PolitykaDonald Trump prowokuje Chiny. Dojdzie do konfrontacji supermocarstw?

Donald Trump prowokuje Chiny. Dojdzie do konfrontacji supermocarstw?

• Donald Trump w ciągu trzech dni wykonał dwa prowokacyjne gesty wobec Chin
• To prawdopodobnie świadoma próba zademonstrowania twardej i mniej przewidywalnej linii wobec Pekinu
• Zdaniem ekspertów nieprzewidywalność może przynieść USA korzyści, lecz w długim okresie jest ryzykowna
• Po pierwszych stonowanych reakcjach, Pekin coraz mocniej sygnalizuje swoje niezadowolenie
• Konfrontacja mocarstw może doprowadzić do potężnej wojny handlowej i poważnego kryzysu na Morzu Południowochińskim

Donald Trump prowokuje Chiny. Dojdzie do konfrontacji supermocarstw?
Źródło zdjęć: © AFP | ROBYN BECK

Kiedy w piątek Donald Trump odebrał telefon z gratulacjami od prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen, odchodząc od ponad 30-letniej polityki oficjalnego nieuznawania niepodległości wyspy, wielu widziało w tym geście efekt ignorancji lub impulsywności prezydenta-elekta. Tymczasem po kilku dniach wszystko wskazuje na to, że gest ten nie był dyplomatycznym faux pas, lecz świadomym działaniem zwiastującym całkowicie nowe podejście do stosunków z Chinami. Zamiast ostrożnej i przewidywalnej polityki Obamy, Trump będzie chciał zmienić status quo i zepchnąć Pekin do defensywy.

Sygnałów wskazujących na takie zmiany jest kilka. Jak się okazało w ten weekend, rozmowa z Tsai Ing-wen była uprzednio planowana, a w jej zaaranżowaniu pomagali doradcy Trumpa o "jastrzębim" nastawieniu do Państwa Środka (główną rolę odegrać miał Bob Dole, były republikański kandydat na prezydenta), którzy od dawna proponowali zmianę w obowiązującej od czasów Richarda Nixona "polityce jednych Chin", tj. uznawaniu ChRL jako jedyne państwo reprezentujące Chiny. Co więcej, zwolennikami ostrzejszego podejścia są także niemal wszyscy kandydaci na Sekretarza Stanu w nowym gabinecie. Kolejny sygnał przyszedł zaś w niedzielę, kiedy Trump wygłosił na Twitterze antychińską mini-tyradę wymieniającą całą listę pretensji do Pekinu: o manipulacje walutą, o militaryzację Morza Południowochińskiego czy o podatki nakładane na importowane z USA dobra. W skrócie: powtórzył wszystko to, o czym nieustannie mówił podczas kampanii wyborczej.

- Kampania wyborcza ma swoje prawa i biorę ją w nawias. Ale wydarzyły się już trzy rzeczy, które mogą wskazywać przyszły kierunek. Oprócz rozmowy i wypowiedzi na Twitterze była to zapowiedź unicestwienia porozumienia TPP - mówi WP prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i były ambasador RP w Bangkoku. - Ten ruch może mieć bardzo daleko idące konsekwencje. Teoretycznie to dla Chin dobrze, bo ta umowa handlowa była wymierzona przeciwko nim. Ale równocześnie może dać Pekinowi powody do zmartwienia, jeśli będzie to oznaczać początek wojny handlowej - dodaje..

Jednak jak mówi ekspert, kluczowym słowem opisującym przyszłość stosunków USA i Chin jest "niepewność". - Chiny to wiedzą i reagują powolnie, spokojnie i niehisterycznie, czekając, co się wydarzy po 20 stycznia, kiedy Trump obejmie rządy - tłumaczy.

Niepewność może stać się narzędziem nowej amerykańskiej administracji. Podkreślał to wprost sam Trump, który podczas kampanii otwarcie mówił o potrzebie bycia nieprzewidywalnym, tak by "wróg nie wiedział co on może zrobić". Zdaniem Bruno Macaesa, byłego portugalskiego ministra ds. UE i eksperta instytutu Carnegie Europe zajmującego się stosunkami Azji i Zachodu, taka postawa może przynieść korzyści.

"Poprzez bycie lub udawanie całkowitego szaleńca, Trump dramatycznie rozszerza przestrzeń działań i możliwości amerykańskiej polityki zagranicznej. A tego właśnie Zachodowi potrzeba" - napisał na Twitterze.

Taka strategia - zwana "teorią szaleńca" - nie jest zupełnie nowym pomysłem. Była m.in. elementem polityki zagranicznej Richarda Nixona co do wojny w Wietnamie. Ale wykorzystują ją też inne państwa.

- Sama nieprzewidywalność wobec przeciwników nie jest rzeczą złą. Nieprzewidywalność Putina daje Rosji nieproporcjonalnie większą siłę do jej znaczenia - zgadza się w rozmowie z WP Michał Baranowski, dyrektor warszawskiego oddziału think-tanku German Marshall Fund. Jak dodaje, w obliczu niespodziewanych ruchów Trumpa, zaburzających dotychczas stabilne (choć często napięte) relacje z USA, Chińczycy zostali postawieni na niesprawdzonym gruncie i muszą zgadywać intencje. Jednak taka taktyka ma swoje poważne ograniczenia.- Pytanie polega na tym, czy stoi za tym jakaś strategia. Bo tego się nie da robić długofalowo, szczególnie na poziomie mocarstw - mówi ekspert.

Tymczasem stawka - i ryzyko - konfrontacji między dwoma najpotężniejszymi mocarstwami świata są wielkie. Jeśli Trump zrealizuje swoją groźbę nałożenia wysokich ceł na produkowane w Chinach towary albo ogłoszenia Chin "manipulatorem walutowym", możliwym wynikiem będzie wojna handlowa, która odbije się wielkim echem na światowej gospodarce. Co prawda eksperci wskazują, że to Waszyngton ma w swojej garści mocniejsze karty, biorąc pod uwagę to, jak ogromna jest wartość chińskiego eksportu do USA. Jednak jeśli nawet Pekin nie odpowie pięknym za nadobne na polu handlu, to może to zrobić w inny sposób. Na przykład doprowadzając do eskalacji sporu o kontrolę nad wyspami na Morzu Południowochińskim, będącym od jednym z najpoważniejszych punktów zapalnych na świecie.

Pierwsze reakcje Pekinu na gesty Trumpa były jednak wyważone. Chiny zbagatelizowały rozmowę prezydenta-elekta z Tajwanem, obwiniając o incydent stronę tajwańską i uznając go za efekt niedoświadczenia nowego lidera USA. Kiedy jednak Trump poszedł za ciosem, odpowiedź była bardziej zdecydowana. Rzecznik chińskiego MSZ Lu Kang powiedział w poniedziałek, że Chiny bezpośrednio zakomunikowały swoje niezadowolenie członkom zespołu Trumpa, zaś państwowe media w ostrym tonie komentowały wypowiedzi Trumpa na Twitterze.

"Renmin Ribao" ("Dziennik Ludowy"), oficjalna gazeta KPCh ostrzegła Trumpa, że powinien wiedzieć, że "stwarzanie problemów dla relacji USA i Chin oznacza problemy dla samych Stanów Zjednoczonych". Zasygnalizowała też, że jeśli te początkowe "sztuczki" ze strony nadchodzącej administracji nie spotkają się ze stanowczą reakcją, zachęci go to do kolejnych prowokacji.

Tymczasem, jak pisze redaktor naczelny portalu "The Diplomat" Ankit Panda, prowokacyjne zachowanie prezydenta-elekta wzmacnia pozycję "jastrzębi" w chińskim politbiurze. "Trump swoimi insynuacjami może dać satysfakcje niektórym głosom w Chinach, które od dawna mówiły, że terytorialna hegemonia jest ostatecznym celem USA w regionie" - pisze publicysta, argumentując że naturalną konsekwencją postrzeganego zagrożenia będzie gorliwa obrona swojej suwerenności - szczególnie w uznawanym przez Pekin za swoje terytorium Morzu Południowochińskim.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (97)