Druga sznaps-gate
Polski rynek zalewa lewy alkohol. Gangi produkują go tyle, że powoli stajemy się potęgą w eksporcie na czarno mocnych trunków. Interes kwitnie dzięki dziecinnie prostej metodzie pozwalającej uzdatniać do spożycia skażony spirytus, przeznaczony do celów przemysłowych. A wszystko dzieje się na oczach policji, służb celnych i przy cichym przyzwoleniu ministerstw Finansów i Rolnictwa.
23.02.2006 | aktual.: 08.06.2018 14:44
Tajemnica działania przestępców tkwi w tym, że skażonego spirytusu nie obejmuje podatek akcyzowy. Jest więc tańszy 10 razy od normalnego. A to, co miało ostraszać od "uzdatniania" skażonego trunku, jest fikcją. Rozporządzenie ministra rolnictwa (od 1994 r. było ich kilka w tej sprawie) wymienia substancje chemiczne, którymi można skażać spirytus przeznaczony dla zakładów farmaceutycznych i do celów przemysłowych. Na liście figuruje bitrex (benzoesan denatonium). Kiedy układano wykaz dozwolonych skażalników, bitrex wydawał się idealny: substancja ma tak gorzki smak, że już niewielka dawka właściwie uniemożliwia spożycie alkoholu. Nie zmienia jednak ani jego koloru, ani zapachu. Równocześnie, jak potwierdza prof. Roman Wachowiak, toksykolog sądowy z poznańskiego Zakładu Medycyny Sądowej, bitrex nie należy do szczególnie niebezpiecznych substancji. – Dla człowieka śmiertelne niebezpieczeństwo zaczyna się od 30 g tej substancji w czystej postaci – wyjaśnia.
Tymczasem dawka bitreksu w litrze spirytusu skażonego według norm ministerialnych jest 10 tysięcy razy mniejsza. Po odkażeniu utleniaczem zostaje go tak niewiele, że człowiek nie powinien odczuwać żadnych skutków. Poza tym środek ten nie odkłada się w organizmie, bo jest całkowicie rozpuszczalny w wodzie. – Zatrucie się bitreksem zawartym w alkoholu nie jest możliwe, bo musielibyśmy zapić się na śmierć – dowodzi Wachowiak.
W drugiej połowie lat 90. przestępcy odkryli, że bitrex z jego gorzkawym smakiem można wyjątkowo łatwo wytrącić za pomocą powszechnie dostępnych środków. Już pierwsze próby przyniosły tak oszałamiające zyski, że parę lat później proceder był uprawiany na masową skalę. – Dziwnym zbiegiem okoliczności ustała sprzedaż nielegalnie sprowadzanego spirytusu kukurydzianego – opowiada policjant z pionu przestępczości gospodarczej z jednej z komend wojewódzkich.
W domowych warunkach wystarczy wlać troszkę bielinki (ok. 30 g) do butli skażonego spirytusu (od 3 zł), wstrząsnąć i zostawić na osiem godzin. W tym czasie ze spirytusu wytrąca się gorzka substancja chemiczna, którą go skażono, by zniechęcić do spożycia. Desperaci niezwracający uwagi na zapach środka do dezynfekcji używają płynów do mycia toalet. Domestosy, ajaksy i chlor basenowy łączy bowiem wspólny składnik – utleniacz o nazwie podchloryn sodu. Wyspecjalizowane gangi nie bawią się w półśrodki, kupują czystą formę podchlorynu, nazywanego w slangu "syropem". Syrop zmieszany w proporcji 1/3 szklanki na 18 tys. litrów skażonego spirytusu załatwia sprawę.
Odzyskany alkohol wystarczy rozcieńczyć i przelać do wybranych butelek wódek. Często nawet nie jest to potrzebne – sprzedaje się go na pniu w plastikowych pojemnikach jedno-, trzy- i pięciolitrowych. Skąd przestępcy wiedzą, jak odkażać alkohol? Na pewno nie wynieśli tej wiedzy ze studiów. Naukowcy z polskich uczelni przyznają, że o bitreksie albo nie słyszeli, albo nie bardzo wiedzą, co to jest. Na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej pan profesor sprawdził w książce, a następnie odesłał nas do "jakiegoś instytutu żywienia". Na Uniwersytecie Warszawskim również zaglądano do książki. – Ze wzoru chemicznego wnioskuję, że można go z wódki po prostu wydestylować. Ale pewien nie jestem – stwierdził starszy wiekiem pan magister. Podobnie w Polskiej Akademii Nauk. – Nie znam właściwości tej substancji. Przypuszczam, że jej usunięcie z alkoholu nie jest takie proste, byłby potrzebny drogi, specjalistyczny sprzęt, np. kolumny rektyfikacyjne – usłyszeliśmy od tamtejszego profesora.
Nowa sznaps-gate nabiera rozpędu, bo interes daje błyskawiczny i stosunkowo bezpieczny zysk. Skażony spirytus jest dostępny w dowolnych ilościach u producentów albo w sklepach w postaci produktów powstałych na jego bazie – jako podpałka do grilla, rozcieńczalnik do lakieru, spryskiwacz do szyb. Za odkażanie skażonego spirytusu grozi grzywna, ograniczenie bądź pozbawienie wolności do jednego roku. Czy to może odstraszać, skoro tylko jedna trzyosobowa grupa spod Białej Podlaskiej w osiem miesięcy zarobiła na czysto sześć milionów złotych?
Koniak a la bejca
Jak nas poinformowano w Ministerstwie Rolnictwa, w Polsce jest 139 firm, które uzyskały zezwolenie na skażanie spirytusu. Kupują one od gorzelni spirytus po ok. 3,2 zł za litr. Skażają go (najczęściej bitreksem) w obecności urzędników specjalnego nadzoru podatkowego. Co potem dzieje się z produktem? – Tak naprawdę żadne służby nie śledzą dalszego losu skażonego spirytusu. O ile bowiem bardzo skrupulatnie nadzorowany jest proces produkcji i dystrybucji spirytusu, o tyle od chwili, kiedy opuszcza on mury legalnie działającej firmy skażającej, nikt się nim nie interesuje. A firma może robić z nim, co chce. Zdarza się, że jej właściciele sami są członkami grupy przestępczej – wynika z ustaleń policji.
Jak powiedział "Ozonowi" jeden z celników, nie można zapobiec jednorazowemu wykupieniu przez niewielką firmę zapasu tysięcy litrów płynu do spryskiwaczy (taka ilość zaspokoiłaby potrzeby kierowców małego miasta). A przecież spryskiwacz jest też "uzdatniany". Podobną sytuację odnotowała w grudniu zeszłego roku łódzka Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – wyłapała gang od co najmniej czterech miesięcy zajmujący się oczyszczaniem rozcieńczalnika do lakierów. Potrafił przerobić 10 tys. litrów w sześć–osiem godzin. – Zarabiano ok. 12 zł na litrze, co daje 120 tys. zł dziennie na czysto – wylicza rzecznik łódzkiej ABW Wojciech Barański. – Jedynym ograniczeniem dla grupy była ilość rozpuszczalnika na rynku. A takich zorganizowanych grup przestępczych w jednym tylko łódzkim okręgu jest 8–10. Na każdym rynku w Łodzi kupi pani ich towar – mówi.
Funkcjonariusz śląskiej służby celnej powiedział nam, że na największym targu w Katowicach, tzw. szaberplacu, sprzedaje się około tysiąca litrów lewego trunku dziennie.
Barański opowiada, że część odkażonego płynu sprzedawana jest jako spirytus rektyfikowany, część przerabiana na alkohol: dodaje się bejcę albo herbatę i towar upłynnia jako whisky bądź koniak. – Jeśli grupa ma wejście do sklepów lub restauracji, to znajduje dostęp do fałszywych znaków akcyzy i sprzedaje alkohol u zaprzyjaźnionych sklepikarzy i restauratorów – wyjaśnia.
W podwarszawskich miejscowościach takie sytuacje są na porządku dziennym. Na obrzeżach Kampinosu chyba nie ma sklepiku, którego właściciel nie otrzymałby propozycji zakupienia trefnego alkoholu. I zwykle taką propozycję przyjmuje.
Wewnętrzny podziemny rynek dystrybucji przerobionego spirytusu jest podzielony na strefy i dlatego prawdopodobnie nie doszło jeszcze do wybuchu wielkiej afery – przestępczy świat zgodnie czerpie profity z interesu, nikt na nikogo nie donosi. Grupy ze Śląska upłynniają towar na Mazowszu, grupy spod granicy z Białorusią – na Pomorzu i Śląsku itd. Wszyscy bez ograniczeń pchają transporty za granicę. Na granicy papiery towaru wyglądają na całkowicie legalne. Tak jak w wypadku jednego z transportów – 15 tys. litrów do fabryki chemicznej w Koszycach. Z jednym ale – w Koszycach nie ma fabryki chemicznej. Ale czy o tym wiedzą celnicy?
Policjant z pionu PG, który od wielu miesięcy usiłuje zainteresować decydentów tym problemem uważa, że Skarb Państwa traci na własne życzenie. A raczej na życzenie odpowiednio ustawionych urzędników.
