Horror pod Głogowem. Co wiadomo o więzionej Małgorzacie?
Była więziona, bita, głodzona i gwałcona. Urodziła dziecko. Jej gehenna została przerwana dopiero po tym, jak oprawca wybił jej bark. Co wiadomo na temat Małgorzaty - ofiary oprawcy spod Głogowa?
Mroczną sprawę, jaką odkryto we wsi pod Głogowem, w piątek ujawniła prokuratura. Według ustaleń śledczych od 1 stycznia 2019 do 28 sierpnia 2024 roku młoda kobieta była przetrzymywana w komórce gospodarczej z ograniczonym dostępem do wody i środków higienicznych.
Małgorzata nie widziała też światła słonecznego. Była bita pięściami, wężem, deską i lampką po całym ciele. Oprawca ją kopał, przyduszał, wykręcał jej ręce, izolował, kontrolował, poniżał, głodził i gwałcił w wyjątkowo brutalny sposób.
Zaszła w ciążę i na poród trafiła do szpitala. Zawiózł ją tam jej oprawca, wcześniej zakładając jej na głowę kominiarkę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poznali się w internecie
Jednak Małgorzata oddała swoje dziecko urodzone w szpitalu w Nowej Soli do adopcji. A potem bez podejmowania jakiejkolwiek próby odzyskania wolności wróciła do swojego więzienia.
30-latka poznała Mateusza w internecie. Chciała się z nim spotkać. Właśnie zaczynał się nowy rok 2019.
Nie zamierzała nawet zostać u nowo poznanego mężczyzny. Do poniemieckiego budynku miała tylko zajrzeć. Została w nim uwięziona na następne lata.
Nikt jej nie szukał
W Lesznie, gdzie mieszkała, zostawiła dwoje dzieci. Dlaczego nikt jej nie szukał przez te lata? Dowiedział się tego lokalny portal myglogow.pl, który o sprawie zawiadomił jako pierwszy i rozmawiał z kobietą.
Pech chciał, że Małgorzata, zanim pojechała spotkać się ze znajomym z internetu, pokłóciła się z rodzicami. Twierdzi, że brak kontaktu z 25-latką i konsekwentne milczenie rodzice mogli przyjąć jako jej wybór. To dlatego rodzina miała nie zawiadamiać policji i nie szukano Małgorzaty.
Dlaczego nie zareagowali rodzice Mateusza J., z którymi mieszkał, jednocześnie swoją ofiarę przetrzymując w nieodległym gospodarczym budynku na tej samej posesji? Jak twierdzi matka oprawcy, o niczym nie miała pojęcia.
Niczego nie widzieli też sąsiedzi z Gaików. Mieszkańcom trudno się otrząsnąć po informacjach, jakie obiegły w piątek media.
"Bał się chyba, że umrę"
Według relacji kobiety nie miała dostępu do toalety. Załatwiała się do wiadra. Kąpała się tylko wtedy, gdy pozwolił jej oprawca. Następowało to jedynie wówczas, gdy był "zadowolony" z zachowania swojej ofiary.
Katowanie kilkukrotnie skończyło się poważnymi urazami i koniecznością udzielenia jej pomocy medycznej. Kobieta była jednak zbyt przerażona i o niczym nie powiadomiła służb.
Dopiero teraz, gdy doznała poważnego urazu barku i po raz kolejny po torturach znalazła się w szpitalu, odważyła się poprosić lekarzy o pomoc. Opowiedziała o swoim losie także policjantom i lokalnemu serwisowi.
- Obwiniał mnie za swoją niemoc. Wkładał mi wtedy latarkę do ust i rozrywał wargi. Nie spełniłam jego oczekiwań seksualnych. A to zdarzało się ostatnio bardzo często. Wtedy byłam bita i nie dostawałam jeść. Karmił mnie lepiej dopiero, jak nie miałam już sił, kiedy bolało mnie w klatce piersiowej. Bał się chyba, że umrę - powiedziała Małgorzata myglogow.pl.
Grozi mu 25 lat więzienia
Mateusz J. w piątek został zatrzymany. Teraz toczy się w tej sprawie śledztwo, które dotyczy fizycznego i psychicznego znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad 30-letnią kobietą. Mężczyźnie grodzi od pięciu do 25 lat pozbawienia wolności. Wiadomo już, że najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie.
J. nie przyznaje się do winy. Złożył jednak obszerne wyjaśnienia. Ich treść, ze względu na dobro sprawy, nie została ujawniona. Teraz prokuratura czeka na możliwość przesłuchania 30-latki, która przebywa w szpitalu w Głogowie.
Przeczytaj również: Konsternacja na konferencji PiS. Bochenek: "jesteśmy w Polsce"