Hiszpania zrobi wszystko, żeby storpedować referendum w Katalonii. Barcelona nie ustępuje
Hiszpania wysyła uzbrojonych policjantów przeciwko organizatorom referendum niepodległościowego w Katalonii. Madryt grozi urzędnikom i dziennikarzom. Nawet Bruksela stara się zniechęcić Barcelonę. Sondaże nie pozostawiają wątpliwości co do wyników zbliżającego się głosowania.
Rząd Hiszpanii postanowił fizycznie uniemożliwić przeprowadzenie referendum w sprawie niepodległości Katalonii zaplanowanego na 1 października. Uzbrojeni policjanci weszli do kilku drukarni i zarekwirowali ponad 1,3 mln. plakatów i ulotek. Polują też na urny i karty do głosowania. Prezydent Katalonii Carles Puigdemont powiedział, że 6 tys. urn zostało bezpiecznie ukryte.
Policjanci pod bronią i z nakazami rewizji pojawili się też w siedmiu redakcjach gazet lokalnych. Naloty są wiązane z decyzją sądu, który zabronił publikowania ogłoszeń referendalnych, jednak funkcjonariusze nie powiedzieli, czego dokładnie szukają. Rewizja w jednej z redakcji trwała ponad pięć godzin.
Katalończycy nie dają się zastraszyć
W Barcelonie spotkało się ponad 700 burmistrzów i szefów władz lokalnych. Madryt zagroził im postępowaniem karnym, jeżeli pomogą w organizacji "nielegalnego aktu", jakim, według rządu Hiszpanii, jest referendum. Mimo gróźb burmistrzowie zapowiedzieli, że głosowanie odbędzie się zgodnie z planem. Madryt zagroził więzieniem także prezydentowi Katalonii jak i członkom lokalnego parlamentu, którzy podpisali się pod uchwałą referendalną.
Minister finansów Hiszpanii Cristobal Montoro powiedział, że rząd przyjął mechanizm pozwalający przejąć kontrolę nad budżetem niepokornego regionu, jeżeli ten nie porzuci planów przeprowadzenia "nielegalnego" referendum. Madryt podkreśla, że nie zgodzi się na wydanie nawet jednego euro z kasy publicznej na działania niezgodne z prawem. Jeżeli Katalonia, najbogatszy region Hiszpanii, nie zrezygnuje z referendum, to do odwołania utraci kontrolę nad swoim budżetem.
Prezydent Puigdemont i inni katalońscy przywódcy wystosowali list otwarty do Madrytu, w którym skarżą się na "bezprecedensowe represje", a równocześnie wzywają rząd Hiszpanii do dialogu. W bardzo trudnej sytuacji znaleźli się funkcjonariusze lokalnej, katalońskiej policji rozdarci między lokalnym patriotyzmem a rozkazami z Madrytu nakazującymi pacyfikację niepodległościowych nastrojów.
Bruksela znalazła się w niezręcznej sytuacji
Unia Europejska lawiruje między Madrytem a Barceloną. Przewodniczący KE Jean-Claude Juncker powiedział, że Bruksela uszanuje wyniki głosowania, ale niepodległość Katalonii uzna tylko wtedy, gdy referendum będzie zgodne z prawem, a jego wyniki zonstaną zaakceptowane przez Hiszpanię. Ponadto Juncker zauważył, że Barcelona nie może liczyć na automatyczne członkostwo w UE. W ten sposób szef KE unika problemu licząc na to, że sam się rozwiąże. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani był bardziej jednoznaczny twierdząc w liście, który wyciekł do prasy, że referendum jest sprzeczne z konstytucją i ramami UE.
Najnowsze sondaże pokazują, że wyraźna większość spośród 7,5 mln. mieszkańców Katalonii gotowa jest głosować "Tak". W zależności od badania poparcie waha się od 65 do 80 proc. Za odłączeniem od Hiszpanii opowiedziało się też kilkaset tysięcy Katalończyków, którzy wzięli udział w marszach z okazji niedawnego, regionalnego święta niepodległości. Prezydent Puigdemont podkreśla, że jeżeli tak się stanie, to parlament regionu nie będzie zwlekały z przyjęciem deklaracji niepodległości.
- Nie będzie żadnego referendum niepodległościowego - powiedział dziennikarzom premier Hiszpanii Mariano Rajoy. - Zrobię wszystko co trzeba, żeby mu mu zapobiec. Madryt w zanadrzu trzyma jeszcze "opcję nuklearną", czyli art. 155 konstytucji, który umożliwia użycie wszystkich możliwych środków w sytuacji zagrożenia państwa. W praktyce oznaczać to może zawieszenie autonomii Katalonii, a nawet użycie wojska i policji w celu zapewnienia jedności państwa.