Demokracja czy demokratura? [OPINIA]
Dlaczego Tusk zdecydował się na tak radykalne posunięcie? (...) Możliwe, że ta niemająca dotąd precedensu w burzliwych dziejach TVP, gwałtowna operacja wymiany jej władz, w tym wyłączenia na dłuższy czas kanału TVP Info, miała na celu przetestowanie reakcji prezydenta - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Kiedy w 2007 r. Donald Tusk został po raz pierwszy premierem, koalicja PO-PSL nie miała w Sejmie większości 3/5 umożliwiających odrzucanie wet prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dlatego przez pierwszych kilka lat swoich rządów Tusk musiał tolerować władze TVP, które wyłoniła koalicja PiS, LPR i Samoobrony. Wprawdzie niektóre weta prezydenta Kaczyńskiego pomagali uchylać posłowie SLD, którym kierował wówczas Grzegorz Napieralski, ale akurat tego dotyczącego ustawy zmieniające władze mediów publicznych poprzeć nie chcieli.
Tusk nie chciał czekać
Dlaczego? Bo medialna koalicja pod przewodem PiS zapewniała ich ludziom kawałek telewizyjnego tortu. O jego podział toczyły się w jej ramach wówczas zaciekłe, dziś już zapomniane boje, o których gwałtowności najlepiej przekonuje fakt, że w latach 2009-2011 zmieniło się aż sześciu prezesów TVP. Ekipa Tuska położyła temu kres dopiero w czwartym roku swoich rządów, gdy prezesem "publicznej" telewizji został związany z PO Juliusz Braun.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W tym roku Tusk postanowił nie czekać nawet czterech tygodni. Tyle zaś wystarczyłoby, aby przeprowadzić przez parlament projekt ustawy o likwidacji Rady Mediów Narodowych i przywróceniu nadzorczej roli nad mediami wymienionej w konstytucji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Rady, której znaczenie PiS zmarginalizowało w okresie swoich rządów. Oczywiście istniało ryzyko, że prezydent Duda taką ustawę by zawetował, albo odesłał do Trybunału Konstytucyjnego.
Ryzyka jednak nie podjęto, choć Andrzej Duda, podejmując w przeszłości próby pozbycia się Jacka Kurskiego, sygnalizował, że nie podobało mu się sprowadzenie TVP do poziomu najbardziej upartyjnionego, a zarazem agresywnego medium w całej dotychczasowej historii III RP.
Testowanie reakcji prezydenta
Dlaczego Tusk zdecydował się na tak radykalne posunięcie? Można oczywiście uznać, że dopingowały go do tego przedwyborcze deklaracje o tym, że zrobi w TVP porządek "w ciągu 24 godzin" od chwili powołania jego nowego rządu. Albo też chęć położenia kresu obsesyjnym atakom udających dziennikarzy TVP działaczy PiS, którzy z kuriozalnych ataków na Tuska uczynili swój chleb powszedni.
Możliwe jednak, że ta niemająca dotąd precedensu w burzliwych dziejach TVP gwałtowna operacja wymiany jej władz, w tym wyłączenia na dłuższy czas kanału TVP Info, miała też na celu przetestowanie reakcji prezydenta.
Andrzej Duda uznał akcję ministra Bartłomieja Sienkiewicza za "rażące naruszenie konstytucji" oraz przejaw anarchizacji państwa. Zarazem jednak, podczas środowego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, zaproponował Tuskowi współpracę na polu polityki zagranicznej drogą podziału kompetencji. Polegałby on na pozostawieniu w gestii głowy państwa spraw związanych z obecnością Polski w NATO.
Z kolei reprezentację Polski na forum UE prezydent gotów jest w całości scedować na Tuska, do czego wstępem stała się jego zgoda na wymianę przedstawiciela władz RP przy Unii: Andrzeja Sadosia zastąpił bliski współpracownik premiera Piotr Serafin. Taki podział, łagodzący rozpoczynający się właśnie kohabitacyjny konflikt, hipotetycznie mógłby się sprawdzić, tym bardziej że szefem MON został Władysław Kosiniak-Kamysz, czyli najbliższy prezydentowi (co nie znaczy, że bliski) polityk kordonowej koalicji.
Tak się jednak nie stanie i to nie tyle z powodu TVP, ile obszaru, który już za chwilę stanie się głównym polem bitwy między prezydentem a rządem. Idzie oczywiście o wymiar sprawiedliwości, bez zmian, w którym Tusk nie zdoła uruchomić głównego strumienia unijnych środków. A to na nim opiera się zasadnicza część rządowej strategii gospodarczej, bowiem w exposé premiera trudno było dostrzec jakieś inne pomysły na ożywienie gospodarki niż pozyskanie unijnych środków. Tu zaś nie da się sprawy załatwić wyłącznie sejmową uchwałą oraz rozporządzeniami ministra Adama Bodnara, choć to od nich kordonowa koalicja próbuje rozpocząć proces depisyzacji polskiego wymiaru sprawiedliwości.
W liście, jaki Andrzej Duda skierował do marszałka Szymona Hołowni padła jasna deklaracja: "nigdy nie wyrażę zgody na podważanie statusu sędziów powołanych przez Prezydenta RP". Tymczasem dla kordonowej koalicji droga do przywrócenia praworządności wiedzie właśnie przez podważenie statusu około trzech tysięcy sędziów, powołanych przez Dudę na wniosek tzw. nowej Krajowej Rady Sądownictwa, działającej od 2018 r. Pola do kompromisu na razie tutaj nie widać.
Widmo demokratury
Polska, na co wielokrotnie zwracałem w przeszłości uwagę i co opisuję na wielu stronach mojej wydanej właśnie "Historii politycznej Polski 1989-2023" ma wadliwy ustrój w zakresie organizacji najwyższych organów władzy wykonawczej, czyli prezydenta i rządu. Dopóki obie strony wykazują bodaj minimalną wolę współpracy, dopóty nasze państwo jako tako funkcjonuje.
Jeśli jednak sejmowa większość postanowi "obchodzić" prezydenta drogą uchwał, tak jak to pokazała na przykładzie skoku na TVP, musi się liczyć z tym, że prędzej czy później Duda – zachęcany do tego coraz głośniej przez polityków PiS z prezesem Kaczyńskim na czele – zdecyduje się na wymierzenie ciosu.
Przykład? Wyobraźmy sobie, chociażby, że skorzysta z art. 224 ust. 2 Konstytucji RP i odeśle projekt budżetu państwa uchwalony przez kordonową koalicję do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie zajmie się nim Julia Przyłębska i reszta nominowanych tam przez PiS sędziów. Oczywiście i ich można próbować odwołać sejmową uchwałą, a później nie wpuścić do gmachu przy ul. Szucha.
Jednak, idąc tym tokiem rozumowania, można też wyobrazić sobie przyjęcie uchwały unieważniającej wybór Andrzeja Dudy na prezydenta i wzywającej "wszystkie organy państwa" do zorganizowania jego przedterminowych wyborów. Nie tak dawno spory rozgłos zyskała wypowiedź prof. Marka Chmaja, prawnika związanego z PO, w której rozważał taki właśnie scenariusz.
Pytanie tylko, czy to miałoby już cokolwiek wspólnego z demokratycznym państwem prawa, jakim podobno wciąż jesteśmy, czy też byłoby już tylko jedną z form tzw. demokratury. Czyli systemem, w którym ten, kto ma większość w parlamencie, może dowolnie kształtować pozostałe organy władzy, ignorując Konstytucję.
Prof. Antoni Dudek dla Wirtualnej Polski
Antoni Dudek - profesor nauk humanistycznych, politolog i historyk, obecnie związany z Uniwersytetem im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Prowadzi na YouTube kanał "Dudek o Historii". Autor wielu książek o najnowszej historii Polski i jej systemie politycznym. Właśnie ukazała się jego nowa książka "Historia polityczna Polski 1989-2023"