Chory pomysł, chorzy ludzie, chore państwo [OPINIA]
Rząd przyjął dwa projekty ustaw obniżających składkę zdrowotną przedsiębiorcom. Budżet NFZ zostanie uszczuplony o 6 mld zł rocznie. Dzień wcześniej OECD wraz z Komisją Europejską opublikowały raport, z którego wynika, że w UE mniej na zdrowie od Polski płaci jedynie Irlandia i Rumunia. Idziemy w stronę prywatyzacji służby zdrowia w Polsce.
20.11.2024 16:56
Pierwszy projekt - dotyczący oskładkowania środków trwałych w biznesie - ma wejść w życie w 2025 r. i nie wzbudza większych kontrowersji. Drugi - zakładający generalne obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców - zaplanowany jest na 2026 r. I ten od chwili opublikowania wzbudza kontrowersje ogromne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwie błędne tezy
W projekcie ustawy, która miałaby wejść od początku 2026 r., zaplanowano zmniejszenie obciążeń składką zdrowotną przedsiębiorców. Co do zasady zapłacą oni niższą składkę, niż płacą pracownicy zatrudnieni na minimalną krajową. Czym przedsiębiorca lepiej zarabia, tym więcej zyska. I przykładowo ci, którzy wyciągają pięć tys. zł miesięcznie dochodu, będą płacić o ok. 100 zł mniej. Ale już ryczałtowcy zarabiający po 25 tys. zł miesięcznie zapłacą o ponad 1000 zł miesięcznie mniej. Taki ryczałtowiec, który dziś płaci ponad 1300 zł w skali miesiąca, zapłaci zgodnie z projektem ustawy niespełna 350 zł. To mniej niż jakikolwiek etatowiec.
Ubytek w przychodach Narodowego Funduszu Zdrowia - zgodnie z projektem ustawy - wyniesie niemal 6 mld zł rocznie. Pieniądze te, aby system zdrowia nie poskładał się jak domek z kart, będą musiały być dołożone z budżetu państwa.
Czytaj również: Ważny projekt bez konsultacji. Są tłumaczenia z KPRM
Politycy Koalicji Obywatelskiej oraz Polski 2050, czyli partii opowiadających się za obniżeniem składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, wychodzą z dwóch założeń. Pierwsze jest takie, że do systemu ochrony zdrowia można by dosypywać właściwie nieskończoną ilość pieniędzy, a bez kompleksowej reformy te środki i tak niewiele zmienią.
Drugie: że wysokość składki zdrowotnej dławi polską przedsiębiorczość, a przeciętny polski przedsiębiorca właściwie nie różni się znacząco od osoby pracującej na etacie.
Szkopuł w tym, że publicznie dostępne statystyki przeczą obu tym tezom.
Ogon Europy
Raptem dzień przed przyjęciem przez rząd projektów ustaw obniżających składkę zdrowotną dla przedsiębiorców OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) i Komisja Europejska opublikowały najnowsze wydanie raportu "Health at Glance", czyli prestiżowego raportu o zdrowiu ludzi.
Z opracowania wynika, że nakłady na ochronę zdrowia w Polsce są jednymi z najniższych w UE. Gorzej jest tylko w Irlandii, Rumunii i Luksemburgu. Przy czym tak naprawdę gorzej jest jedynie w Rumunii. Obywatele Luksemburga leczą się bowiem w znacznej mierze poza swoim państwem. Statystyki Irlandii wypaczają zaś - jak słusznie zauważył Marek Skawiński, główny ekonomista portalu XYZ i były dyrektor w Ministerstwie Finansów - międzynarodowe korporacje, które - ulokowane w Irlandii - podbijają irlandzkie PKB.
Porównanie nakładów na ochronę zdrowia odbywa się bowiem poprzez porównanie odsetka PKB wydawanego przez płatnika publicznego na zdrowie.
To jedyna sensowna miara - nie chodzi przecież o to, czy ma się w portfelu 100 czy 200 zł, lecz o to, co można za taką kwotę kupić.
I - dla jasności - stosowanie tej miary poleca także minister zdrowia Izabela Leszczyna. 16 stycznia 2024 r. w Sejmie, gdy jeden z posłów zaczął odnosić się do nakładów nominalnych, Leszczyna stwierdziła: "O nominalnych nakładach może pan sobie rozmawiać u cioci na imieninach, w Sejmie odnosimy wartości do PKB. Inaczej rozmowa jest nieracjonalna i można tylko manipulować".
Nie manipulując więc: łożymy na zdrowie mniej niż Czechy i Węgry, ale też mniej niż Albania czy Gruzja. Otrzymujemy więc w zamian system, który na dłuższą metę jest gorszy niż ten dostępny dla Czechów, Węgrów, Albańczyków, Gruzinów, o Niemcach czy Francuzach nie mówiąc.
I wcale nie gonimy, tylko coraz bardziej idziemy w przepaść. Zgodnie z planem nakładów na zdrowie na 2025 r. wydamy 6,5 proc. PKB. 2024 rok zamkniemy zaś najprawdopodobniej wynikiem na poziomie ok. 6,8 proc. PKB. W praktyce więc na zdrowie będziemy łożyć mniej, a nie więcej.
Zrzutka na raka
Ktoś teraz może powiedzieć: "wszystko super, ale po co płacić składkę zdrowotną, skoro gdy potrzebuję iść do lekarza, i tak trzeba iść prywatnie".
Odpowiedź jest prozaiczna: bo skrajnie niedofinansowany system nie zapewnia luksusu chodzenia publicznie do lekarza ze schorzeniami mniej poważnymi, ale jest wydolny, gdy chorujemy poważnie.
Fakty są takie, że 80 proc. środków Narodowego Funduszu Zdrowia jest przeznaczane na potrzeby 20 proc. najbardziej potrzebujących obywateli. W 2023 r. wartość refundacji świadczeń i leków dla raptem 100 pacjentów o największych potrzebach wyniosła 314,6 mln zł.
System publiczny - mówiąc najbardziej obrazowo, jak się da - nie pomoże nam zbytnio przy przeziębieniu, zapaleniu płuc albo potrzebie wykonania USG kolana. Wtedy - gdy tylko mamy pieniądze - wybieramy usługę prywatną.
Gdy jednak zachorujemy na nowotwór, poważną chorobę neurologiczną albo urodzi nam się dziecko trzy miesiące przed zaplanowanym terminem porodu i będzie musiało spędzić półtora miesiąca w inkubatorze - wtedy właśnie możemy liczyć właściwie jedynie na system publiczny.
Ośmiu na 10 z nas w takiej potrzebie nie będzie nigdy, ewentualnie aż do późnej starości. Dwie osoby na 10 w takiej potrzebie jednak się znajdą. Nie wiemy, na kogo trafi los. Składamy się więc na możliwość pomocy tej dwójce wszyscy.
Więcej na własnym
Zasadnym pytaniem jest oczywiście to, kto powinien bardziej partycypować w systemie: czy pracownicy etatowi, czy przedsiębiorcy.
Wariantem, który mógłby mieć zastosowanie (co nie znaczy, że jest optymalny), ale został odrzucony przez rządzących, było też wprowadzenie jednolitej daniny na zdrowie: czyli wszyscy płacą tyle samo.
Rząd uznał, że więcej płacić powinni etatowcy, a mniej przedsiębiorcy. Dlaczego - w zasadzie nie wiadomo.
Z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego, dotyczących sytuacji finansowej gospodarstw domowych w 2023 r., wynika, że dochód rozporządzalny (definiowany jako "suma bieżących dochodów gospodarstw domowych z poszczególnych źródeł, pomniejszona o zaliczki na podatek dochodowy od osób fizycznych płacone przez płatnika w imieniu podatnika, o podatki od dochodów z własności, podatki płacone przez osoby pracujące na własny rachunek, w tym przedstawicieli wolnych zawodów i osób użytkujących gospodarstwo indywidualne w rolnictwie oraz o składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne") jest najwyższy wśród pracujących na własny rachunek.
Przedsiębiorcy, po odjęciu ponoszonych wydatków, mają zdecydowanie więcej pieniędzy do wydania na swoje potrzeby niż ludzie ze wszystkich innych kategorii, w tym pracownicy, emeryci, renciści czy rolnicy. A dokładniej pracujący na własny rachunek mają średnio o ponad 23 proc. środków więcej niż przeciętny obywatel.
Oczywiście, można powiedzieć: ciężko pracujesz, ponosisz ryzyko gospodarcze, zarabiasz więcej, masz więcej. Pytanie natomiast, czy w takim razie powinieneś dawać do systemu ochrony zdrowia jeszcze mniej niż teraz i - nominalnie - mniej niż osoby pracujące na najniższej krajowej.
Wypychanie na samozatrudnienie
Znam argument, że polski przedsiębiorca to nie jest ten mityczny "janusz biznesu", tylko w praktyce to pielęgniarka wypchnięta na samozatrudnienie, sprzątaczka albo lokalny szewc.
Warto byłoby się więc zastanowić, dlaczego gdy mamy dwie pielęgniarki w szpitalu - jedna na etacie i jedna pracująca w ramach własnej działalności gospodarczej - mniejszą składkę zdrowotną ma płacić ta pozornie wykonująca własną działalność gospodarczą. Uczciwe wydaje się, by obie płaciły taką samą składkę.
Wejście w życie ustawy obniżającej składkę dla przedsiębiorców spowoduje dalsze wypychanie ludzi z etatów w stronę fikcyjnych jednoosobowych działalności gospodarczych, bo opłacalność tzw. B2B w stosunku do umowy o pracę wzrośnie jeszcze bardziej. Rząd w ocenie skutków regulacji nie zająknął się na ten temat w ani jednym zdaniu.
Fatalna legislacja
Rządowy projekt obniżenia składki zdrowotnej przedsiębiorcom nie przeszedł standardowej procedury konsultacji publicznych z uwagi na "pilność proponowanej inicjatywy" oraz z powodu, że "ustawa jest oczekiwana przez przedsiębiorców".
Przypomnijmy: mówimy o projekcie ustawy, który ma stać się obowiązującym prawem od 2026 r., czyli za grubo ponad rok.
Brak konsultacji, uzgodnień międzyresortowych, oceny projektu przez Rządowe Centrum Legislacji to jawne złamanie nie tylko zasad przyzwoitej legislacji, lecz także wymogów określonych w Regulaminie pracy Rady Ministrów. Regulamin ten dopuszcza bowiem wyjątkowo przypadek odstąpienia od konsultacji, lecz tylko w przypadkach najpilniejszych. Taka możliwość została stworzona, aby np. można było szybko zareagować na powódź lub wojnę, a nie po to, aby pominąć głos obywateli i szeregu instytucji w kontekście projektu, który ma wejść w życie za 400 dni.
Co więcej, argument, że konsultacji nie będzie, bo "ustawa jest oczekiwana przez przedsiębiorców" oznacza, że każdy jeden projekt może już nie być konsultowany - bo przecież każda jedna ustawa przez kogoś jest oczekiwana. Dodatkowo zaś warto byłoby się zastanowić, na jakiej podstawie wysnuto taki wniosek. Nie przeprowadzono przecież żadnych badań ani nie skonsultowano projektu ustawy - kto wie, może okazałoby się, że część przedsiębiorców byłaby za, ale więcej byłoby przeciw? Tego się nie dowiemy, bo rząd boi się poznać odpowiedzi.
W stronę prywatyzacji
W skrócie: mamy projekt ustawy, który jest procedowany niezgodnie z zasadami poprawnej legislacji, który spowoduje wypychanie pracowników na B2B oraz który zwiększy ubytek finansowy w NFZ (nawet jeśli będzie pokrywany z budżetu - pamiętajmy, że nakłady na ochronę zdrowia w przyszłym roku mają być mniejsze niż w obecnym). Jednocześnie mamy międzynarodowe opracowania, które pokazują, że nie jesteśmy już nawet na poziomie Albanii czy Gruzji, tylko pod względem nakładów na publiczny system zdrowia wypadamy znacznie gorzej. Mamy też opracowania krajowe, które pokazują, że ci, którym rząd chce ulżyć, są w najlepszej sytuacji.
W praktyce dostaniemy prywatyzację systemu ochrony zdrowia. Kogo będzie stać na leczenie, będzie leczony. Komu pieniędzy zabraknie w portfelu, będzie zdychał albo pod płotem, albo w jeszcze dłuższej kolejce do lekarza.
Rządzący nie muszą tego nazywać prywatyzacją, ba - będą na pewno się oburzać, gdy ktokolwiek będzie o prywatyzacji mówił. Ale takie właśnie będą skutki ich działań.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski