne.

Otoczenie Hołowni zresztą nie ukrywa, że za najbardziej preferowany scenariusz polityczny uznaje dokonanie rozłamu w PO i powołanie nowej formacji z Rafałem Trzaskowskim. Obecny sojusz z PSL to bowiem tylko proteza, w istocie satysfakcjonująca jedynie niepewnych swego losu ludowców. Hołownia chciałby siebie widzieć w bardziej podmiotowych rolach, jako jednego z architektów przyszłego rozdania. Jego idée fixe to wywołanie konfrontacji pokoleniowej i spolaryzowanie polskiej polityki wedle osi stare–nowe, pielęgnujące przeszłość – wybiegające w przyszłość. Sam siebie rzecz jasna obsadza w roli lidera odnowy.

Ale pracująca na jałowym biegu Polska 2050 takiej zmiany już nie wywoła. Do tego potrzebny jest wstrząs, polityczne trzęsienie ziemi, obalenie starych hierarchii. Taki efekt wywołałoby bez wątpienia wyjście Trzaskowskiego z Platformy i sojusz z Hołownią. Coś na miarę ruchu czterdziestoparoletniego Tuska, który w 2001 r. wyprowadził starszemu o pokolenie Bronisławowi Geremkowi najbardziej żywotne fragmenty Unii Wolności, po czym skleił pod zupełnie nową konfigurację liderów i środowisk. Tamta Platforma też przecież była buntem kontrelity, do pewnego stopnia pokoleniowym, ale też manifestacją nowej politycznej treści.

Co ciekawe, szanse formacji o roboczej nazwie HiT były już testowane w badaniach realizowanych poza oficjalną agendą i rezultaty podobno okazały się całkiem zachęcające. Partia Hołowni i Trzaskowskiego miałaby perspektywę wyjścia już na starcie na poziom ok. 25 proc., degradując Platformę Tuska do siły kilkunastuprocentowej, a Lewicę wręcz w okolice progu wyborczego. Byłoby to jednak tylko kolejne przesunięcie po stronie antyPiSu. Bez natychmiastowego efektu mobilizacji dodatkowych wyborców, a już tym bardziej odebrania ich rządzącej prawicy.

Mniej drapieżnie

Warto zresztą pamiętać, że byty wirtualne zazwyczaj bywają w sondażach przeszacowane. Proza życia szybko przestaje im służyć. Narodziny Platformy w 2001 r. może i były spektakularne, ale problemy pojawiły się już w okresie niemowlęctwa i wyborczy debiut wcale nie wypadł zbyt okazale. Dziś do śmiałych manewrów politycznych powinien też zniechęcać klimat społeczny. W czasach tak trudnych i niebezpiecznych polityka nabiera w końcu dodatkowego ciężaru egzystencjalnego. Spada zapotrzebowanie na spektakl, kurczy się przestrzeń dla osobistych ambicji. Politycy w większym stopniu są za to rozliczani z odpowiedzialności za los kraju.

Jak więc Trzaskowski miałby uzasadnić opozycyjnym wyborcom dokonanie rozłamu w Platformie? Formacja Tuska pewnie nie zaspokaja większości oczekiwań, ale przynajmniej jest bytem realnie istniejącym i dosyć stabilnym. Potężny konflikt byłby nieunikniony, nie tylko w samej partii, ale i w obrębie większości opozycyjnych społeczności, zaangażowanych politycznie mediach. Pewnie faktycznie – jak chciałby tego Hołownia – po linii pokoleniowej. Obecny spór o Tomasza Lisa daje tego niezłe wyobrażenie. Tyle że mówimy jednak o scenariuszu raczej tylko z gatunku political fiction. Bo niewiele wskazuje, by Trzaskowski zdecydował się na powtórkę z 2001 r.

Z jednej strony – jak twierdzą jego współpracownicy – stracił już złudzenia co do możliwości ułożenia się z Tuskiem. Podobno jest przekonany, że najpewniej czeka go los poprzednich politycznych braci i sióstr przywódcy Platformy: Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego, Zyty Gilowskiej, Pawła Piskorskiego, w jakimś sensie też Grzegorza Schetyny. Jeśli więc Trzaskowski uzna teraz prymat starszego kolegi, najpewniej zostanie przez niego wepchnięty w kandydowanie na drugą kadencję w Warszawie, skąd wyjdzie jako wciąż dobrze zapowiadający się sześćdziesięciolatek. Jakaś forma ich konfrontacji jest zatem nieunikniona, i to jeszcze przed wyborami.

Ale czy w najbardziej radykalnej odsłonie, o czym marzy Hołownia? Z natury ostrożny Trzaskowski prędzej już będzie używał Polski 2050 do lewarowania swojej pozycji w ramach PO. Czyli wciągał Hołownię do rozmaitych projektów, budował przyjazne relacje, kooptował kolejne środowiska. Wszystko po to, by pokazać, że opozycja jest w stanie się integrować, tylko potrzebne jest inne podejście. Mniej drapieżne i bardziej zorientowane na polityczną treść. To w sumie identyczny wektor politycznej zmiany i budowania nowych standardów, chociaż bez postulowanej przez środowisko Hołowni wielkiej rewolucji na scenie. Liderowi Polski 2050 powinno to odpowiadać, chociaż osobistych ambicji o odegraniu podmiotowej roli w polityce pewnie już nie zrealizuje.

Rafał Kalukin

Ze znawstwem tłumaczy mechanizmy rządzące sceną polityczną, często wraca do najnowszej historii, szuka analogii, niebanalnych porównań. Sam o sobie mówi, że jest "niedokończonym psychologiem z Gdańska", ponieważ na piątym roku przerwał studia na Uniwersytecie Gdańskim. Pisał do "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka".

Źródło artykułu:Polityka
Wybrane dla Ciebie