Chińczyk pokazał prawdę o wojnie w Ukrainie. "Zdrajca narodu"
Wang Jixian, Chińczyk mieszkający w ukraińskiej Odessie, popadł w ogromne kłopoty w swoim kraju po publikacji w sieci prawdziwych obrazów ukraińskiej wojny. Znajomi zarzucają mu kłamstwo, a wielu uznaje, że dopuścił się zdrady. On jednak się tym nie przejmuje i mówi jasno: Zostaję w Odessie i czekam na wygraną Ukrainy.
Wang Jixian, 36-letni mieszkaniec Odessy, malarz i tancerz, zamierzenie stał się propagatorem prawdy o wojnie w Ukrainie. Najpierw chciał po prostu uspokoić swoich bliskich, że mimo inwazji Rosji na Ukrainę, w której od jakiegoś czasu mieszkał, ma się on dobrze i nic mu się nie stało.
Swoje nagrania publikował w Douyin, serwisie podobnym do TikToka, od pierwszego dnia inwazji. Szybko relacje z zakupów w czynnych jeszcze sklepach i na targu, zamieniły się w kronikę eskalacji rosyjskiej agresji. Tymczasem na chińskiej platformie, na której publikował te dowody bestialstwa wojsk rosyjskich, widział tylko filmy chwalące rosyjskie wojska lub wspierające inwazję.
- Byłem bardzo zły, a potem pomyślałem, że nagram dla nich wideo i powiem im, jakie jest prawdziwe pole bitwy - powiedział Wang Jixian stacji CNN w wywiadzie nagranym po tym, jak jego codzienne filmy, publikowane już na różnych platformach, w tym na YouTube i chińskiej aplikacji do przesyłania wiadomości WeChat, szybko zyskały popularność jako rzadki głos oferujący chińskim widzom wgląd w rozdartą wojną Ukrainę.
Jego filmy pokazują nocne alarmy i wybuchy albo krajobrazy po atakach niszczących budynki i miejską infrastrukturę. Gdy filmy zaczęły budzić zainteresowanie, na głowę mężczyzny spadła wielka fala krytyki. W komentarzach nazywany został zdrajcą narodu.
- Nie rozumiem, jak zdradziłem kraj - powiedział CNN Wang. Wyjaśnił też, że komentarze anonimowych nieznajomych z internetu nie robią na nim wrażenia. Zabolały go wpisy osób, które zna i na których mu zależy. To dotyczyło między innymi pewnego pracownika ambasady chińskiej, którego znał z jego poprzedniej rezydencji w Macedonii Północnej.
Mężczyzna uznał, że Wangowi ktoś płaci za publikowanie tych aranżowanych filmów. "Twoje obecne zachowanie nie jest zgodne z interesami narodowymi. Chcę zerwać relacje z tobą, blokujmy się nawzajem" - napisał znajomy.
Chińska cenzura rozprawiła się, jak opowiada vloger, z jego produkcjami. YouTube jest blokowany w Chinach, a z dostępnych tam platform jego nagrania zostały w dużej mierze usunięte.
- Chcę udzielić głosu ludziom w Ukrainie, bohaterom, moim sąsiadom. Widzę, że ludzie są spokojni, widzę ludzi odważnych. Oni giną, każdy z nas może zginąć - powiedział Chińczyk w nagraniu.
Wang nie ma zamiaru wyjeżdżać z Odessy, dopóki w mieście wciąż trwają ludzie. Kiedy nie kręci filmów, działa jako wolontariusz. Pomaga sąsiadom i oferuje swoje usługi przy naprawie telefonów komórkowych.
- Gdybym uciekł, żałowałbym do końca życia - powiedział. - Będę tu, dopóki wojna się nie skończy. Czekam na zwycięstwo Ukrainy.