Dlaczego Tusk chce wygranej PiS [OPINIA]
Donaldowi Tuskowi zależy na tym, aby najbliższe wybory do europarlamentu wygrało PiS. Brzmi to paradoksalnie i niedorzecznie, ale dzięki temu będzie mógł przed elekcją prezydencką - już za rok przecież - straszyć wyborców powrotem Jarosława Kaczyńskiego do władzy. I w ten właśnie sposób mobilizować swój (ale nie tylko swój) elektorat - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
14.05.2024 | aktual.: 26.05.2024 18:46
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Dlatego właśnie Tusk robi wiele, aby pomóc Kaczyńskiemu zwyciężyć.
Z punktu widzenia szefa PO nie ma żadnego znaczenia, czy jego partię będzie reprezentować w Brukseli 21 czy na przykład 24 posłów. To po prostu jest sprawa trzeciorzędna. Oczywiście, byłoby miło 9 czerwca ogłosić pokonanie PiS i zakończenie jego passy, na którą składa się dziewięć zwycięstw z rzędu. Ale czy na pewno? Jaki byłby psychologiczny efekt takiego faktu? Rozprężenie zwolenników dzisiejszej władzy i poczucie, że dobijanie PiS już się skończyło i spokojnie można rozejść się do domów.
Zobacz także
Do tego doszłyby problemy Kaczyńskiego wewnątrz partii. Zamiast ogłosić dziesiąte z rzędu zwycięstwo, musiałby tłumaczyć się z pierwszej przegranej. Co zapewne skutkowałoby czystkami, zwarciem szeregów, rozliczeniem winnych i pełną mobilizacją przed elekcją prezydencką w 2025 roku. Elekcją - w przeciwieństwie do tej najbliższej - naprawdę ważną, śmiertelnie ważną.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tego właśnie nie chce Tusk. Ten polityk także rozumie, że waga starcia 9 czerwca jest żadna. Jasne, dobrze mieć trochę więcej europosłów, bo za nimi idą konkretne środki finansowe z UE (co miesiąc każdy MEP otrzymuje około 150 tysięcy zł na swoich asystentów i działalność biur) i można nimi także rozgrywać pewne sprawy w europarlamencie, ale dla sytuacji w Polsce to, kto będzie miał ich więcej, KO czy PiS, nie ma najmniejszego znaczenia. Natomiast fundamentalne znaczenie ma to, kto za rok zasiądzie w Belwederze. I o to toczy się gra.
"Tusk wcale nie chce zwycięstwa"
W tym momencie ujawnia się ów paradoks, o którym pisałem na wstępie - że Tusk wcale nie chce zwycięstwa swej formacji. Może dlatego posłał do walki ministrów i szefów komisji śledczych, co spotkało się z krytyką wszystkich niezaczadzonych ideologicznie i prorządowo komentatorów. Może z tego powodu Jerzego Buzka, jako lidera listy na Śląsku, zastąpił Borysem Budką.
Zobacz także
Bo jeśli pokonałby Kaczyńskiego obecnie, to sprawiłby, że duża część jego zwolenników uznałaby, iż PiS zostało dobite i za rok nie trzeba fatygować się do lokali wyborczych. Kaczyński jest potrzebny Tuskowi żywy i potężny - by mógł nim straszyć swój elektorat. Ale nie tylko swój - także wyborców Lewicy i Trzeciej Drogi. Bo ich także będzie potrzebował w drugiej turze, gdy za rok będzie walczył (osobiście, co bardziej prawdopodobne, lub za pośrednictwem Rafała Trzaskowskiego, co mniej prawdopodobne) o stanowisko głowy państwa.
PiS musi być silne i groźne, by to straszenie było skuteczne. Pokiereszowane i obolałe po europejskiej porażce, średnio będzie się nadawać na czarnego luda, którym straszyć się będzie anty-PiS-owskich wyborców.
Dlatego właśnie Tusk nie boi się porażki swojej partii, a nawet na nią gra. Oczywiście, nieszczęścia chodzą po ludziach i jeśli jednak, wbrew intencjom i staraniom szefa PO, Koalicja Obywatelska wygra, to też biedy nie będzie i premier coś wymyśli.
Ale idealnym dla niego scenariuszem byłaby minimalna porażka jego formacji. Tak o dwa, trzy punkty procentowe.
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski
* Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".