Ekspert udowadnia, że "wojna" z Izraelem, to wyłącznie "spirala emocji"
- To wszystko co stało się na przestrzeni ostatnich dni, to spirala emocji, niezrozumienie tekstu nowelizacji albo złe tłumaczenie na język angielski - ocenia prof. Czesław Kłak, specjalista z zakresu prawa karnego. Całe zamieszanie punktuje konkretnymi przykładami i obala nieprawdziwe teorie.
03.02.2018 | aktual.: 03.02.2018 14:46
Sejm uchwalił w piątek nowelizację ustawy o IPN, zgodnie z którą, użycie sformułowania "polskie obozy śmierci" ma podlegać karze grzywny lub do 3 lat więzienia. Taki pomysł ostro skrytykowali premier Izraela Benjamin Netanjahu, ambasador tego kraju w Polsce Anna Azari, a nawet niektórzy amerykańscy kongresmeni. Ich zdaniem, przepis może blokować możliwość dyskusji i pokazywania faktów.
Chroniony ma być tylko naród
- Patrzę na przepis 55a. 1. ustawy o IPN i z punktu widzenia normatywnego, nie widzę tam tych zagrożeń, o których słyszymy w mediach - ocenia Kłak. Profesor jest specjalistą postępowań karnych i od lat zajmuje się międzynarodową ochroną wolności i praw jednostki. W rozmowie z WP podkreśla, że nowe przepisy mówią o karaniu za "działania na szkodę narodu polskiego i państwa polskiego, a nie poszczególnych osób lub grup osób".
- W związku z tym, nie ma zagrożenia, że jeżeli ktoś będzie pokazywał naganne zachowania osób narodowości polskiej, będzie podpadał pod ten przepis. Nie będzie, bo przepis dotyczy narodu jako całości. Jeśli ktoś powie, że naród polski zorganizował obozy śmierci i komory gazowe, to będzie podpadał pod ten przepis. Ale jeśli powie, że jakiś Polak albo mieszkańcy jakiejś miejscowości dopuścili się np. zbrodni przeciwko Żydom, to nic mu nie grozi - zapewnia Kłak.
Zobacz także: Izraelczyk nagrał w Polsce kontrowersyjny film o antysemityzmie. Zapytaliśmy go o obecny spór
Państwo polskie robiło co mogło, by pomóc Żydom
Jego zdaniem, trzeba też pokazać, co faktycznie uznaje się za zabronione, gdyż zakres tych przepisów wcale nie jest szeroki. Co więcej, nawiązuje do rozwiązań wykorzystywanych w innych państwach. - Nie chodzi przecież o zakłamywanie historii i pokazywanie, że Polacy nie popełnili nigdy żadnych błędów. Chodzi o pokazanie, że polski naród jako całość, nigdy nie zaakceptował takich negatywnych zachowań. Pokazanie, że państwo polskie i rząd na emigracji zrobiły co tylko było można, aby pomóc osobom narodowości żydowskiej w tym trudnym czasie. Polska jako państwo stanęła przeciwko takim zachowaniom. To Polskie Państwo Podziemne wykonywało wyroki śmierci na osobach, które wydawały Żydów Niemcom. O tym nie można zapomnieć - apeluje Kłak.
Zwróćmy uwagę na wyrażenie "wbrew faktom"
Profesor podkreśla, by każda osoba zainteresowana sporem na linii Warszawa-Tel Awiw, zwróciła uwagę na krótki zapis mówiący o rozpowszechnianiu informacji "wbrew faktom". - To znaczy, że aby kogokolwiek karać, najpierw muszą być jakieś ustalenia faktyczne, dokonane nie przez prokuratorów czy sędziów, ale przez historyków. Podpadać pod ten przepis można więc będzie wyłącznie wtedy, kiedy powie się coś wbrew tym ustaleniom faktycznym. Jeżeli jakaś sytuacja będzie wątpliwa, niewyjaśniona lub niejednoznaczna, to wypowiedzenie jakiejś tezy nie będzie karane - mówi.
Podobne rozwiązania obowiązują w Polsce od lat. "Nikt ich nie krytykował"
W ostatnich dniach wiele osób straszyło, że wprowadzenie nowych przepisów "neguje Holokaust" i służy "wybielaniu zbrodni popełnionych przez Polaków". - Moja ocena jest następująca. Od strony normatywnej ten przepis jest zredagowany na wzór istniejącego i nienegowanego przestępstwa o tzw. "kłamstwie oświęcimskim". Po drugie, nawiązuje do art. 133 kodeksu karnego. Obowiązuje on przecież od 1998 roku i mówi o zniesławieniu narodu polskiego lub Rzeczpospolitej, a również nie budził nigdy wątpliwości w orzecznictwie. To wszystko, co stało się na przestrzeni ostatnich dni, to spirala emocji, niezrozumienie tekstu albo złe tłumaczenie na język angielski. Dobrze, że wczoraj na stronie ministerstwa sprawiedliwości ukazało się angielskie tłumaczenie - zaznacza.
Gdzie możemy więc szukać źródła całego zamieszania? Polecamy analizę reportera WP Jarosława Kociszewskiego