Gen. Jaruzelski: nie jestem przybłędą z innej planety
- Mam szacunek dla odwagi Bronisława Komorowskiego, który zdecydował się przesłać mi zaproszenie. Nie wiem dlaczego może to kogoś dziwić, przecież nie jestem przybłędą z innego świata. Byłem przecież prezydentem, którego podpis widnieje pod wieloma przełomowymi ustrojowo ustawami. Dezawuowanie mnie jako prezydenta poddaje pod wątpliwość te ustawy. W grę nie wchodziła żadna kombinacja, ale realistyczna ocena, na ile czyjaś opinia może być dla prezydenta Komorowskiego użyteczna - mówi gen. Wojciech Jaruzelski w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Przeczytaj także: Gen. Jaruzelski: Jarosław Kaczyński to człowiek z charakterem
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Wirtualna Polska o to, czy decyzja ws. zaproszenia pana na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego przez prezydenta była słuszna. 58% ankietowanych odpowiedziało, że tak, a 38% osób było przeciwnego zdania. Politycy też są podzieleni w kwestii zaproszenia pana na spotkanie. Czuje się pan "kością niezgody"?
Gen. Wojciech Jaruzelski: Trwa kanonada medialna, cytowane są wypowiedzi znanych polityków skierowane przeciwko mnie, więc wynik ankiety jest satysfakcjonujący. Jestem wdzięczny wszystkim internautom, którzy moją obecność na posiedzeniu uznali za słuszną, ale ze zrozumieniem przyjmuję także ocenę przeciwników tej decyzji. To prezydent zaprosił mnie na spotkanie i sądzę, że zrobił to nie tylko ze względu na kwestię doboru uczestników według klucza. Byłem przecież prezydentem, którego podpis widnieje pod wieloma przełomowymi ustrojowo ustawami. Dezawuowanie mnie jako prezydenta poddaje pod wątpliwość te ustawy. Powstał dziwny paradoks, którego nie rozumiem.
WP: Lech Wałęsa mówił, że podczas posiedzenia powiedział pan "parę ciekawych rzeczy". Jak pan ocenia to spotkanie?
- Dyskusja była rzeczowa, wnikliwa i owocna. Wydaje mi się, że wyposażyła prezydenta w dodatkowy zasób wiedzy, informacji ważnych z punktu widzenia zapowiadanej wizyty prezydenta Rosji. Może zabrzmi to nieskromnie, ale moja obecność była pożyteczna. Najlepiej, spośród wszystkich zaproszonych, znam Rosję i Rosjan. Rozumiem mentalność tego narodu a Rosjan, niezależnie od historycznych zaszłości, w większości po prostu lubię. Podczas spotkania starałem się przekazać stosowny zasób informacji, które przybliżałyby nam sposób myślenia, doświadczeń historycznych oraz położenia geograficznego Rosji.
WP: Doszło do konsensusu, czy pojawiały się rozbieżności między uczestnikami? Poróżniły was jakieś kwestie?
- Nie, ponieważ rozmowa, choć wielostronna, był wolna od polemiki. Celem posiedzenia było zebranie argumentów, które byłyby pomocne prezydentowi podczas spotkania z prezydentem Rosji. Choć różnimy się poglądami, wynikającymi z życiorysów i doświadczeń, udało nam się wznieść ponad historyczne podziały.
WP: Nawet w sprawie katastrofy smoleńskiej?
- Ten temat był poruszany, ale ja się nim nie zajmowałem. Zaznaczyłem na wstępie, że dysponuję jedynie wiedzą gazetowo-telewizyjną i dodałem żartobliwie, że traktuję się jako wykopalisko archeologiczne, z którego można coś odczytać, odnieść do współczesności.
WP: Mówi pan, że najlepiej spośród uczestników spotkania zna mentalność narodu rosyjskiego. Starał się pan objaśnić pozostałym, dlaczego tak długo czekamy na pełną dokumentację ws. katastrofy, skąd wynikają opóźnienia po stronie naszych sąsiadów?
- Od tego są komisje i eksperci, którzy opracowują materiały na ten temat. Trudno mi oceniać, czy w tej sprawie są przestoje, a jeśli tak, to czym są uzasadnione. Podczas spotkania podkreślałem jednak, że pragnę, aby katastrofa smoleńska nie zaciążyła na stosunkach między naszymi krajami. Chodzi o stosunki sąsiedzkie, bo Rosja jest wielkim krajem. Każde nasze działanie, bez względu na rangę incydentu, powinno być wyważone. Z drugiej strony Rosjanie powinni wykazać maksimum zrozumienia dla naszej wrażliwości, ale wydaje się, że wykonali szereg gestów w naszą stronę, stąd też spontaniczny odruch Putina obejmującego Tuska 10 kwietnia.
WP: W spotkaniu uczestniczyli prawie wszyscy polscy prezydenci i premierzy. To pierwsze od dłuższego czasu spotkanie w tak szerokim składzie. Jak pan się czuł w tym towarzystwie Lecha Wałęsy czy Tadeusza Mazowieckiego?
- Bardzo sympatycznie przywitaliśmy się z Lechem Wałęsą. Tadeusz Mazowiecki był premierem w czasie mojej prezydentury. Wspominam naszą współpracę jako owocną i harmonijną. Szanuję historyczną rolę Lecha Wałęsę i wysoko oceniam cechy osobiste oraz zasługi premiera Mazowieckiego.
