Pokazali, co doprowadziło do wstrząsu w armii. "Tak ich poniżano"
Generałowie Rajmund Andrzejczak i Tomasz Piotrowski, którzy w tym tygodniu zrezygnowali ze służby, przez wiele miesięcy czuli się upokarzani przez ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka i jego środowisko. Czarę goryczy przelała sprawa ewakuacji obywateli Polski z Izraela.
We wtorek poinformowano, że szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmund Andrzejczak i dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Tomasz Piotrowski złożyli rezygnację ze służby.
TVN24 odsłania kulisy tych dymisji oraz samej sytuacji w polskiej armii. Przypomina, że w maju minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oskarżył gen. broni Tomasza Piotrowskiego o to, że nie poinformował go o sytuacji z rosyjską rakietą, którą znaleziono pod Bydgoszczą. Andrzejczak stanął wtedy za Piotrowskim i przekonywał, że MON zostało wcześniej poinformowane.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Tak publicznie rozpoczął się największy konflikt w najnowszej historii polski na linii minister obrony narodowej - wojsko - mówi rozmówca TVN24.
Wojsko miało też problem z wystąpieniami Błaszczaka. Centrum Operacyjne Ministra Obrony Narodowej nadzorowało każde takie wydarzenie, instruowało wojsko, jaki sprzęt wyciągnąć. - Dochodziło do sytuacji, gdzie szefowa Centrum Operacyjnego dzwoniła do dowódców brygad i dowodziła tym wszystkim z pominięciem dowódcy operacyjnego i szefa Sztabu Generalnego - mówi rozmówca TVN24.
Generałowie w poczekalni
TVN24 opisuje także sytuacje podczas odpraw, które odbywały się w siedzibie Ministerstwa Obrony Narodowej. Do budynku byli zapraszani generałowie Andrzejczak i Piotrowski, ale na odprawy często nie wchodzili.
- Wyobrażasz sobie, że dochodziło do takich sytuacji, że dwóch generałów nie wchodziło na odprawę, tylko czekali w poczekalni? W środku byli cywile i inni oficerowie wojska, omawiali z Błaszczakiem sprawy, a dwóch najważniejszych w armii czekało grzecznie w przedpokoju, bo tylko byli informowani po odprawie, co mają zrobić - mówi jeden z wojskowych. Potwierdzają to także osoby z otoczenia Błaszczaka.
- Tak ich poniżano przez ostatnie kilka tygodni, że nie mieli innego wyjścia, tylko rzucić papierami. Była taka sytuacja, że dowódca operacyjny miał gdzieś wyjechać, był już spakowany. Zadzwonił do niego minister, że ma zostać. Nie powiedział co ma robić, ma nie wyjeżdżać, ma być na miejscu i tyle. A to było zaplanowane spotkanie międzynarodowe, chyba we Włoszech - mówi rozmówca TVN24.
Człowiek Błaszczaka łamiący kariery
Błaszczak stworzył także Inspektorat Kontroli Wojskowej, odpowiedzialny za kontrolę dowództw i jednostek organizacyjnych MON. TVN24 nazywa to "wojskowym odpowiednikiem Najwyższej Izby Kontroli". Na czele stanął zaufany człowiek Błaszczaka, który "złamał karierę niejednemu".
- Wielu oficerów przez niego odeszło. I zarówno Andrzejczak, jak i Piotrowski też się na to nie godzili, bo to wpływało na gotowość armii. No, ale nic z tym nie dało się zrobić - mówi jeden z wojskowych.
Operacja Neon i rezygnacja
Czarę goryczy przelała jednak sytuacja związana z ewakuacją Polaków z Izraela po zmasowanym ataku Hamasu. Akcję ogłosił Mariusz Błaszczak, a nie odpowiadający za zagraniczne operacje generał Tomasz Piotrowski. Operację Neon koordynuje także Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, a nie dowództwo operacyjne Piotrowskiego. Emerytowany generał broni Mirosław Różański twierdzi, że to "przejaw dyskredytowania".
Dwóch najważniejszych generałów polskiej armii zrezygnowało dzień po rozpoczęciu operacji ewakuacyjnej. Wcześniej podjęli próby rozmowy z prezydentem na temat polityki MON, ale Andrzej Duda nie zareagował.
Wojskowi zwracają uwagę, że gdy prezydent powoływał następców Andrzejczaka i Piotrowskiego - gen. Wiesława Kukułę i gen. dywizji Macieja Klisza - to nie podziękował ich poprzednikom za służbę. - Hańba i upokorzenie - mówią rozmówcy TVN24.
Czytaj więcej:
Źródło: TVN24