Europa przez lata zbroiła Rosję, zarabiając na tym grube miliony. Ale Ukrainy dozbroić nie chce
Europa przez lata pomagała Rosji modernizować armię, zarabiając na tym grube miliony. Do niedawna niektórzy robili to dalej, mimo pełzającej rosyjskiej agresji we wschodniej Ukrainie. Tymczasem Kijów do dziś nie doczekał się ze strony Zachodu żadnego znaczącego wsparcia militarnego. Ukraińcy nie chcą interwencji NATO, nie brakuje też im zapału do walki, ale potrzebują nowoczesnej broni, która pozwoliłaby im skutecznie walczyć z najeźdźcą.
03.09.2014 | aktual.: 04.09.2014 13:33
Trzydzieści wyrzutni i pół tysiąca przeciwpancernych pocisków kierowanych Milan, 200 granatników Panzerfaust 3 z 2,5 tys. pocisków, osiem tysięcy karabinów szturmowych G3 i G36 wraz z sześcioma milionami sztuk amunicji, 10 tys. granatów ręcznych, a także ciężkie karabiny maszynowe, pistolety, samochody opancerzone i terenowe, systemy noktowizyjne i termowizyjne oraz środki łączności
Taka ilość niemieckiego uzbrojenia być może nie odmieniłaby losów konfliktu na Ukrainie, ale w znaczący sposób poprawiłaby sytuację militarną ukraińskich wojsk, dając im skuteczne narzędzie do walki z rosyjskimi kolumnami pancernymi. Bo Ukraińcom z pewnością nie brakuje zapału do walki, czego nie można powiedzieć o wyposażeniu.
- Brakuje przede wszystkim artylerii i czołgów. Ale wystarczyłyby też nowoczesne przeciwpancerne wyrzutnie rakietowe. Gdyby Amerykanie lub Polska nam je dostarczyły, wówczas nie obawialibyśmy się rosyjskich czołgów - mówił dowódca ukraińskich zwiadowców korespondentowi "Gazety Wyborczej" w Mariupolu. Podobne głosy pojawiają się w wielu medialnych relacjach z objętego konfliktem wschodu Ukrainy. Nawet podstawowe wyposażenie żołnierze często muszą kupować sobie sami lub otrzymują je ze społecznych zbiórek, a także od biznesmenów i oligarchów.
Nowoczesne niemieckie wyrzutnie i granatniki przeciwpancerne oraz pokaźne ilości innego sprzętu byłyby dla Ukraińców wybawieniem. Szkopuł w tym, że wspomniane uzbrojenie nie trafi do nich, ale do irackich Kurdów, walczących z dżihadystami spod znaku Państwa Islamskiego. Berlin nadal wzdraga się przed militarną pomocą dla Kijowa, naiwnie wierząc w "polityczne rozwiązanie" konfliktu we wschodniej Ukrainie. Jakby nie zauważając tego, co ostatnie pół roku pokazało najdobitniej - że Władimir Putin rozumie tylko język siły.
Niemcy nie są tutaj wyjątkiem, bowiem znaczącego wsparcia wojskowego Ukrainie nie udzieliło żadne z państw Europy Zachodniej, nie chcąc drażnić rosyjskiego niedźwiedzia. Żadna z zachodnioeuropejskich stolic nie chciała sama pierwsza wychodzić przed szereg zanim nie rozpocznie się wrześniowy szczyt NATO.
Również polska pomoc dla Kijowa była tylko trochę większa niż symboliczna. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do wielu krajów Zachodu nie musimy się wstydzić tego, że przez lata zbroiliśmy kraj, który dziś jest źródłem całego kryzysu. Wiele państw nie miało żadnych oporów przed zawieraniem z Moskwą intratnych transakcji wojskowych. Niektórzy robią to do tej pory, bo wprowadzone przed miesiącem sankcje na technologie militarne i podwójnego przeznaczenia nie objęły obowiązujących już umów. "Kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy" - napisał kiedyś Włodzimierz Lenin. Teraz pewnie śmieje się zza grobu.
Od karabinów po okręty wojenne
Berlin i tak w porę się opamiętał, bo na początku sierpnia cofnął zgodę na budowę przez koncern Rheinmetall zaawansowanego centrum szkoleniowego dla rosyjskiej armii (prawie i tak już ukończonego). Projekt wart był 100-120 mln euro, a w planach były kolejne inwestycje. Podobnej odwagi dosłownie do wczoraj brakowało Francuzom, którzy przez długi czas obstawali przy sprzedaży Moskwie dwóch nowoczesnych okrętów desantowych typu Mistral. Potrzeba było otwartej agresji regularnych wojsk rosyjskich, by prezydent Francois Hollande "wstrzymał" realizację transakcji. Oczywiście znajdującemu się w kłopotach gospodarczych Paryżowi trudniej było zrezygnować z umowy wartej 1,2 mld euro, gdzie w grę wchodziły także setki miejsc pracy. Niemniej za podtrzymanie decyzji o sprzedaży okrętów Francuzi znaleźli się w ogniu międzynarodowej krytyki.
