"Do tej pory nie mówiłem o tym publicznie, ale prezydent Lech Kaczyński w rozmowie ze mną w cztery oczy podkreśla -
po tak zwanych incydencie gruzińskim, to był 2008 rok - że od czasu, kiedy pilot odmówił lotu do Tbilisi,
że on będzie sam podejmował decyzje, kiedy będzie latał samolotem prezydenckim, ponieważ jest głównodowodzącym."
Panie marszałku, czy pan ma wiedzę jakąś na ten temat, na temat takiego
podejścia świętej pamięci pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
Ja byłem na pokładzie samolotu, kiedy doszło do tego incydentu gruzińskiego i powiem
panu więcej - do dziś uważam, że w tej sprawie to prezydent Lech Kaczyński miał rację. I teraz,
jeżeli - cieszę się, że pan wrócił do tematu gruzińskiego incydentu.
Czym był spowodowany incydent gruziński? Tym oto, że kapitan statku lotniczego,
obawiając się, że
Rosjanie zestrzelą samolot z polskim prezydentem, nie chciał polecieć do Tibilisi.
I wtedy dostał za to order czy tam odznaczenie od ówczesnego ministra obrony narodowej,
obecnego senatora Bogdana Klicha. To oznacza, że ówczesny rząd i ówczesny minister obrony narodowej uważali
za w pełni uzasadnione podejrzenie, że Rosjanie mogą zestrzelić samolot z
polskim prezydentem.
A Lech Kaczyński i
jego współpracownicy uważali, że tego typu podejrzenie względem Rosjan jest absurdem. Proszę
zwrócić uwagę, że po roku role się odwróciły. Otoczenie
świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego i zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości uważali i
niektórzy uważają tak do dzisiaj, że Rosjanie spowodowali katastrofę samolotu prezydenckiego
pod Smoleńskiem, a zwolennicy, a przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości uważają,
jak ja, że jest to absurdalne przypuszczenie. Z tym, że ja akurat w tej sprawie jestem
konsekwentny. Tak jak uważam, że prezydent Lech Kaczyński miał rację, domagając się lądowania w Gruzji
samolotem, a oficer nie powinien odmawiać rozkazowi prezydenta, a także potwierdzonemu
rozkazowi przez dowódcę Wojsk Lotniczych.
Ja byłem przy tym, więc wiem o czym mówię po prostu, w przeciwieństwie do mnóstwo osób, które się na ten temat wypowiadają, w
jedną lub drugą stronę, ja w tym samolocie siedziałem, leciałem z prezydentem do Gruzji,
wracałem z prezydentem do Gruzji, jeszcze rozwoziłem innych prezydentów tym samolotem.
Byłem tam. I chcę panu powiedzieć, że na tym polega cały problem wojny polsko-polskiej, że nawet nie
zwracamy uwagę, jak się w ciągu roku są w stanie odwrócić pewne role w ocenie tego, czy Rosjanie mogą, czy nie mogą zabić polskiego prezydenta.
Domyślam się, że Donald Tusk powiedział to po to, by zasugerować, że prawdopodobnie pod
Smoleńskiem sytuacja była podobna.
Panie redaktorze, na nagraniach, które
zapewne pan odsłuchiwał - no ja wielokrotnie - słyszymy w pewnym momencie dyrektora Kazanę,
który mówi "nie ma decyzji o lądowaniu".
Prawda, jest taki fragment. Myślę, że rzeczą zupełnie logiczną jest
przypuszczenie, że decyzję o lądowaniu podjął obecny na pokładzie tego samolotu
prezydent Rzeczpospolitej. Szczerze
mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. I powiem panu na czym polega też dramat sytuacji
10 kwietnia 2010 roku. On polega na tym, że
w oparciu o
tę atmosferę, która wtedy była, nawet jeśli - ja przecież nie mam takiej wiedzy, ja przypuszczam, że Lech Kaczyński podjął
tę decyzję. Ale trudno mu się dziwić. Jeżeli
on siedząc w tym samolocie słyszał, że 3 dni wcześniej Donald Tusk mógł lądować w Smoleńsku,
a teraz on nie może lądować, to on zapewne przypuszczał, że jest to jakaś rosyjska
intryga i nie ma się czego obawiać i należy doprowadzić do lądowania. Nie wiem, to są przypuszczenia. Ale wiemy na pewno, bo
wynika to z taśm, że pan dyrektor protokołu obecny na pokładzie samolotu mówił
"nie ma decyzji". No należy domniemywać, że ta decyzja została na pokładzie tego samolotu podjęta dotycząca
tego, że nie lecą na żadne inne lotnisko.