Czas rozliczeń w PiS. "Niech Morawiecki z Brudzińskim biorą tę wygraną na klatę"
W PiS nastąpił koniec pozorowanych sympatii i wyciszania konfliktów. Zaczyna się czas rozliczeń. Członkowie sztabu wyborczego i politycy partii współtworzących rząd przerzucają się odpowiedzialnością za kampanię, przez którą formacja Jarosława Kaczyńskiego może stracić władzę.
- Kto powinien wziąć to na klatę? Joachim, Mateusz i Adam - mówią anonimowo przedstawiciele koalicji.
Pierwszy - to kierujący kampanią PiS szef sztabu wyborczego, europoseł Brudziński.
Drugi - to premier Morawiecki, który był główną twarzą tej kampanii.
Trzeci - to europoseł Bielan, lider Republikanów, którego szersza publika poznała w tym roku po ujawnieniu tzw. afery w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR).
Politycy ci odgrywali kluczową rolę w kampanii wyborczej obozu władzy.
Dlatego - zdaniem części rozmówców z obozu władzy - to oni powinni ponieść odpowiedzialność za dużo słabszy niż oczekiwano wynik wyborczy.
Jaką? Tego żaden rozmówca nie jest w stanie określić. Dużo łatwiej zawiedzionym politykom obozu władzy wskazywać na błędy, jakie ich zdaniem popełniono w ostatnich tygodniach kampanii.
Po pierwsze: malowanie trawy na zielono wrzutkami o "wewnętrznych badaniach". Od kilku tygodni sztabowcy PiS - od bielanistów, przez ludzi premiera, po ziobrystów - powtarzali w rozmowach z dziennikarzami, że partia rządząca osiągnie w wyborach dużą przewagę nad opozycją; że będzie miała "czwórkę z przodu" (czyli minimum 40 proc. poparcia), a Trzecia Droga nie przekroczy progu wyborczego.
Wszystko to miało wynikać z "wewnętrznych sondaży" zamawianych przez partię. To te sondaże miał otrzymywać na biurko sam Jarosław Kaczyński. Wedle badań przedstawianych prezesowi miało na przykład wynikać, że afera wizowa nie niesie za sobą większych zagrożeń dla PiS.
Nic z tych deklaracji się nie sprawdziło. O 40-procentowym wyniku PiS mogło pomarzyć, przewaga procentowa nad drugą z kolei Koalicją Obywatelską jest niewielka, a opozycja, jeśli chodzi o rozkład mandatów, ma już dziś gwarantowaną większość parlamentarną.
Trzecia Droga? Nie tylko nie zeszła poniżej progu, ale do Sejmu wchodzi jako wyborcza rewelacja - z kilkunastoprocentowym wynikiem, dającym opozycji bardzo duże szanse na odbicie władzy.
Po drugie: niedoszacowanie frekwencji. Według informacji Wirtualnej Polski żadne badanie na użytek wewnętrzny sztabu PiS nie wskazywało na tak wielką mobilizację dużych miast i frekwencję przekraczającą 70 procent.
- Kompletnie to przeoczyliśmy - przyznają nasi rozmówcy z PiS.
Jak słyszymy, z obecnej perspektywy błędem były "granie" przez sztab wyborczy PiS na niską frekwencję w wyborach (o czym pisaliśmy w WP) i próba zniechęcenia tzw. umiarkowanego elektoratu oraz części zwolenników opozycji, w tym kobiet. - Wyszło odwrotnie. Na opak. To właśnie te grupy ruszyły do urn. I to jest nasza kompromitacja - przyznaje polityk PiS.
Po trzecie: postawienie na polaryzację, nakręcanie negatywnych emocji i skupienie się na Donaldzie Tusku. Pochodną wyboru tej "strategii", czyli pójścia na "ostre zderzenie" - której zwolennikami byli m.in. Joachim Brudziński i Adam Bielan - była właśnie mobilizacja wyborców "drugiej strony". Do urn masowo poszli wyborcy, którzy w założeniu sztabowców PiS mieli zniechęcić się do głosowania.
Słowem: ci, którzy mieli dość ciągłego podgrzewania emocji i kampanii negatywnej prowadzonej przez PiS, zmobilizowali się i zagłosowali przeciwko obecnej władzy.
- Próbowaliśmy zrobić z Tuska potwora. To był pomysł partii, która walczy o kilkanaście procent. Na tak radykalne hasła może sobie pozwolić Konfederacja, a nie ugrupowanie, które chciałoby walczyć o trzecią kadencję - zauważył jeden z naszych rozmówców.
Inny w rozmowie z reporterem WP stwierdził: - Dużo krzyku, ciągłe straszenie Tuskiem i rozpalanie emocji do czerwoności. Zrobiliśmy kampanię dla Jarosława Kaczyńskiego, a nie na miarę historycznego zwycięstwa.
Po czwarte: niedocenienie Trzeciej Drogi i sprzeczna polityka wobec Konfederacji. Politycy PiS przyznają w nieoficjalnych rozmowach, że niedopuszczalnym błędem było zignorowanie potencjału formacji Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni.
- Zamiast łopatologicznie w nich napiep...ć, trzeba było powalczyć o ich wyborców, spróbować ich czymś do siebie przyciągnąć. No, ale wybrano metodę walenia cepem. I mamy tego konsekwencje: Trzecia Droga wchodzi do Sejmu i odbiera nam większość - mówi polityk PiS.
Inny rozmówca z obozu rządzącego gorzko drwi: - Przecież tylko idiota mógł uwierzyć w to, że będziemy samodzielnie rządzić bez koalicjanta. A teraz nie mamy szans ani na rozmowę z Trzecią Drogą, ani na pakt z Konfederacją.
Polityk PiS dodaje kpiąco: - Z Konfą to w ogóle mieliśmy jakieś totalne pogubienie: raz mieliśmy ich nie atakować, a na koniec kampanii wypuszczono na nich taśmy i chciano politycznie zabić. No, k…, sprytny pomysł, z konsekwencją.
Jeden z działaczy PiS mówi tak: - Ta akcja z taśmami Banasia to była jakaś farsa. Co niby mieliśmy tym zyskać? Kto to w ogóle wymyślił? To miał być atak na KO czy na Konfę? Kto to puścił do telewizji? Z tej amatorszczyzny ktoś się powinien wytłumaczyć. Ale u nas oczywiście nikt nie będzie chciał o tym pamiętać.
Po piąte: klapa z kampanią referendalną. Politycy obozu władzy przyznają, że pomysł referendum w dniu wyborów był z założenia dobry. Ale wszystko to, co stało się z nim później, zasługuje "na chłostę".
- Kampanię referendalną spiep..no po całości. Referendum miało być naszym wehikułem, a okazało się płachtą na wyborców opozycji. Co nam to dało? Myśmy żadnego nowego wyborcy tym nie pozyskali. A tylko nakręciliśmy histerię wyborców antypisowskich, którzy z przekory pokazali nam przy urnach, co o tym myślą - przyznaje rozmówca z koalicji rządzącej.
Po szóste: mijanie się z własnym elektoratem i brak pozytywnej wizji na trzecią kadencję. Część rozmówców z PiS narzeka, że kampania ich partii była sterowana "centralnie", z Warszawy. Z tego też powodu rządzący mieli minąć się z realnymi nastrojami wyborców w "terenie". Poza tym działacze lokalni byli rozleniwieni, nie pracowali, ignorowali kampanię. Według wielu, listy wyborcze PiS były najsłabsze od co najmniej dekady.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Zdania w tej sprawie są jednak podzielone. - Działaczom i wielu naszym zwolennikom nie podobało się to, co robiła Warszawa. Ale nic dziwnego, skoro za kampanię wzięli się ludzie, którzy nie ruszają się z miasta i nie mają wiedzy o pracy partyjnej. Te wszystkie rzeczy "spinowane" przez sztab do mediów nie miały łączności z elektoratem PiS-u. Filmiki na Twitterze? Przecież to jest bańka - narzeka polityk związany z PiS.
Inny dodaje: - Spartaczona końcówka kampanii. Po co żeśmy przypominali o "Polskim Ładzie" i rozdawali te tabliczki z milionami? Co to dało oprócz tego, że przypomnieliśmy ludziom o czymś, co spowodowało odpływ naszych zwolenników?
Kolejny rozmówca: - Nowe, a właściwie odgrzewane pomysły programowe też okazały się z perspektywy czasu niewypałem. Niektóre z nich były oparte na jakichś badaniach, które przynosili na sztab ludzie premiera. I kto o tych pomysłach dziś pamięta?
Polityk koalicji: - Internet też niedopięty. Jeśli stawiamy na kampanię w sieci, to powinniśmy grzać Facebooka. To tam są nasi wyborcy, a nie na Twitterze. No, ale zamiast tego, szef kampanii kazał wszystkim retweetować w "bańce" spoty PiS-u i opie...ał na komunikatorach tych, którzy tego nie robili.
Inny polityk drwi: - Mieliśmy jeden sukces cyfrowy! mObywatel. Ułatwiliśmy proces wyborczy młodym, wykształconym, z wielkich miast. W podzięce zagłosowali na opozycję (warto przy tym podkreślić, iż mObywatel nie umożliwiał dopisania się do spisu wyborców - przyp. red.).
Frakcyjne walki i odpowiedzialność frontmana
Te drwiny podszyte są obawami o przyszłość obozu zjednoczonej niegdyś prawicy. - Nie mieliśmy nic do zaproponowania wyborcom, którzy nie są naszymi wyznawcami - przyznali w rozmowie z reporterem WP Patrykiem Michalskim rozmówcy z partii rządzącej.
Jeden z nich stwierdził, że "brutalna prawda jest taka, że PiS nie miało programu". - Nie chodzi mi o dokument, bo papier wszystko przyjmie, ale o wizję, którą moglibyśmy przyciągać ludzi. Czy remonty bloków z wielkiej płyty i dobre posiłki w szpitalach to naprawdę propozycje na miarę trzeciej kadencji? - pytał retorycznie poseł PiS.
Inny wskazał, że personalne rozliczenia są nieuchronne - zwłaszcza że to premier Mateusz Morawiecki na własne życzenie został "frontmanem" kampanii PiS. - To jego ludzie zrobili z niego pierwszoplanową postać. Byli zachłanni i pewni siebie. Mateusz też tego chciał, miał ambicję wygrać wybory dla PiS. Więc teraz niech biorą tę wygraną na klatę - mówi jeden z posłów.
Rozmówca WP przyznaje: - Jeżeli Jarosław Kaczyński nie wstrząśnie partią, czeka nas równia pochyła. Choć nie wiem, czy jeszcze będzie w stanie to zrobić. Zwłaszcza z rozkręcającą się na nowo walką partyjnych frakcji.
Patryk Michalski i Michał Wróblewski, dziennikarze Wirtualnej Polski