- W Wielkiej Brytanii sprzedaż Mistrali Rosji byłaby nie do pomyślenia - uderzał we Francję brytyjski premier David Cameron, oświadczając, że w związku z konfliktem na Ukrainie żadne państwo UE nie powinno sprzedawać Moskwie uzbrojenia. Szybko jednak na jaw wyszła hipokryzja Londynu, bo okazało się, że mimo kryzysu ukraińskiego nadal obowiązywało 251 licencji wystawionych przez brytyjski rząd, które pozwalają na sprzedaż Kremlowi technologii wojskowych i podwójnego przeznaczenia na kwotę 167 mln euro. Tylko w ciągu ostatniego roku brytyjskie firmy wyeksportowały do Rosji m.in. karabiny snajperskie, amunicję, drony, technologie laserowe czy sprzęt wywiadowczy, których wartość szła w dziesiątki milionów funtów.
Pół miliarda euro w 2013 r.
Jak wyliczyli analitycy z IHS Jane's, tylko w 2013 roku kraje UE zarobiły na eksporcie broni do Rosji prawie 450 mln euro, choć należy zaznaczyć, że dużą część tej kwoty stanowiła rosyjska rata za Mistrale. Wśród największych beneficjentów handlu sprzętem wojskowym z Moskwą w ostatniej dekadzie, obok Francji i Wielkiej Brytanii, tradycyjnie znalazły się Niemcy i Włochy. Nie jest to zaskoczenie, bowiem oba kraje są głównymi partnerami handlowymi Rosji w Unii Europejskiej.
Z bardziej znaczących włoskich kontraktów w ostatnich latach należy wspomnieć o sprzedaży Kremlowi 60 opancerzonych pojazdów M65 Light Multirole Vehicles produkcji Iveco, co miało być wstępem do gigantycznej transakcji nawet na trzy tysiące samochodów. Ostatecznie Włosi musieli obejść się smakiem, bo Rosjanie postawili na rodzime konstrukcje. Włoskie przedsiębiorstwo stoczniowe Fincantieri pracowało też z rosyjskim biurem konstrukcyjnym Rubin nad budową małego okrętu podwodnego nowej generacji (S-1000), jednak współpraca ta została zamrożona na nieokreślony czas po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego. Nie zmienia to faktu, że od kilku lat kwitnie współpraca między włoskimi i rosyjskimi firmami zbrojeniowymi w zakresie przemysłu lotniczego.
Z kolei Niemcy tylko w mijających dwóch latach - według oficjalnego raportu niemieckiego resortu obrony - wyeksportowały do Rosji sprzęt militarny o łącznej wartości ok. 80 mln euro, m.in. broń ręczną i amunicję, sprzęt komunikacyjny i elektroniczny, urządzenia do nawigacji, elementy wyposażenia ochronnego czy części do pojazdów terenowych i opancerzonych. Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że nie całość wymienionego sprzętu trafiła do rosyjskich sił zbrojnych, ponieważ część stanowiły zakupy cywilne, jak karabiny myśliwskie czy broń sportowa.
Warto nadmienić, że największym nieeuropejskim partnerem Rosji w zakresie współpracy zbrojeniowej przez ostatnie lata był Izrael. Koncentrowała się ona przede wszystkim na bezzałogowych statkach powietrznych. Tylko jeden kontrakt na dostawę dronów zawarty w 2010 roku z izraelskim koncernem IAI wart był przeszło 400 mln dolarów. Rok wcześniej podpisano dwie podobne umowy na łączną kwotę ponad 150 mln dolarów. Jednak po wybuchu kryzysu ukraińskiego i aneksji Krymu, Jerozolima wycofała się z części transakcji, by nie narażać swoich relacji z USA. Według analityków w ten sposób Izraelowi mogło przejść koło nosa nawet miliard dolarów, bo na tyle oszacowano wartość niezrealizowanej sprzedaży do Rosji.
