PolitykaHanna Gronkiewicz-Waltz dla WP: terroryści mogą do nas przylecieć samolotem w klasie biznes

Hanna Gronkiewicz-Waltz dla WP: terroryści mogą do nas przylecieć samolotem w klasie biznes

- Terroryści mają na tyle dużo środków, by przylecieć do nas nawet samolotem w klasie biznes. Nie muszą koniecznie wędrować z uchodźcami. Moim zdaniem powinniśmy skoncentrować się na realnym problemie, którym jest szczelność granic Unii Europejskiej i działalność służb granicznych. Z punktu widzenia solidarności nie możemy odwrócić się do uchodźców plecami - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prezydent Warszawy oraz wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Hanna Gronkiewicz-Waltz dla WP: terroryści mogą do nas przylecieć samolotem w klasie biznes
Źródło zdjęć: © WP | Andrzej Hulimka
Przemysław Dubiński

WP: Po zamachach terrorystycznych w Paryżu przez całą Europę przetoczyła się fala dyskusji na temat uchodźców. Czy Polska powinna zrewidować swoje stanowisko w tej sprawie?

Hanna Gronkiewicz-Waltz: Polska od początku miała twarde stanowisko. Premier Ewa Kopacz nie zgodziła się na narzucenie nam automatycznych kwot uchodźców. Ustalono też, że nasz kraj jest w stanie przyjąć ok. 7 tysięcy takich osób. Więcej nie możemy. Czy po zamachach w Paryżu powinniśmy zrewidować nasze stanowisko? Trudno mi powiedzieć. Pojawiają się różne argumenty za i przeciw.

WP: Jednym z nich jest to, że wraz z uchodźcami do naszego kraju mogą trafić terroryści.

- Terroryści mają na tyle dużo środków, by przylecieć do nas nawet samolotem w klasie biznes. Nie muszą koniecznie wędrować z uchodźcami. Moim zdaniem powinniśmy skoncentrować się na realnym problemie, którym jest szczelność granic Unii Europejskiej i działalność służb granicznych. Z punktu widzenia solidarności nie możemy odwrócić się do uchodźców plecami. Zresztą w samej Warszawie mamy sporo cudzoziemców, a ich obecność jest praktycznie niezauważalna w tak dużym skupisku ludzi.

WP: Po ostatnich wydarzeniach we Francji oraz Belgii widać zaostrzenie nastrojów społecznych względem uchodźców. Ostatni Marsz Niepodległości przeszedł m.in. pod hasłami antyislamskimi oraz antyimigranckimi.

- Osobiście jestem przeciwnikiem nastrojów ksenofobicznych. Jesteśmy to winni naszej historii. Przecież ok. 20 milionów osób o polskich korzeniach wciąż żyje poza granicami naszego kraju. Część z nich wyjechała ze względów politycznych, inni z zarobkowych. Tutaj mamy jednak do czynienia z uchodźcami, czyli ludźmi, dla których pozostanie w swojej ojczyźnie wiąże się z zagrożeniem życia.

WP: Skoro jesteśmy już przy Marszu Niepodległości, to w tym roku przebiegł on wyjątkowo spokojnie. Gdy rozmawiałem z Przemysławem Czyżewskim, szefem szkolenia Straży Marszu Niepodległości, to podkreślał on, że działo się tak m.in. dlatego, że nie było zewnętrznych prowokacji.

- Trudno to ocenić. Wpływ na spokojny przebieg tegorocznego pochodu miało z pewnością to, że policja przyjęła odpowiednią taktykę. Osoby, które szukały konfrontacji, nie miały w związku z tym przeciwnika. Na wysokości zadania stanęli też organizatorzy, z którymi zawsze staramy się prowadzić dialog. Pamiętam, że gdy trasa MN prowadziła np. obok ambasady rosyjskiej, to nalegaliśmy na jej zmianę. Wtedy nie było jednak na to zgody. W kolejnym roku padła propozycja przejścia mostem Poniatowskiego i była to dużo bezpieczniejsza opcja. Zakończenie pochodu na błoniach Stadionu Narodowego też było dobrym rozwiązaniem. Trzeba też przyznać, że Straż Marszu Niepodległości stanęła na wysokości zadania i była bardziej skuteczna w działaniu. Choć pozostał problem pirotechniki, której używanie nie dość że jest zabronione, to stanowi rzeczywiste zagrożenie dla uczestników.

WP: Wspomniała pani o wydarzeniach pod ambasadą Rosji. Na nagraniu rozmowy podsłuchanej w 2014 roku w restauracji Sowa i Przyjaciele w Warszawie szef CBA Paweł Wojtunik w rozmowie z ówczesną wicepremier Elżbietą Bieńkowską sugerował, że podpalenie budki strażniczej nastąpiło na polecenie szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza.

- Nie mnie się do tego odnosić. Z mojej strony, jako prezydenta Warszawy, mogę powiedzieć, iż proponowaliśmy organizatorom, by zmienili trasę i nie szli przy ambasadzie Rosji.

WP: Po klęsce wyborczej Platformy Obywatelskiej wzięła pani w obronę Ewę Kopacz i zapewniła, że jest to fighterka, która będzie walczyła do końca. Kilka tygodni później była premier zrezygnowała z ubiegania się o fotel szefa partii. Pozostając w przenośni sportowej - powodem był nokaut po wielu bolesnych ciosach czy może to Donald Tusk rzucił ręcznik z narożnika?

- Sugeruje pan, że jak jest kobieta, to zawsze kryje się za nią jakiś mężczyzna? Ewa Kopacz sama zrezygnowała, to była jej wyłączna decyzja. Podjęła ją po tym, jak partia zdecydowała o wyborze na szefa klubu parlamentarnego Sławomira Neumanna.

WP: Co to jednak za wojownik, który sam się poddaje?

- Ewa Kopacz jest fighterką i co do tego nie mam wątpliwości. Z pewnością będzie nadal aktywna. Dla mnie było logiczne, że była premier ma tyle politycznego doświadczenia, że powinna być nadal szefem klubu. W PO są jednak demokratyczne wybory i nie ma ustalania z góry, kto ma zająć jakie stanowisko. O tym decyduje głosowanie członków partii. Wracając jednak do porównania z fighterką, to była premier jest po prostu roztropna i wie, kiedy powiedzieć dość.

WP: Pani nazwisko również pojawiło się w kontekście objęcia fotela szefa PO. Nie korciło, by spróbować przejąć władzę w partii?

- Nie. Wybrałam Warszawę, a co za tym idzie - nie jestem w Sejmie. A tam trzeba być na miejscu. Ja chcę pracować dla stolicy.

WP: Po rezygnacji Ewy Kopacz z kandydowania na szefa partii pojawiły się głosy, że PO grozi rozpad. PiS i Nowoczesna miałyby "powyciągać" jej posłów. To political fiction czy może jest w tym stwierdzeniu ziarenko prawdy?

- Jestem w PO od 2005 roku i bez przerwy słyszę, że grozi nam rozpad, czy - gdy rządziliśmy - że nie będziemy mieli większości. To są opowieści z cyklu never ending story, czyli zawsze będzie "coś". Oczywiście w każdej partii są ludzie, którzy bardziej lub mniej ze sobą współpracują, ale tak jest wszędzie.

WP: PiS po bezwzględnym zwycięstwie w wyborach parlamentarnych od początku ostro wziął się do pracy. Najgłośniejsze sprawy to ponowny wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz ułaskawienie Mariusza Kamińskiego. Jak pani ocenia te ruchy?

- Mogę oceniać je jako prawnik i z mojej wiedzy wynika, że ułaskawić można osobę prawomocnie skazaną. Zresztą podobnie uważał prezydent Andrzej Duda w 2011 roku, bo wówczas udzielił takiej odpowiedzi. Prawo łaski jest nieograniczone, ale decyzja dotycząca Mariusza Kamińskiego była bezprecedensowa. Jeżeli chodzi o Trybunał Konstytucyjny, to trzem sędziom kadencja mijała 6 listopada. Co do nich nie powinno być w ogóle żadnej dyskusji, a prezydent Duda powinien od nich przyjąć przysięgę. Co do dwóch, którym kadencja mijała w grudniu, to można ewentualnie dyskutować.

WP: PiS wykorzystał jednak te niejasności i zdecydował się powołać pięciu nowych sędziów TK. Patrząc na to z tej perspektywy, czy wcześniejsze działanie PO nie było błędem?

- Po czasie widać, że można było wybrać tylko trzech nowych sędziów.

WP: Z ust partii rządzącej padł również pomysł utworzenia 2-3 nowych województw. Jak prezydent stolicy zapatruje się na utworzenie województwa warszawskiego?

- Myślę, że Warszawa przez ostatnie dziewięć lat bardzo dobrze się rozwijała. Działo się tak m.in. dzięki środkom z Unii Europejskiej. Po co to zakłócać i zmieniać? Zresztą nie bardzo chce mi się wierzyć, że Warszawa ma aż takiego pecha, iż prezes Jarosław Kaczyński, który się tu przecież urodził, będzie chciał dokuczyć stolicy. Na pewno będę jednak broniła samorządności Warszawy. Jestem przecież jedną z współautorów ustawy o m. st. Warszawy. Wydaje mi się, że obecny ustrój stolicy jest optymalny. Dla rządu jest korzystniej jeżeli działa tu sprawny samorząd, gdyż każda złotówka wydana przez samorząd jest lepiej spożytkowana, niż ta którą wydaje centrala.

WP: Gdyby mogła pani cofnąć czas, to czy podjęłaby taką samą decyzję w sprawie zwolnienia profesora Bogdana Chazana ze stanowiska dyrektora warszawskiego Szpitala Świętej Rodziny?

- Gdy pan przeczyta nasze uzasadnienie klauzuli sumienia, to jest ono prawie identyczne z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Dyskusja w mediach toczyła się wokół klauzuli sumienia. Tylko że lekarzem prowadzącym był kto inny. Wówczas dyrektor placówki nie korzysta z klauzuli sumienia - taka jest nasza interpretacja i jak do tej pory nie ma innej. Chodziło dokładnie o niepoinformowanie o stanie zdrowia dziecka. Dla podjętej przeze mnie decyzji kluczowa byłą opinia perinatologa, który powiedział, że wadę, o której nie wiedziała matka, można było wykryć znacznie wcześniej. Nie poświęcono więc należytej uwagi pacjentowi.

WP: Pytam, gdyż mówiła pani, że prywatnie ma poglądy zbliżone do profesora Chazana, natomiast podejmując decyzję kierowała się aspektem prawnym.

- Obecnie toczą się w tej sprawie dwa procesy. Jest mi więc niezręcznie się o tym wypowiadać. Kontrola wykazała, że od strony prawnej matka miała prawo jak najszybszego dowiedzenia się o stanie zdrowia swojego dziecka.

WP: Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Naczelnej Izby Lekarskiej uznał jednak, że nie ma podstaw do postawienia profesorowi Chazanowi zarzutu popełnienia przewinienia zawodowego po odmowie aborcji. Warszawska prokuratura również podjęła decyzję o umorzeniu śledztwa w tej sprawie.

- Ta kwestia nie dotyczy oceny zawodowej. Odwołanie prof. Chazana z funkcji dyrektora dotyczyło przede wszystkim niepoinformowania w sposób prawidłowy pacjentki o stanie zdrowia dziecka. Również dokumentacja szpitala była nieprawidłowo prowadzona.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (315)