Debata na Legii. Jaki chciał znokautować Trzaskowskiego, a dostał parę ciosów w wątrobę
Patryk Jaki i Rafał Trzaskowski w pierwszej debacie prezydenckiej dotyczącej warszawskiego sportu potwierdzili, że są zawodnikami wagi ciężkiej i tylko oni liczą się w starciu o stolicę. Nikt jednak nikogo nie znokautował, choć było parę fauli i ciosów poniżej pasa.
03.10.2018 | aktual.: 03.10.2018 18:02
- Chciałbym, żebyśmy wyszli z tych tradycyjnych sporów partyjnych i spojrzeli na sport w Warszawie w szerszej perspektywie - w tak koncyliacyjny sposób kandydat PiS na prezydenta Warszawy rozpoczął swoje wystąpienie podczas debaty prezydenckiej na stadionie Legii Warszawa.
Na Łazienkowskiej debatowało ze sobą 9 kandydatów na urząd włodarza stolicy, ale tylko dwóch z nich wywoływało emocje. Nie dlatego, że przeważali nad konkurentami merytorycznie (pod tym względem obiektywnie najlepiej przygotowani byli b. wiceprezydent Jacek Wojciechowicz i burmistrz Sławomir Antoniuk). Ale dlatego, że Rafał Trzaskowski z Patrykiem Jakim starali się sprowadzić dyskusję do wymiany ciosów przede wszystkim między sobą. I tak też się stało.
Przykuli uwagę widzów, czego dowodem są ogromne zasięgi w sieci. Pod tym względem to także - a może przede wszystkim - sukces organizatorów: klubu Legii Warszawa i portalu 300polityka. Udało im się zebrać najliczniejsze jak dotąd grono kandydatów.
Szybkie przejście do ataku
Jaki zarzucał Trzaskowskiemu - jako przedstawicielowi Platformy Obywatelskiej, która od ponad dekady rządzi w mieście - że "infrastruktura klubów warszawskich jest w fatalnym stanie". I że dlatego "ludzie nie chcą korzystać z tej infrastruktury rekreacyjnie i amatorsko". Trzaskowski piłeczkę odbijał, twierdząc, że jest zupełnie odwrotnie. I że Platforma wybudowała kilkanaście "orlików", "syrenek", wyremontowała OSIR-y.
Kandydat PO też zaczął łagodnie: stwierdził, że "Warszawa potrzebuje hali widowiskowo-sportowej" i zapewnił, że taką wybuduje - przy wsparciu konkurencji. - Mój konkurent mówi, że sport łączy, mam nadzieję, że dokładnie tak będzie - powiedział Trzaskowski.
Na tym wymiana uprzejmości się skończyła.
Duch Lecha Kaczyńskiego i ciosy poniżej pasa
- Obecne władze są z siebie zadowolone, na dowód tego dwa razy wymieniają Drukarza Warszawa - powiedział Patryk Jaki, odnosząc się do Trzaskowskiego (w liczbie mnogiej). Tak jak by to on sprawował dziś władzę w stołecznym ratuszu.
Polityk PiS dorzucał do pieca: - Sport w Warszawie jest zaniedbany. Warszawa nie powinna mierzyć się z innymi miastami w Polsce. Niech mierzy się z największymi miastami europejskimi! Wszystkie kluby mają wybudowany stadion przez miasto. To jest obowiązek, a nie coś, czym powinniście się chwalić!
W odpowiedzi Rafał Trzaskowski stwierdził, że wszelkie inwestycje sportowe w Warszawie blokowali... politycy PiS. - Radni PiS głosowali przeciwko rozbudowie stadionu Legii. Mariusz Błaszczak chciał skarżyć decyzję o rozbudowie do Komisji Europejskiej! Jak słyszę z ust przedstawiciela PiS coś na ten temat… Oczywiście kibice Legii sami to ocenią - mówił kandydat PO.
Wywołał także ducha śp. Lecha Kaczyńskiego. A to był cios poniżej pasa. - Za rządów Lecha Kaczyńskiego w stolicy nie było żadnej poważnej inwestycji. Symbolem tego, jak PiS zajmowało się sportem, było aresztowanie Tomasza Lipca [b. ministra sportu w rządzie PiS - przyp. red.], który pracował za czasów PiS w OSIR-ze w Warszawie - rzucił do Jakiego Trzaskowski.
I obiecywał kolejne inwestycje w mieście - głównie te zapowiadane przez Hannę Gronkiewicz-Waltz w poprzednich latach, co zostało wytknięte przez sztab kandydata PiS.
Jaki więc kontrkandydatowi z PO się odwijał: - Mój szanowny konkurent opowiada: "wprowadzimy”, "będziemy wprowadzali”. No, jasne, od 12 lat nie mogli tego wprowadzić, bo przeszkadza im Patryk Jaki. Rozliczcie się z tego, co zrobiliście do tej pory, a nie mówcie, co będziecie robić! Nie macie wiedzy na temat sportu - kpił kandydat PiS z Rafała Trzaskowskiego. Wypominiał mu też "akcję widelec" czy aresztowanie Maćka Dobrowolskiego - mimo że Rafał Trzaskowski z tymi (skądinąd skandalicznymi) wydarzeniami nie miał nic wspólnego.
Polityk PO wyrzucał z kolei wiceministrowi sprawiedliwości, że jako parlamentarzysta PiS nie zagłosował za poprawkami wniesionymi przez PO, dotyczącymi zwiększenia finansowania na Skrę Warszawa czy przeznaczenia pieniędzy na budowę hali widowiskowo-sportowej. - W polityce liczy się wiarygodność. Bo obiecać można wszystko - dokładał Jakiemu Trzaskowski.
Kandydat PiS bronił się: - Mój szanowny konkurent [to jeden z ulubionych zwrotów Jakiego w tej kampanii - przyp. red.] z Platformy opowiadał, że nie głosowałem za poprawkami. To populizm. Najpierw te projekty trzeba wpisać do budżetu, a potem głosować je w parlamencie. Mój szanowny konkurent tego nie wie, bo nie ma żadnego doświadczenia w samorządzie. A ja mam - stwierdził Patryk Jaki.
Tak wyglądała w skrócie pierwsza debata prezydencka w stolicy. A w zasadzie pierwsze bezpośrednie starcie między dwoma głównymi pretendentami do urzędu prezydenta Warszawy.
Kto komu odgryzie ucho
Rafał Trzaskowski do ostatniej chwili wzbraniał się przed ogłoszeniem decyzji o udziale w debacie. Patryk Jaki już przed nią czuł się zwycięzcą.
Ale jeśli sądził, że wejdzie na ring i znokautuje szybko konkurencję, to musiał czuć się rozczarowany. Kandydat PO puntkował go i nie dał zepchnąć się do narożnika.
Ten pojedynek gigantów nie miał jednoznacznego rozstrzygnięcia. Nie było zwycięzcy. Po debacie pozostał bitewny kurz i pewność, że Patrykowi Jakiemu z Rafałem Trzaskowskim w bezpośrednim zderzeniu w najważniejszych debatach, które dopiero przed nami, łatwo nie będzie.
Oby nie było tak, że na końcu któryś z nich nie wytrzyma i - jak nieszczęsny Mike Tyson - pod wpływem emocji odgryzie rywalowi ucho. Na razie wszystko wskazuje jednak na to, że zwycięzca w Warszawie wygra na punkty.