"Brudna bomba" w rękach terrorystów? "Efekt psychologiczny byłby nie do przewidzenia"
"Brudna bomba" oraz wszelkiego rodzaju broń niekonwencjonalna byłyby w rękach terrorystów nie tylko narzędziami zniszczenia, ale także instrumentami siania paniki. Wiadomo, że islamscy ekstremiści są żywo zainteresowani pozyskaniem takiego arsenału, ale nie jest to łatwe zadanie. To, jak wygląda czarny rynek materiałów nuklearnych i na ile jest on spenetrowany przez dżihadystów, ujawnił niedawno pewien śledczy z Mołdawii.
15.10.2015 | aktual.: 22.05.2018 14:11
W ubiegłym tygodniu mołdawska policja ogłosiła, że przy współpracy z amerykańskim FBI, w ciągu ostatnich pięciu lat udaremniła próby czterech transakcji pomiędzy przemytnikami materiałów nuklearnych, a dżihadystami z Bliskiego Wschodu. W rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Liedel, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas tłumaczy, że podobne aresztowania i próby sprzedaży z pewnością mają miejsce od lat. - Terroryści od dłuższego czasu chcą zdobyć broń niekonwencjonalną - chemiczną, biologiczną, ale także radioaktywną. Świadczą o tym zeznania zatrzymanych oraz informacje od agentów, którzy monitorują czarne rynki - mówi.
Ekspert dodaje, że zdobycie niekonwencjonalnej broni może mieć dla terrorystów duże znaczenie. - Nie ma wątpliwości, że dla nich byłby to element, który potęgowałby aspekt psychologiczny i propagandowy zamachów - tłumaczy Liedel.
Nuklearny klub nocny
Mołdawscy śledczy, którzy ujawnili serię udaremnionych transakcji twierdzą, że ostatnia z nich miała miejsce kilka miesięcy temu w ekskluzywnym klubie nocnym w Kiszyniowie, stolicy kraju. Handlarz bronią za 2,5 mln euro zaoferował wówczas radioaktywny cez podstawionemu agentowi, który udawał wysłannika Państwa Islamskiego. Według mołdawskich śledczych, większość oferowanych substancji pochodziła z Rosji, a ich ilość wystarczyłaby do skażenia powierzchni "kilku przecznic" miasta.
- Możesz z tego zrobić "brudną bombę", która będzie idealna dla Państwa Islamskiego. Jeśli masz z nimi kontakt, to biznes pójdzie gładko - miał zachwalać przemytnik w loży klubu Cocos Privé. Początkowo Valentin Grossu podejrzewał, że jego klient nie jest godny zaufania, ale po około 20 spotkaniach dał się przekonać i przyniósł próbki radioaktywnych materiałów, które wymienił na gotówkę. W wyniku tej "ustawki" służb przemytnik wylądował w więzieniu.
Dopiero niedawno władze zdecydowały się upublicznić informację o tej transakcji. Chciały w ten sposób ostrzec, że nielegalny rynek materiałów nuklearnych staje się coraz trudniejszy do opanowania. Ujawniono również kolejne trzy podobne przypadki z ostatnich pięciu lat.
Rosja i USA już nie współpracują
Mołdawscy śledczy jako powód, że ich ojczyzna staje się zagłębiem nielegalnych transakcji nuklearnych, podaje zerwanie współpracy USA i Rosji na tym polu. - Możemy się spodziewać więcej takich spraw - mówił agencji AP Constantin Malic, jeden ze śledczych. Ujawnił także, że w jeden z aresztowanym pośredników zastrzegł, że przemyt radioaktywnego uranu do państwa arabskiego jest kluczowy, bo "islamski nabywca zbombarduje Amerykanów".
Malic pracuje dla mołdawskiej policji i należy do oddziału, który został przeszkolony przez USA specjalnie po to, by infiltrować czarny rynek handlu materiałami radioaktywnymi. Swoje pierwsze aresztowanie zaliczył w sierpniu 2010 roku, a substancje, które wówczas zarekwirowano, prawdopodobnie pochodziły ze stopionego reaktora w Czarnobylu.
