Plan Leszczyny, czyli porodówek mniej, karetek więcej [OPINIA]
Koncepcja, by zlikwidować najmniej popularne porodówki, nie jest wcale tak zła, jak będzie to przedstawiane w mediach. Jednocześnie plan ten nigdy nie wejdzie w życie, bo żeby naprawdę miał sens, potrzeba daleko idącej reformy systemu. A to nie nastąpi.
Od kilku dni trwa awantura o porodówki. Minister zdrowia Izabela Leszczyna przyznała bowiem, że część można by zamknąć, a środki przeznaczyć na funkcjonowanie innych, lokalnie potrzebnych oddziałów.
Opozycja grzmi o zamachu na prawa kobiet. Koalicja dość nieumiejętnie się broni - także przed zarzutami nieupolitycznionych obywateli, którym nie w smak wizja "zwijania Polski powiatowej", czego znakiem miałoby być właśnie zamykanie części porodówek.
Tymczasem prawda jest taka, że plan Leszczyny jest równocześnie sensowny i w praktyce niewykonalny. I to się wcale nie wyklucza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Izabela Leszczyna o polskiej służbie zdrowia. "Mamy dobrych lekarzy i dobre programy lekowe"
Więcej nie znaczy lepiej
Zanim jednak omówimy bliżej koncepcję Izabeli Leszczyny, spójrzmy na dosłownie kilka liczb, ot, na rozgrzewkę.
Pierwsza: 732. Dokładnie tyle było szpitali w Polsce na koniec 2008 r.
Druga: 896. Tyle szpitali było na koniec 2022 r. Czyli o 164 więcej. Spora różnica, prawda?
To teraz zerknijmy w prowadzone od wielu lat przez Centrum Badań Opinii Społecznej badanie satysfakcji Polaków z funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Na początku 2009 r. zadowolenie z kondycji opieki zdrowotnej w Polsce deklarowało 34 proc. ankietowanych, a niezadowolenie 63 proc. W 2023 r. usatysfakcjonowanych było już jedynie 27 proc., a złe odczucia miało 70 proc. obywateli.
Oczywiście o kondycji systemu opieki zdrowotnej świadczą nie tylko szpitale. Ale czy możemy się umówić, że nie liczby są najważniejsze, tylko jakość obsługi? I że tej poprawy, którą można by zakładać, patrząc jedynie na suche liczby, zbytnio nie widać?
Polityczny przekaz
Z tego założenia - przynajmniej na poziomie deklaracji - wychodzi Izabela Leszczyna w kontekście porodówek. Minister rzecze bowiem mniej więcej tak: skoro mamy multum oddziałów, w których trzeba utrzymywać kadrę medyczną, a odbierany jest jeden poród dziennie, to lepiej najmniej popularne porodówki zlikwidować, a ciężarne pacjentki dowieźć do częściej wybieranych placówek.
Były wiceminister zdrowia w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Janusz Cieszyński komentuje na X: - Jako PiS będziemy bronić pacjentów przed nieodpowiedzialnymi pomysłami pani od czarodziejskiej różdżki.
Piotr Müller, poseł PiS i były rzecznik rządu, grzmi: - Pomysł Ministerstwa Zdrowia, który może uderzyć w kobiety w ciąży, jest szokujący i całkowicie nie do przyjęcia! Ministerstwo Zdrowia planuje zmniejszenie liczby porodówek. Wiele kobiet może mieć problem z dostaniem się do szpitala.
Jakość i bezpieczeństwo
Błędne jest założenie, że najistotniejszym kryterium powinna być odległość od domu ciężarnej do szpitala. To faktycznie jedno z kryteriów, które należy brać pod uwagę, ale bynajmniej nie jest najważniejsze.
Przykładowe dwa inne czynniki, na które warto spojrzeć i które wydają się istotniejsze: bezpieczeństwo pacjentki oraz dziecka w razie jakichkolwiek komplikacji, oraz jakość porodu.
Co do jakości - statystyki są w Polsce dramatyczne. W 2022 r. tylko 14 proc. porodów odbyło się ze znieczuleniem zewnątrzoponowym (statystyka nie uwzględnia porodów w wyniku cesarskiego cięcia), które jest refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Tak jak bowiem sytuacja prezentuje się znośnie w dużych miastach, tak dostęp do znieczulenia w małych miejscowościach jest właściwie żaden.
Powodem nie są nawet oszczędności. Kłopot w braku wyspecjalizowanej kadry w wielu szpitalach. Brakuje specjalistów w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii, którzy są niezbędni, aby bezpiecznie podać znieczulenie.
Drugą kwestią jest bezpieczeństwo w razie komplikacji. Część polskich szpitali jest dobrze przygotowana, część zaś wcale. W jednej placówce będzie neonatolog albo nawet cały zespół neonatologów, inna neonatologa nie widziała na oczy w ostatniej dekadzie. W jednym szpitalu nowoczesne inkubatory będą wypierały starsze modele, a w drugim nie ma nawet inkubatora pełnoletniego.
Wreszcie - jakkolwiek nie chodzi o umniejszanie lekarzom oraz położnym z mniejszych ośrodków - fachowcy, którzy odbierają kilka porodów dziennie, będą lepiej przygotowani i wyćwiczeni, szczególnie w razie jakichkolwiek odstępstw od normy, niż ci, którzy odbierają jeden poród na dwa dni. Nie jest też żadną tajemnicą, że dobre położne często przenoszą się z mniejszych miejscowości do większych - daje to szansę na lepszy zarobek.
Polki doskonale sobie z tego wszystkiego zdają sprawę. Jeżeli tylko mają taką możliwość, wolą jechać do szpitala dalej położonego, ale gwarantującego wyższy standard - lepszą opiekę, bardziej doświadczony personel i posiadającego nowocześniejszy sprzęt.
To z kolei wpływa też na rozwieranie się nożyc - do części szpitali dostać się jest bardzo ciężko, podczas gdy porodówki w innych świecą pustkami. Uwarunkowania geograficzne oczywiście też mają na to wpływ, ale oszukiwaniem samego siebie byłoby twierdzenie, że ludzie przy okazji tak istotnej życiowo kwestii, jak narodziny dziecka nie starają się wybrać możliwie najlepszego rozwiązania.
Karetka na "już"
Tutaj teraz ktoś mógłby zakrzyknąć: "ty głupi pismaku, czy naprawdę chcesz, żeby kobiety rodziły w drodze do szpitala?!".
Ano nie chcę. Minister Izabela Leszczyna też nie chce, dlatego - słusznie - mówi o potrzebie wprowadzenia dwóch kwestii jednocześnie: jeśli zlikwidowane miałyby zostać porodówki, zapewniony musi być transport karetkami do odleglejszych placówek.
Założenie to jest słuszne: w karetce powinien być ratownik medyczny, który - w razie bardzo nagłego przypadku - będzie w stanie zadbać o bezpieczeństwo kobiety i dziecka. Czas dojazdu karetki do pacjentki oraz dojazdu od domu pacjentki do szpitala zaś nie powinien być co do zasady dłuższy niż czas dojazdu do bliższego szpitala własnym środkiem transportu.
Szkopuł w tym, że na papierze to wygląda dobrze, ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. System ratownictwa medycznego jest niewydolny.
Ogólna zasada jest taka, że - zgodnie z ustawą o państwowym ratownictwie medycznym - mediana czasu dotarcia zespołu ratownictwa medycznego do pacjenta od chwili przyjęcia zgłoszenia przez dyspozytora nie powinna przekraczać ośmiu minut dla miast powyżej 10 tys. mieszkańców i 15 minut poza miastem powyżej 10 tys. mieszkańców.
Z danych za 2022 r. wynika, że ustawowo określona mediana czasu dotarcia była przekroczona we wszystkich województwach - zarówno w miastach, jak i poza nimi.
Krótko mówiąc: karetki dojeżdżają do pacjentów w niezadowalającym czasie. I na razie nie usłyszałem ani od minister Leszczyny, ani od któregokolwiek innego przedstawiciela resortu zdrowia planu działania, by tę sytuację istotnie poprawić. Bez tego zaś - faktycznie lepiej żadnych porodówek nie likwidować.
Niepolityczny plan
Prawda jest taka, że plan Leszczyny nigdy nie zostanie zrealizowany, więc to wszystko dyskusja teoretyczna. A nie zostanie zrealizowany, bo byłby nieopłacalny politycznie. Po pierwsze, bardzo ciężko byłoby wytłumaczyć ludziom, że fakt zamknięcia porodówek nie oznacza wcale pogorszenia standardów, a może nawet się przełożyć na ich poprawę.
Po drugie, statystyki są nieubłagane i wychodzi na to, że likwidowane byłyby porodówki w małych miejscowościach, a nie w dużych. To naturalnie wywoływałoby oburzenie wszystkich tych, którym nie podobałoby się, że w Warszawie, Krakowie czy Gdańsku nic się nie likwiduje a likwiduje się w - jak to niektórzy brzydko mawiają - Polsce B. Oburzenia tego, dla jasności, w żaden sposób nie obśmiewam.
Po trzecie wreszcie, realizacja planu Leszczyny wywołałaby gigantyczne awantury na styku rządu i samorządu. Żaden lokalny włodarz nie powiedziałby przecież "nasz szpital nie jest zbyt dobry, więc nie żal porodówki; jedźcie dalej". Bo nawet jeśli taka jest prawda, to rodzą się naturalne pytania: dlaczego szpital nie jest dobry, dlaczego brakuje w nim lekarzy, czy przypadkiem nie ponoszą za to odpowiedzialności lokalni politycy itd.
Krótko mówiąc: nie da się, nic z tego nie będzie. Ale samo założenie, przy jednoczesnej potrzebie zajęcia się kilkoma innymi kwestiami, wcale nie jest złe.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl