Franky Zapata próbował przelecieć flyboardem nad kanałem La Manche. "Czułem się jak we śnie"
- Fala uderzyła w maszynę, gdy podchodziłem do lądowania. Wtedy maszyna uciekła spode mnie. Dodatkowo nie puściłem gazu w dobrym momencie. Później nie mogłem już lecieć - relacjonuje Franky Zapata, który próbował przelecieć nad kanałem La Manche na flyboardzie.
Franky Zapata zdołał przelecieć połowę z 36 kilometrów, które miał przebyć w drodze z Sangatte niedaleko Calais do wybrzeża Wielkiej Brytanii. 40-latek nie utrzymał się w powietrzu i podczas lądowania spadł do wody. Jak twierdzi, lądowanie w morzu nie było aż tak twarde, jak można byłoby się spodziewać.
- Wpadłem do wody, mam tylko kilka zadrapań, ale nic mi nie jest. Dziękuję moim kolegom z łodzi, którzy w porę przyszli mi z pomocą - mówił Zapata podczas konferencji prasowej. Jak zdradził, jego kask był zupełnie nieprzystosowany do morskiego środowiska, gdyż szybko zaczął nabierać wody.
Pytany o kolejne wyzwania, śmiałek zapewnia, że nie była to jego ostatnia próba pokonania kanału Angielskiego. - Następnym wyzwaniem będzie ponownie kanał La Manche. Musimy zrealizować ten cel, zanim postawimy sobie kolejny - zadeklarował.
Zobacz także: Szczerski przegrał wyścig o fotel wiceszefa NATO. Jacek Sasin tłumaczy
Zapata nie załamuje się niepowodzeniem i zapowiada, że już niebawem powróci do lotów flyboardem i prac nad sprzętem. - To ciężki cios, ale nie jest powiedziane, że wszystko musi się udać za pierwszym razem. Jutro wracamy do warsztatu i pracujemy nad kolejnym przelotem. Musimy naprawić niektóre części, gdyż uległy zniszczeniu. To jednak nic nadzwyczajnego, podobne rzeczy już nam się przytrafiały - oświadczył.
40-letni śmiałek podkreślał, że lotowi towarzyszyły niesamowite doznania. - To było jak lot we śnie. To nie było przerażające, a wręcz bardzo przyjemnie - relacjonował. - Leciałem zupełnie sam, było fantastycznie - dodał.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl