Szokujące wyznania kobiet z Mielca. Ujawniają, co robił ksiądz
Kobiety z Mielca zdecydowały się przerwać milczenie i opowiedzieć na łamach "Gazety Wyborczej" o traumatycznych doświadczeniach związanych z księdzem C. Ujawniają szokujące szczegóły. - Mam prawie 50 lat, ale nadal tak się wstydzę, że nie potrafię mówić o tym pod nazwiskiem. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie zrozumie - mówi jedna z nich.
- W wieku 10-11 lat niewiele rozumiałyśmy. Zaczęłyśmy o tym rozmawiać w klasie maturalnej, to był czas pierwszych doświadczeń seksualnych. Nasze wspomnienia dotyczące ks. C. się pokrywały - wspomina jedna z kobiet.
Dziewięć mieszkanek Mielca, które jako dziewczynki uczęszczały do tej samej klasy podstawówki, postanowiło podzielić się swoimi przeżyciami związanymi z księdzem C. Jak opisuje Agata Kulczycka na łamach "Gazety Wyborczej", to dopiero początek serii artykułów na ten temat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Ale pan męczy temat". Wiceminister z prawomocnymi wyrokami na koncie
Szokujące wspomnienia z dzieciństwa
Ksiądz C. przygotowywał dziewczynki do komunii, a jego ofiarami padło aż 10 z 15 uczennic z jednej klasy.
- Ksiądz nas obmacywał, jeździł po całym ciele ręką, między nogami. Tak "zgadywał", która schowała się za kotarą - relacjonują kobiety. Duchowny zapraszał je na plebanię, gdzie dochodziło do nieodpowiednich zachowań. To był dopiero początek.
Szczegóły są szokujące i wstrząsające. Dla kobiet, a wtedy dziewczynek, wydarzenia są ogromną traumą. Do tej pory nie były w stanie o tym opowiadać.
- Mam prawie 50 lat, ale nadal tak się wstydzę, że nie potrafię mówić o tym pod nazwiskiem. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie zrozumie - mówi "Wyborczej" jedna z nich.
Spotkania z księdzem odbywały się nie tylko na plebanii, ale także w domach dziewczynek, często pod nieobecność rodziców.
- Mama o tym wiedziała. Ale kiedy powiedziałam o jego wizycie w naszym domu, pod nieobecność dorosłych, o nic nie zapytała - wspomina jedna z ofiar.
- Któregoś dnia ks. C. zadzwonił i zapytał, czy jestem sama. Potwierdziłam. Pamiętam, że miałam na sobie "szkocką" spódniczkę, czarną w kolorową kratę, bez rajstop. Kiedy przyszedł, posadził mnie sobie na kolanach. Wsadził mi rękę pod spódnicę i zaczął coś robić palcami. Popatrzyłam na niego, wtedy on odchylił do tyłu głowę i zamknął oczy. Nie wiem, co było dalej. Nie wiem, co mi zrobił, ile to trwało, kiedy wyszedł. Mam czarną dziurę, żadnych więcej wspomnień - dodaje inna.
Dlaczego teraz?
Ksiądz Stanisław C. zmarł 9 stycznia 2025 r. w wieku 87 lat. Jego śmierć wywołała falę wspomnień i emocji wśród kobiet, które przez lata milczały.
- Kiedy zobaczyłam, z jakim żalem ludzie zareagowali na śmierć księdza C., wszystko się we mnie zagotowało - mówi jedna z kobiet.
Rozmówczyni "Wyborczej" zgłosiła do prokuratury zarzuty dotyczące księdza, oskarżając go o popełnienie czynu lubieżnego oraz doprowadzenie przemocą, groźbą lub podstępem do poddania się czynowi nierządnemu. Jednakże, prokuratura nie podjęła działań śledczych z powodu przedawnienia sprawy.
Kiedy dziennikarka "GW" próbowała uzyskać dostęp do dokumentacji związanej z tą sprawą, dowiedziała się, że dokumenty zostały przejęte przez Państwową Prokuraturę, która nie zdecydowała się na wszczęcie dochodzenia z uwagi na upływ czasu od momentu popełnienia domniemanego przestępstwa.
Kuria o tym nie wiedziała?
Jak pisze Agata Kulczycka, mimo prób zgłoszenia sprawy do kurii i Watykanu, działania te okazały się bezskuteczne.
Według oświadczenia, które zostało przekazane "Wyborczej" przez przedstawicieli Kościoła, wszelkie zarzuty wobec księdza C. zostały zgłoszone do odpowiednich organów ścigania. Dodatkowo, prowadzono również wewnętrzne postępowanie kościelne. Jednak - jak czytamy - z uwagi na stan zdrowia duchownego oraz brak możliwości nawiązania z nim kontaktu, postępowanie to nie mogło być kontynuowane.
- Prowadzone było również postępowanie kościelne. Ze względu na stan zdrowia i niemożliwość kontaktowania się z księdzem C., musiało zostać zamknięte - przekazał gazecie rzecznik kurii, ks. Ryszard Nowak. Jednocześnie zaprzeczył, by kuria wiedziała o sprawie wcześniej, jeszcze w latach 80.
Kobiety z Mielca podkreślają, że zdecydowały się mówić, aby ujawnić prawdę o księdzu C. i jego działaniach.
- Nie chodziło mi o to, żeby poszedł do więzienia. Chciałam tylko, żeby ludzie wiedzieli - przyznaje jedna z nich. Ich historie są przestrogą i przypomnieniem o potrzebie ochrony dzieci przed nadużyciami.
Dziennikarka "Gazety Wyborczej" zapowiada, że w najbliższych dniach ujawni kolejne relacje ofiar, a także relację matki i córki. Okazuje się bowiem, że matka, kiedy dowiedziała się o tym, co robił ks. C, jej córce, jeszcze w latach 80. interweniowała w Kościele.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"/Onet/WP