Franky Zapata wzruszony. "Cały czas byłem spięty. Wiedziałem, że nie ma miejsca na błąd"
Franky Zapata przeleciał nad kanałem La Manche. Teraz spotkał się z mediami. Przyznał się do wielkiego stresu, obawy o swoje bezpieczeństwo i nadziei na końcowy sukces. - Przed nami mnóstwo wyzwań, ale dziś już wiemy, że absolutnie panujemy nad tym sprzętem - podkreślił.
Franky Zapata spełnił swoje marzenie. W 22 minuty przeleciał samodzielnie skonstruowanym flyboardem nad kanałem La Manche. To pierwszy raz w historii, gdy dokonuje tego osoba poruszająca się środkiem innym niż samolot.
- To było jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu - powiedział Franky Zapata i podkreślił, że do najważniejszych należały też narodziny jego syna. - Ale udało się. To była ogromna praca. Im cięższa praca, tym piękniejsze zwycięstwo. Każdy z tej ekipy powie to samo - zaznaczył.
Zapata powiedział, że w całej sprawie nie chodziło o pieniądze, ale realizację marzenia i wielkiego celu. "Można powiedzieć, że jesteś teraz bohaterem?" - zapytali dziennikarze.
- Cóż, nie można się załamywać przy pierwszej porażce. Ja zawsze wszystko staram się robić na 200 procent. Całe życie tak pracowałem, ale nie zarabiałem jakichś wielkich pieniędzy. Zrealizować jednak takie marzenie, to jest wielka sprawa. Zawsze trzeba do tego dążyć - zaznaczył.
Franky Zapata nie krył wzruszenia. Gdy dzwonił do niego syn, mężczyzna miał łzy w oczach. Podkreślił, że w całym wydarzeniu bezpieczeństwo było dla niego priorytetem.
- Cały czas w głowie miałem to, że nie mam prawa do popełnienia błędu. Scenariusz był taki, że kiedy jestem w połowie drogi, muszę dolecieć do końca. Kiedy wiedziałem, że mam pełną autonomię, jeśli chodzi o paliwo, zacząłem przyspieszać, latać z prawa na lewo. Zobaczyłem klif, wzleciałem poniżej kilkanaście metrów i cały czas byłem spięty. Ale zauważyłem, że już jestem nad platformą do lądowania i odetchnąłem z ulgą - przyznał.
Franky Zapata podkreślał, że przeżycie, którego doświadczył, było niesamowite. Stwierdził, że sprzęt był niezawodny. Za zorganizowanie przelotu podziękował swoim współpracownikom i podkreślił, że sukces wymagał tysięcy godzin pracy. - Sam lot to była w sumie tylko chwila przy tym wysiłku - ocenił Zapata.
Mężczyzna podzielił się z dziennikarzami emocjami, które mu towarzyszyły. - Po pierwsze zdałem sobie sprawę, że platforma szybko się zbliża. Musiałem poczekać, bo zdałem sobie sprawę, że łódka z platformą podpływają do mnie. Wyczułem dobry moment. To właśnie się nie udało poprzednim razem. Teraz pomyślałam że nie mogę drugi raz zawieść i że muszę dolecieć do Anglii - powiedział
Franky Zapata: Innowacja, którą absolutnie musimy produkować
Zapata doleciał do Wielkiej Brytanii chwilę przed 8:40. Wystartował z Calais we Francji o godz. 8:16. Start przyspieszono ze względu na sprzyjające warunki atmosferyczne - początkowo zapowiadano, że ruszy o godz. 9.
Mężczyzna był również pytany o to, co dalej z jego projektem. - Chcę pokazać naszą technologię. Jak łatwa jest do transportu, że to magiczny produkt. Przed nami mnóstwo wyzwań, ale dziś już wiemy, że absolutnie panujemy nad tym sprzętem. Jest on innowacją, którą absolutnie musimy produkować, aby każdy miał możliwość latania w ten sposób. Musimy rozwijać technologię. Co prawda urządzenie nie jest łatwe w obsłudze, nie każdy będzie mógł z niego korzystać. Oczywiście, popełniamy błędy, które mogą być bardzo kosztowne - przyznał.
Franky Zapata był pytany o pieniądze. Dziennikarzy bardzo interesowało, ile taki sprzęt może kosztować. Przyznał, że w tej sprawie kontaktowała się z nim już nawet armia, ale na tym etapie ciężko jeszcze mówić o szczegółach.
- W najbliższym czasie będziemy pracowali nad latającym samolotem, teraz czekamy już tylko na zezwolenia. Wersja będzie 10-silnikowa. Póki co testowaliśmy tylko 4-silnikowe. Będzie latać 140 km na godzinę - ocenił.
Na koniec przyznał, że nie zamierza poprzestać na flyboardzie. - Mamy tylko jedno życie, nie chcę go zepsuć. Chcę osiągnąć wszystko co się uda. Chcę wiedzieć, gdzie są moje granice. Może kiedyś zbudujemy rakietę? Skąd mam wiedzieć. Na razie jeszcze tego nie umiemy. Brakuje nam napędu, ale dlaczego nie - powiedział i natychmiast się roześmiał.
- Pod koniec dzisiejszego lotu bolało mnie wszystko. Nogi drżały. Pewnie zbliżałem się do granicy. Czy dałbym radę jeszcze 10 km? Może i bym dał - stwierdził Franky Zapata.