Nie pylić, czyli lobbingu nie było
Kolejni ministrowie rolnictwa, którzy wydawali rozporządzenia dotyczące skażania spirytusu, twierdzą, że tylko podpisali się pod dokumentem przygotowanym w odpowiednim departamencie. – Nie jestem chemikiem, by wiedzieć, jakie substancje służą do skażania – mówi Jarosław Kalinowski. Lider PSL nie słyszał o problemie związanym z przeznaczaniem skażonego surowca do spożycia. Słyszał o nim jego poprzednik Artur Balazs (d. AWS-SKL, obecnie bezpartyjny), ale "tylko z przekazów medialnych". – Listę przygotował odpowiedni departament. Minister podpisuje dziesiątki, setki rozporządzeń. Ale zgadzam się, że takich furtek, które umożliwiają obrót spirytusem pozaakcyzowym, powinno być jak najmniej, i musi on podlegać ścisłej dystrybucji – mówi.
Sprawami obrotu skażonym spirytusem zajmuje się wydział rejestracji producentów wyrobów akcyzowych w Ministerstwie Rolnictwa. Jego naczelnik Arkadiusz Średnicki nadzorował przygotowanie ostatniej listy środków dopuszczonych do skażania. Dlaczego bitrex wciąż jest na liście?
Europejskie normy dopuszczają bitrex do skażania, ale w dawce 1 g na 100 l, czyli ponad-trzykrotnie większej niż w Polsce. – Na wniosek minister finansów Teresy Lubińskiej my też chcieliśmy wprowadzić taką dawkę. Zrezygnowaliśmy ze względu na zdrowie osób, które uczestniczą w skażaniu. Jest to proszek łatwo pylący – twierdzi Średnicki. – Na Zachodzie ten proszek mniej szkodzi ludziom skażającym? – No nie. Ale my musieliśmy uzgadniać projekt rozporządzenia z organizacjami społecznymi. A wśród organizacji społecznych są organizacje skupiające producentów alkoholu oraz osób przetwarzających alkohol i oni nie chcieli się zgodzić na ten pomysł – wyjaśnił Średnicki. Naczelnik podkreślił, że działania tych organizacji nie można nazwać lobbowaniem, tylko "wydawaniem opinii".
Arkadiusz Średnicki twierdzi, że "oficjalnie" nie słyszał o masowym nielegalnym obrocie spirytusem skażonym bitreksem. – Żadne organa – ani prokuratura, ani policja – o tym mnie nie informowały i nie zgłaszały uwag w tym zakresie – zapewnia. Średnicki nie widzi też niczego zaskakującego w liczbach, które sam nam przytacza. Produkcja skażonego spirytusu do celów przemysłowych wzrosła o 4 mln litrów (z 49 mln w 2004 r. do 53 mln litrów w 2005). Produkcja spirytusu skażonego dodawanego do paliw wzrosła o 53 mln (z 48 mln do 101 mln litrów). Produkcja spirytusu do innych celów (np. dla farmacji) – wzrosła o 12 mln (z 8 mln litrów w 2004 r. do 20 mln w 2005). – Może wzrosła produkcja farmaceutyków na eksport – mówi. – To jest wolny rynek. Podaż jest uzależniona od popytu.
Wcześniejszych statystyk nie ma, bo nie byliśmy w Unii Europejskiej, która wymusza na nas ich sporządzanie. Prof. Wachowiak przypomina: – Kiedyś dodawano do denaturatu smołę kostną i zasady pirydynowe. Są naprawdę skuteczne, bo nie da się ich usunąć bez warunków laboratoryjnych. Policjant pionu przestępczości gospodarczej: – Sprawdziliśmy wybrane wyrywkowo dwa podmioty gospodarcze trudniące się skażaniem spirytusu. 100 proc. wypuszczanego przez nie towaru trafiało na rynek jako spirytus do spożycia.
Budżetowa dziura do zatkania
Nieliczni policjanci i celnicy, którzy próbują ogarnąć skalę nielegalnego procederu, szacują, że Skarb Państwa ponosi rocznie straty sięgające dwóch miliardów złotych. Druga sznaps-gate może przyćmić aferę paliwową.
Problem dostrzega także branża alkoholowa. Wśród wytwórców wysokoprocentowych alkoholi mówi się, że straty, jakie ponoszą, sięgają kilku miliardów złotych rocznie. Tracą przede wszystkim na podróbkach – ludzie często nawet nie wiedzą, że zamiast oryginalnej wódki kupują lewą, produkowaną gdzieś w garażu z podpałki do grilla. Nikt nie wie, ile dokładnie wynoszą straty branży. – Nie znamy wielkości szarej strefy. Możemy tylko szacować nasze straty na podstawie sygnałów, które dostajemy od handlowców. Minimalnie wynoszą miliard złotych rocznie – mówi Andrzej Szumowski, wiceprezes Wyborowa SA. Przedstawiciele branży jednego są pewni: produkcja nielegalnego spirytusu rośnie. Zagłębiem odkażanej wódki jest północny wschód Polski. To na tamtejszych bazarach można najczęściej spotkać podrabiane alkohole, zaś udział legalnej wódki w rynku stanowi zaledwie kilka procent.
Lewa wódka zapakowana np. w pseudooryginalne butelki trafia także za granicę: szczególnie tam, gdzie alkohol jest drogi lub gdzie są duże skupiska Polaków. Zdarza się i tak, że w jakimś kraju można kupić wódkę, która nigdy nie była do niego eksportowana. Szumowski jednym tchem wymienia państwa, gdzie są dostępne "polskie podróbki": Szwecja, Norwegia, Włochy, Belgia, Wielka Brytania i Francja. Jego zdaniem, nasz lewy alkohol pije właściwie cała Europa, ale dotyczy to głównie wyrobów z dolnej i średniej półki cenowej, tych najbardziej popularnych. O połowę tańsze od oryginału rozchodzą się na pniu. Zdarza się i tak, że skażony spirytus jest wywożony na Wschód. Tam się go odkaża, aby przemycić z powrotem do Polski, np. jako rosyjską wódkę Stoliczną.
Okazuje się jednak, że nie tylko na targowiskach można trafić na oczyszczony rozpuszczalnik. – Jako branża wiemy o przypadkach sprzedaży takiego alkoholu spod lady, nawet w eleganckich restauracjach. Barmani zamawiają część alkoholi z legalnego źródła, a resztę od swojego dostawcy. Nie płacą akcyzy, więc cały zysk zostaje w ich kieszeniach – tłumaczy Szumowski.
I dodaje, że o wszystkich wypadkach informuje się służby celne i skarbowe. Jednak te reagują niechętnie. – Pierwsze sygnały o tym procederze docierały do nas już w latach 90., ale prawdziwy boom nastąpił po wejściu Polski do Unii. Wielokrotnie rozmawialiśmy z urzędnikami, proponując zmianę przepisów, by skażać alkohol tak, aby nie dało się go odkazić. Bez rezultatu – narzeka.
Spirytus jak bumerang
Dlaczego do tej pory nie usiłowano ukrócić tego wielkiego dojenia? Zdaniem naszych rozmówców, przestępczy proceder nie byłby możliwy, gdyby nie polityczny parasol ochronny. – Ktoś to musi finansować. Nie zrobi tego pan Kowalski, który zarabia tysiąc złotych. Ktoś musi mieć duże pieniądze, pochodzące na przykład z handlu narkotykami, które może włożyć w biznes spirytusowy – uważa Barański.
Policjant z pionu przestępczości gospodarczej, który prowadził śledztwo w sprawie "uzdatnianego" skażonego spirytusu, spotkał się z oporem przełożonych, gdy chciał rozszerzyć postępowanie o nowe podmioty i przestępstwa. Z trudem kontynuuje śledztwo podstawowe. W 2004 roku wyrywkowa kontrola przeprowadzona przez UKS w paru firmach wykazała, że uszczuplenia Skarbu Państwa wynikające z nielegalnego obrotu skażonym spirytusem wynoszą 350 mln zł. "Ozon" próbował oficjalnie uzyskać wyniki tej kontroli w UKS i Ministerstwie Finansów. Bez skutku. Urzędnicy Ministerstwa nie udzielili nam odpowiedzi na żadne pytanie dotyczące tego procederu. W 2002 roku wyłudzenia podatkowe związane z nielegalnym obrotem skażonym spirytusem wymieniono w raporcie CBŚ jako jedno z najważniejszych zagrożeń – pomiędzy przestępczością narkotykową i praniem pieniędzy. W raporcie tegorocznym o zagrożeniu takim w ogóle się nie wspomina.
Minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn opowiedział nam, że podczas niedawnej wizyty na Śląsku dowiedział się od tamtejszego komendanta Straży Granicznej o coraz częstszych wypadkach przemytu do Czech skażonego spirytusu, który potem wraca. – Jest podejrzenie, że albo wyjeżdża skażony i tam jest czyszczony, albo wyjeżdża nieskażony i wraca – tłumaczy. – Zażądałem od komendanta głównego Straży Granicznej notatki, by zorientować się, czy mamy do czynienia z dużą aferą. Otrzymałem informację, że jest coraz więcej takich przypadków, ale nie można mówić o skali masowej – dodaje.
Dorn podkreśla, że zasadniczą bolączkę stanowi brak koordynacji poszczególnych organów i służb, które powinny wymieniać między sobą informacje. – MSWiA nie otrzymywało na przykład żadnych sygnałów z Ministerstwa Finansów, że Skarb Państwa jest narażany na tego typu straty – wyjaśnia. Wicepremier obiecuje jednak, że osobiście zainteresuje się sprawą.
Anita Gargas, współpraca Maciej Gajek