WP: Po spotkaniu Lech Wałęsa pytany, co sądzi o zaproszeniu pana na posiedzenie, mówił, że "nie wie, co kombinuje prezydent Komorowski". Zabolało pana, że pana uczestnictwo zostało potraktowane w kategorii spisku?
- Prezydent Wałęsa ma specyficzne słownictwo, ale nie rozumiem jego wypowiedzi, bo w podtekście zawarta jest wątpliwość co do mojego udziału. W grę nie wchodziła żadna kombinacja, ale realistyczna ocena, na ile czyjaś opinia może być dla prezydenta użyteczna. Mam szacunek dla odwagi Bronisława Komorowskiego, który zdecydował się przesłać mi zaproszenie. Nie wiem, dlaczego może to kogoś dziwić, przecież nie jestem przybłędą z innego świata, ale osobą, która nową rzeczywistość współtworzyła.
WP: Włoski dziennik "La Repubblica" napisał, że skierowanie do pana zaproszenia było "niemal faktyczną rehabilitacja" pana osoby. Czuje się pan zrehabilitowany przez prezydenta?
- To nietrafne określenie, bo żadnej rehabilitacji nie potrzebuję. Od kilku lat toczy się proces związany ze stanem wojennym. Czekam cierpliwie na wyrok niezawisłego sądu. Wybieganie z wyrokami, przed organ, który bada sprawę z wielką dociekliwością, jest czymś niestosownym. To trochę przypomina mi stwierdzenie babci Pawlakowej z filmu "Sami swoi": "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie". Za niestosowne uważam również słowa prezesa PiS pod moim adresem.
WP: Jeśli już jesteśmy przy Jarosławie Kaczyński, to dosyć jednoznacznie się wypowiedział o pana "zdumiewającym" udziale w środowym posiedzeniu. Dodał, że teraz oczekuje na zaproszenie do RBN Kiszczaka i Urbana. Mówi, że jest pan byłym dyktatorem. Co pan na to?
rzeczywistości, więc jak można mówić o jakiejś dyktaturze czy totalitaryzmie. Co to za totalitarny kraj, który ogłasza ogólnonarodowe referendum, przeprowadza je w demokratyczny sposób i godzi się z niekorzystnymi dla władzy wynikami. Przechodziliśmy przeobrażenia i szczycę się tym, że w nich uczestniczyłem.
WP: Prezes PiS powiedział, że po tym, jak prezydent pana zaprosił nie ma możliwości jakiejkolwiek współpracy między nim a Bronisławem Komorowski. Jak pan się z tym czuje?
- Myślę, że do tego powinien odnieść się Bronisław Komorowski. A co do pana Kaczyńskiego to rozumiem, że przeżywa podwójny kryzys - śmierć brata i procesy rozkładowe swojej partii. Szuka więc różnych pretekstów i okazji, by móc podważać wybory prezydenckie. Do tej pory mówił, że powodem zerwania kontaktów z prezydentem jest Smoleńsk i krzyż. Teraz doszedł do tego Jaruzelski. Byłoby to smutne gdyby nie było śmieszne.
WP: Jak pan tłumaczy sobie nieobecność na posiedzeniu Jana Olszewskiego. Myśli pan, że to pan był powodem?
- Mówił, że chodziło o stan zdrowia, więc nie mam powodu, by mu nie wierzyć.
WP: Nie tylko PiS-owi nie podobało się zapraszanie pana. Jarosław Gowin z PO stwierdził, że to zła decyzja i on, na miejscu prezydenta, nigdy nie rozmawiałby z panem na żaden temat. Z kolei Jan Rulewski z PO, opowiadał w rozmowie z "Polską The Times", że koledzy z solidarnościowego strajku żalili się, że zaproszenie pana do RBN to tak "jakby całe te 10 lat walki w stanie wojennym wyrzucić do kąta".
- Nie będę recenzować wypowiedzi i opinii różnych polityków.
WP: Rulewski nawołuje jednak do tego, by sprawdzić, czy ma pan certyfikat dostępu do informacji poufnych i dodaje, że to wydarzenie "nie posłuży nam jako argument w negocjacjach z NATO".
- Jeśli chodzi o certyfikat to prezydent, zapraszając mnie, chyba wziął pod uwagę czy można prowadzić takie obrady z moim udziałem. Nigdy nie wyjaśniałem sprawy certyfikatu i nie do mnie należy ocena tej procedury. Jeśli chodzi o wypowiedź ws. NATO to ręce opadają. Przecież zostałem prezydentem m.in. w wyniku zachęt amerykańskiego prezydenta George'a Busha, który znał doskonale mój życiorys. Bush zresztą napisał w swoich pamiętnikach o spotkaniu ze mną i o tym, że namawiał mnie do kandydowania. Miałem wiele kontaktów z politykami z kręgu NATO - np. Margaret Thatcher, Francois Mitterrand, Willy Brandt, Helmut Schmidt, Felipe González, Francesco Cossiga i szeregiem innych . Mówiąc zatem, że NATO źle przyjmie decyzję o zaproszeniu mnie na spotkanie jest czystą kpiną. Takie wypowiedzi świadczą o ignorancji tego pana. Przykre jest to tym bardziej, że jest senatorem RP.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska