"Taśma Banasia" przekreśla szanse na koalicję PiS z Konfederacją. Kaczyński bez "planu B"

"Taśmy Mariana Banasia" mają być dobitnym dowodem na to, że powyborcza koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Konfederacją jest wykluczona. Mówią nam o tym politycy jednej i drugiej partii. - Jeśli PiS chciało nam zaszkodzić na koniec kampanii, to zrobili dokładnie odwrotnie - mówi WP polityk formacji Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena.

Jarosław Kaczyński ma problem z Marianem Banasiem
Jarosław Kaczyński ma problem z Marianem Banasiem
Źródło zdjęć: © East News | East News
Michał Wróblewski

W ostatni dzień kampanii wyborczej portal TVP.info ujawnił nagrania z udziałem szefa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia oraz popularnego warszawskiego prawnika kojarzonego z opozycją, prof. Marka Chmaja.

Na nagraniach związany niegdyś z PiS szef NIK przyznaje, że wpłynął na to, by jego syn Jakub (społeczny doradca swojego ojca w Izbie) został kandydatem na listach wyborczych Konfederacji po to, by… być gwarancją, że po wyborach nie dojdzie do sojuszu tej formacji z partią Jarosława Kaczyńskiego.

"Taśmy Mariana Banasia" stały się jednym z najważniejszych tematów dnia. I rzuciły nowe światło na relacje Konfederacji z PiS-em. - Dziś tych relacji nie ma i tym bardziej nie będzie - twierdzi działacz PiS.

Nie wszyscy jednak są co do tego przekonani.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Podchody spełzły na niczym

O komentarz do treści nagrań zapytaliśmy lidera Konfederacji Krzysztofa Bosaka. Polityk - po konsultacji ze Sławomirem Mentzenem - opublikował oświadczenie w mediach społecznościowych.

- Ani Marian Banaś, ani nikt inny z elit nie ma i nie będzie miał zakulisowego wpływu na strategię i działania Konfederacji. Tę strategię ustalamy w Radzie Liderów, konsultujemy z naszymi partiami i wspólnie ze Sławomirem Mentzenem przewodzimy w jej realizacji. Ustaliliśmy wspólnie, że po wyborach nie zamierzamy zawiązywać koalicji ani z PiS ani z PO, jeszcze zanim Jakub Banaś do nas dołączył - podkreśla Bosak.

Jak dodaje, Konfederacja "jest i będzie niezależna". - W pracy politycznej kierujmy się wyłącznie interesem zwykłych Polaków i naszym wspólnym programem. Wszelkie inne oceny to dezinformacja. Będzie jej w następnych miesiącach więcej, bo po wyborach rola Konfederacji wzrośnie - przekonuje Bosak.

Lider Konfederacji ma na myśli to, że - jak słyszymy - spodziewa się, iż w przypadku wygranej PiS, ale nie uzyskania przez tę partię większości 231 mandatów (PiS spodziewa się, że uzyska ok. 200-210 miejsc w Sejmie), liderzy PiS-u przyjdą do Konfederacji negocjować koalicję.

Zresztą - jak mówił nam już wcześniej Bosak - pierwsze podchody ze strony przedstawicieli obozu rządzącego już były. Ale spełzły na niczym, bo Konfederacja stanowczo odmawiała rozmów o powyborczych scenariuszach.

Liderzy Konfederacji pamiętają, jak skończyła Liga Polskich Rodzin po burzliwym okresie współrządzenia z PiS ponad 15 lat temu. I zarzekają się, że nikt z ich formacji nie da się przekupić. Aczkolwiek spodziewają się telefonów i podchodów w kuluarach.

- Oczywiście, że się odezwą, do wszystkich. I będą chcieli negocjować. Przed wyborami tego nie zrobią, bo to byłoby wbrew sztuce - mówił niedawno w rozmowie z WP Krzysztof Bosak.

PiS przestrzela z atakiem

Co myśli o tym PiS? Nasi rozmówcy twierdzą, że na koalicję z Konfederacją nie ma szans. Jedyne, na co liczą przedstawiciele obozu władzy, to to, iż uda się z grona 30-40 posłów "Konfy" (PiS szacuje, że tyle właśnie mandatów zdobędzie ta partia) przeciągnąć na swoją stronę 8-10 osób. Ale i to by prawdopodobnie nie wystarczyło, by uzyskać stabilną większość na poziomie co najmniej 231 mandatów.

W PiS oczekiwania są takie: scenariusz optymistyczny - ponad 40 proc. poparcia w wyborach i uzyskanie większości 231 mandatów, co pozwoli sprawować samodzielnie rządy. Scenariusz nieco mniej optymistyczny: 35-40 proc. w wyborach, co najmniej 215-220 mandatów i dobranie brakujących 15 posłów z innych partii.

Z Konfederacji słyszymy zaś, że nawet na kilku posłów Prawo i Sprawiedliwość nie ma co liczyć. "Konfa" zresztą ma ponoć wszystko starannie przeliczone: do Sejmu dostaną się liderzy list wyborczych, którzy zawarli protokół lojalności z liderami. - Żaden z nich nie przejdzie na stronę PiS, gwarantuję - mówi lider jednej z list Konfederacji.

Poza tym - jak słyszymy - Konfederacji są wściekli na władzę za to, że - za pomocą (rzekomo) służb specjalnych i kontrolowanej telewizji - puszczają tuż przed wyborami przeciek z nagraniem, mający uderzyć w wiarygodność formacji Bosaka i Mentzena.

Zdaniem niektórych źródeł jednak służby nie mają z przeciekiem nic wspólnego, a prezesa NIK nagrał i przekazał "taśmy" do TVP Info jeden z jego byłych współpracowników. Nie ma jednak na to jednoznacznego dowodu.

W każdym razie Konfederaci przekonują, że jeśli władza przy pomocy związanych z nią mediów zamierzała taśmami uderzyć w ich partię, to się przeliczyła.

Co więcej - mówi jeden z liderów Konfederacji - jest wręcz odwrotnie. - Przecież te taśmy nas uwiarygadniają. Są dowodem na to, że my nie wejdziemy ani w koalicję z PiS, ani z PO. I że nie da się nas kupić. Jeśli ludzie z PiS chcieli nas tym pogrążyć, to się totalnie przeliczyli. A właściwie to tylko nam pomogli - twierdzi nasz rozmówca.

Koalicja z Konfederacją? "Raczej kolejne wybory"

Co na to PiS? Polityków tej partii trudno namówić na rozmowy o potencjalnych koalicjach. Rządzący zarzekają się, że walczą o "samodzielną większość". Taśmy Banasia? - Nie mamy z tym nic wspólnego, to temat dziennikarzy TVP - uśmiecha się jeden z działaczy.

Wygląda na to, że PiS nie ma planu B, jeśli chodzi o możliwość zawierania powyborczych koalicji. Sami politycy tej partii nie wierzą w koalicję z Konfederacją. Jak pisaliśmy już WP, rządzący zakładają scenariusz rozbicia tej formacji i przeciągnięcie na swoją stronę ludzi, którzy odejdą od Mentzena i Bosaka. Nic w tej sprawie - jak ustaliliśmy - się nie zmieniło.

- Prędzej będą przyspieszone wybory niż nasza koalicja z "Konfą". Ale my nie chcemy ani jednego, ani drugiego - mówi działacz PiS.

PiS - być może - będzie zmuszone po 15 października stworzyć rząd mniejszościowy. I dotrwać do wcześniejszych wyborów. Nikt bowiem z partii opozycyjnych nie chce tworzyć rządu z formacją Jarosława Kaczyńskiego. I to najpewniej po wyborach się nie zmieni.

Na to właśnie liczy Konfederacja, która obstawia, że przyspieszone wybory mogą odbyć się już wiosną 2024 roku. - Wówczas nie będziemy mieć 10 proc., jak dziś, tylko 20. I dopiero wtedy będziemy myśleć o tworzeniu rządu - mówi nam wpływowy działacz Konfederacji.

Prezes NIK Marian Banaś najprawdopodobniej zwróci się do prokuratury o zbadanie, jak doszło do powstania nielegalnych nagrań w siedzibie NIK.

Scenariusz rodem z political fiction

Mocno ofensywny wobec Konfederacji ton prezentował w kampanii Donald Tusk. - Uważajcie, chcę powiedzieć wam to bardzo wyraźnie. Jeśli Konfederacja i PiS będą w Polsce rządzić po następnych wyborach, to znaczy, że są to ostatnie lata obecności Polski w UE - przestrzegał wyborców lider PO.

Na innym spotkaniu przekonywał. - Istnieje niepisana umowa między PiS-em i Konfederacją. Mamy narodowych socjalistów, teraz mamy narodowych pseudoliberałów. To jest taka przybudówka PiS-u, najbardziej radykalna, której głównym zadaniem jest ograniczyć prawa kobiet i prawa myślących inaczej niż oni. To są ludzie, którzy chcą nas wyprowadzić z UE i wprowadzić w kompletną izolację.

Mimo to politycy PiS próbują przekonywać w mediach społecznościowych, że to "KO szykuje koalicję z Konfederacją". Jest to jednak scenariusz rodem z political fiction.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (531)