Pięta achillesowa rosyjskiej armii
W 2013 roku rosyjskie nakłady na siły zbrojne wyniosły ponad 87 mld dolarów. Przy takim budżecie kwoty przeznaczanych na import technologii militarnych z Zachodu są wręcz śmieszne. Większość pieniędzy na uzbrojenie wydawanych jest w kraju. W tym świetle wydaje się, że zachodnie embargo na broń ma raczej wymiar symboliczny. Ale nie do końca tak jest - jak wskazywał przed kilkoma tygodniami w obszernej analizie portal Defence24.pl, sankcje nie zatrzymają procesu modernizacji rosyjskiej armii, ale mogą ją znacząco opóźnić. Przez ostatnich kilkanaście lat rosyjski przemysł zbrojeniowy robił wszystko, by nadrobić zaległości w dziedzinie nowoczesnych technologii. To czego Rosjanie nie mogli kupić na Zachodzie, zdobywali innymi sposobami, głównie poprzez działalność wywiadowczą. Niemniej wciąż ich największą słabością pozostaje zaawansowana elektronika, systemy optoelektroniczne (noktowizyjne i termowizyjne) czy technologie precyzyjne. Często nie jest to sprzęt stricte wojskowy, dlatego tak ważne jest, że sankcje
nałożono również na technologie podwójnego przeznaczenia, które mogą zostać potencjalnie wykorzystane w przemyśle zbrojeniowym
- Rosjanie nadal mają problemy z czymś bardziej zaawansowanym i tutaj starają się robić to metodą prób i błędów, a to im różnie wychodzi - podkreślał w wywiadzie dla WP.PL Andrzej Wilk, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Ale jednocześnie oceniał, że po latach chłonięcia przez Rosjan wszelkich możliwych zachodnich technologii militarnych, sama Europa nie jest w stanie już im wiele dać. - Obecnie nie przeceniałbym już ich współpracy z Zachodem, bo jedyne państwa, które byłyby w stanie sprzedać im coś, czym naprawdę byliby zainteresowani, to Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i może Japonia. A są to akurat te kraje, które Moskwa traktuje jako potencjalnych wrogów.
Okazuje się, że najbardziej bolesnym ciosem dla ambitnego programu modernizacji rosyjskich sił zbrojnych było zerwanie współpracy zbrojeniowej przez Kijów. Współzależność obu krajów w zakresie przemysłu obronnego sięga czasów Związku Radzieckiego. Na Ukrainie powstają kluczowe elementy m.in. rosyjskich pocisków balistycznych, układów napędowych stosowanych w śmigłowcach, samolotach i okrętach wojennych czy systemów naprowadzania. Wprowadzone przez Ukrainę embargo jest jednak bronią obosieczną, bo istnienie wielu jej zakładów jest uzależnione od eksportu do Rosji. Nic więc dziwnego, iż część ukraińskich fabryk nie przestrzega zakazu i nadal dostarcza sprzęt dla rosyjskiej armii. W innym przypadku tysiące pracowników wylądowałyby na bruku.
Ukraińcy nie są gorsi od Kurdów
Wspomniane na początku niemieckie dostawy broni dla irackich Kurdów warte są ok. 70 mln euro. To kwota śmiesznie niska w porównaniu do możliwości Berlina. Oprócz Niemiec do północnego Iraku broń wysłały lub planują to zrobić także USA, Kanada, Australia czy Wielka Brytania. O pomocy militarnej dla walczącej z rosyjską inwazją Ukrainy na razie nie ma mowy, choć taka decyzja może zapaść na trwającym szczycie NATO. Tego oczekują Ukraińcy, bo od początku podkreślają, że są gotowi sami walczyć z agresorem, ale potrzebują do tego nowoczesnej broni, zwłaszcza przeciwpancernej i przeciwlotniczej.
Tymczasem coraz silniejsze głosy o dozbrojenie Ukraińców pojawiają się w USA. Do Baracka Obamy zaapelowali o to najbardziej wpływowi w kraju kongresmeni - i to nie tylko z opozycyjnej Partii Republikańskiej, ale również z samego zaplecza prezydenta, czyli Partii Demokratycznej. Wydaje się, że głos najpotężniejszego członka NATO będzie w tej kwestii decydujący. Za przykładem Waszyngtonu mogą pójść pozostałe kraje Sojuszu.
Krytycy twierdzą, że dozbrojenie Ukrainy doprowadzi do eskalacji konfliktu i jeszcze większego rozlewu krwi. Nie sposób jednak nie dostrzec, że wojna w Donbasie eskaluje tak czy inaczej. Władimir Putin nie ma podobnych skrupułów i od początku kryzysu przez granice płynie szeroki strumień uzbrojenia wraz z tysiącami moskiewskich żołdaków. Rozochocony biernością społeczności międzynarodowej nie miał nawet oporów, by wprowadzić na Ukrainę regularne wojsko.
Zachód musi w końcu zrozumieć, że polityka niedrażnienia rosyjskiego niedźwiedzia jest ślepą uliczką. Moskwa zatrzyma się dopiero wtedy, kiedy Kijów ugnie przed nią karku. Żadne rozmowy dyplomatyczne tego nie zmienią. Ukraińcy walczą o swoją (a po części być może i naszą) wolność i zasługują na wsparcie demokratycznego Zachodu. Tak samo, jak zasługują na nie walczący z islamskimi fanatykami Kurdowie.
Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska