Często nie dostają nawet 2 tys. zł do ręki. A ich praca jest ogromnie odpowiedzialna

1900 zł, 2100 zł, 2200 zł - to zarobki naszych rozmówców, którzy pracują w sądach od kilkunastu lat. - Ta pensja pozwala wegetować od pierwszego do pierwszego. Starcza na przeżycie, nie - życie - wyznaje WP pan Adam. Pracownicy sądów mają dość. Zaczynają protest.

Często nie dostają nawet 2 tys. zł do ręki. A ich praca jest ogromnie odpowiedzialna
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

Pracownicy sądów protestują od poniedziałku. W sposób oddolny skrzyknęli się i doszło do "akcji dbania o własne zdrowie". Wszyscy protestujący wzięli zwolnienia lekarskie. Poza pracą mają pozostać do 21 grudnia. W związku z tym rozprawy w sądach są odwoływane.

W poniedziałek wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik przekonywał, że protest pracowników sądów nie ma charakteru powszechnego. We wtorek w rozmowie z dziennikarzem RMF FM ocenił: - Na Śląsku np. właściwie jest nieodczuwalny ten protest. W pomorskim również. W Warszawie też, poza kilkoma sądami. To nie jest tak, że to ma masowy charakter i stanął cały wymiar sprawiedliwości. To jest nieprawda.

Z informacji, które przekazali nam nasi rozmówcy wynika, że w akcji protestacyjnej biorą udział pracownicy z całej Polski. Jak mówią, w poniedziałek do pracy w niektórych sądach w woj. łódzkim nie przyszło ponad 80 procent pracowników. W Krotoszynie "frekwencja nieobecności" wyniosła 100 procent. W pracy pojawił się tylko dyrektor.

Trzech pracowników, z którymi rozmawiamy, to Adam, Piotr i Katarzyna. Każdy z nich ma wieloletni staż pracy, każdy zarabia około 2 tysięcy złotych na rękę. - Ta pensja pozwala wegetować od pierwszego do pierwszego. Starcza na przeżycie, nie - życie - mówi pan Adam.

Praca ponad normę

Pan Adam jest starszym sekretarzem w sądowym wydziale karnym. Na stanowisku pracuje już niemal dziesięć lat. Obowiązków ma mnóstwo - wprowadza dane do systemu, przedstawia akta sędziemu, a przede wszystkim protokołuje na sali rozpraw. Zarabia 2200 na rękę - tylko dlatego, że wziął na siebie dodatkowe zajęcia, za które dopłacają mu 200 zł brutto miesięcznie.

- Zdarza się, że pracujemy po 9 i więcej godzin. W tym czasie protokołujemy na rozprawach, gdzie musimy być maksymalnie skupieni. Rekordzistka u mnie w wydziale została na sali do godz. 21:30. Ja najdłużej protokołowałem do 18:30, wyszedłem z pracy po 19 - opowiada. I dodaje, że za nadgodziny nie dostaje dodatkowych pieniędzy. - Możemy je tylko odebrać, a nie ma kiedy tego zrobić, bo jest tyle pracy - dodaje.

Pan Adam mówi, że ta praca jest też bardzo obciążająca psychicznie. - Uczestniczę w przesłuchaniach ws. najcięższych przestępstw. Raz musiałem zabrać nagrania do domu, żeby zrobić protokoły, które miały nawet 30 stron. Dodatkowo ludzie przychodzący do sądu właśnie na nas kumulują swoją złość, bo nie zgadzają się z wyrokiem sądu. Spotykamy się z ich frustracją, a nawet agresją - wyznaje.

15 lat stażu i niewiele ponad 2 tys. zł wypłaty

- Pracuję 15 lat w sądzie. Teraz jestem w wydziale gospodarczym. Zarabiam 2100 zł na rękę. Przez 15 lat dostałem łącznie jakieś 200 zł brutto podwyżki. Nie chcę nawet tego komentować - mówi nam pan Piotr.

Przyznaje, że jego praca wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. - Każdy błąd jest niesamowicie ryzykowny i niejedną firmę może rozłożyć. Brakuje pracowników, a co dopiero tych doświadczonych... U mnie w wydziale powyżej 3 lat stażu ma może pięć osób. Reszta pracuje od miesiąca, dwóch - wyznaje mężczyzna.

I dodaje, że nowe osoby szybko uciekają, kiedy widzą, z jakimi wyrzeczeniami za jaką płacę wiąże się ich praca. - Ludzie nie chcą pracować za takie pieniądze - mówi.

Pan Piotr przez 14 lat pracował jako protokolant. - Wszyscy od tego zaczynamy. To ciężka praca. Często nie ma możliwości wyjść z sali przez wiele godzin. Przerwa nierzadko trwa 5 minut. I to jest czas na jedzenie, picie czy toaletę - tłumaczy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Pracownik sądu to nie sędzia

Pani Katarzyna pracuje w sądzie 13 lat. Teraz pełni funkcję starszego sekretarza w wydziale cywilnym. Zarabia 1900 złotych netto. - Chciałabym, żeby z tych pieniędzy ktokolwiek był w stanie utrzymać dom, zrobić opłaty, utrzymać dziecko i kupić leki - komentuje. I dodaje: Odpowiedzialność, która na nas spoczywa na nas, jest niewspółmierna do wynagrodzenia.

- Często jesteśmy wrzucani do jednego kotła z sędziami. Ludzie myślą, że zarabiamy tyle samo. My z nimi współpracujemy, ale nie jesteśmy nimi. Nasza praca jest zależna jedna od drugich. Tym bardziej jest to przykre, że tak to wygląda. Często chorzy, bez względu na nasze problemy życiowe, mając na uwadze to, że ktoś czekał na rozprawę kilka miesięcy, przychodzimy do tej pracy - dodaje.

Pani Katarzyna zajmuje się m.in. protokołowaniem. - Sprawy rodzinne są bardzo obciążające. To są często rozwody, więc człowiek siedzi i słucha problemów dwóch stron, często bardzo intymnych kwestii życia prywatnego. Po ośmiu godzinach wysłuchiwania takich problemów człowiek wraca do domu i musi umieć się od tego odciąć. A nie zawsze się da - ocenia pani Katarzyna.

List Ziobry przelał czarę goryczy

Pracownicy sądów zgodnie przyznają, że bezpośrednim bodźcem do rozpoczęcia protestów we wszystkich sądach w Polsce był list ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Szef resortu sprawiedliwości podziękował pracownikom sądów za ich pracę. Stwierdził, że od 2016 roku ministerstwo przeznaczyło dodatkowe środki na wzrost wynagrodzeń. Ziobro zapowiedział kolejne, pięcioprocentowe podwyżki wynagrodzeń w 2019 r. oraz nagrody w wysokości 33 mln zł wypłacane jeszcze w tym roku.

- Niestety poza uznaniem słownym nie otrzymaliśmy zupełnie nic - mówi nam pan Adam. I konfrontuje zapowiedzi ministerstwa. - Z nagród, o których ministerstwo mówi w milionach, wychodzi po 500 zł na osobę - tłumaczy.

- Podwyżki? One były w tym roku, ale to dyrektorzy decydują, kto jaką podwyżkę dostanie. W pierwszej kolejności równają najniżej zarabiającym do góry. Oni dostają te 5 procent, a osoby, które zarabiają trochę więcej, dostają podwyżkę 1 procent. Oznacza to, że wieloletni pracownicy dostali często po kilkanaście, czy kilkadziesiąt złotych podwyżki - dodaje.

Pracownicy chcą minimum 1000 zł netto podwyżki od stycznia 2019. - Ten postulat może zmienić dużo. Te podwyżki mogą sprawić, że na nieobsadzone etaty zaczną znajdować się chętni - wyznaje pan Adam.

Jeśli protest nie spotka się z reakcją ministerstwa, pracownicy sądowi powtórzą protest na przełomie lutego i marca.

Imiona bohaterów zostały na ich prośbę zmienione.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (420)