Skuteczna walka z procederem jest trudna, ponieważ prawdziwi bossowie, którzy mają dostęp do nielegalnych materiałów, handlują nimi poprzez wielopoziomową sieć pośredników. Problemem jest także sam charakter działań policji. Zwykle w aresztuje się "przedstawiciela handlowego" z próbkami, a sam materiał spoczywa w bezpiecznym miejscu. W ten sposób nawet w przypadku obławy, może on być ponownie wprowadzony na rynek, gdy zainteresują się nim kolejni klienci.
To nie są tanie rzeczy
Według Malica o "brudnej bombie" mogą myśleć wyłącznie zasobni terroryści. W jednym z przypadków, które rozpracowywał, przemytnik zaoferował 10-gramową próbkę wzbogaconego uranu za 320 tys. euro. Później mówił, że może dostarczać kilogram tygodniowo za 32 mln euro każdy. Transakcja miała opiewać na 10 kilogramów uranu, czyli 1/5 tego, co zrzucono na Hiroszimę. Dostarczycielem był "Pułkownik" z Naddniestrza. - Była Jugosławia czy Naddniestrze rzadziej są analizowane pod tym kątem, ale wiadomo, że są to zagłębia radykalizacji, rekrutacji oraz handlu bronią. Wokół kanałów przerzutu operują służby z całego świata - mówi Krzysztof Liedel i dodaje, że terroryzm i walka z nim są dziś zjawiskami o zasięgu globalnym - Wszyscy, którzy tam operują, działają również w interesie obronnym własnych państw - tłumaczy ekspert.
Mołdawianin ocenił na łamach AP, że na jego "podwórku" walkę z handlarzami w dużej mierze utrudniają niskie wyroki. Malic sam zna dwa przypadki, gdy po krótkich odsiadkach, przemytnicy wracali do swojego procederu i znów angażowali się w nuklearne pośrednictwo. Z kolei przemytnik, który był zamieszany we wspomnianą 10-kilogramową transakcję, usłyszał zaledwie pięcioletni wyrok, a jakby tego było mało - już jest na wolności. W istocie wyszedł na wolność po trzech latach. A to wszystko za próbę sprzedaży materiałów nuklearnych, które miały posłużyć do skonstruowania ładunków wybuchowych.
Krzysztof Liedel dodaje, że opłacalna z perspektywy szmuglerów może być nie tylko sama sprzedaż, ale także "inwestycja" w zupełnie nowe narzędzie zniszczenia. - Panika i strach społeczeństwa byłyby dużo większe, niż same skutki użycia takiej broni. Przy dzisiejszych sposobach neutralizacji takiej broni, ilość ofiar nie byłaby większa, niż przy ataku na wieże WTC. Skutki da się opanować, ale efekt psychologiczny jest nie do przewidzenia - ocenia ekspert.
Dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas dodaje jednak, że dotychczasowe doniesienia o "brudnych bombach" mogą być zbyt alarmistyczne. - Do tej pory historie o "brudnych bombach" walizkowych, które pogubiła Rosja, nie znajdują swojego odzwierciedlenia. Przy takiej ilości konfliktów, z którymi mieliśmy do czynienia na przestrzeni ostatnich lat, ktoś prawdopodobnie już użyłby takiej broni, gdyby w istocie ją posiadał. W tym wypadku logika podpowiada, że terroryści nie dysponują bronią tego typu o dużej wartości taktycznej. Oznacza to, że albo bardzo dobrze ją się chroni, albo nawet - jeśli nawet terroryści ją zdobyli - to szybko ją im odebrano w operacjach, o których wcale nie musieliśmy słyszeć - mówi Liedel.
Mechanik samochodowy od bomb
Ostatnie miesiące przyniosły co najmniej kilka wątków, które wskazują, że czarny rynek może być penetrowany przez terrorystów. Z reguły nie wiadomo jednak, czy mamy do czynienia z czczymi przechwałkami, czy z realnym zagrożeniem.
W lipcu ubiegłego roku Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej informowała, że dżihadyści z Iraku zdobyli materiały radioaktywne. Wówczas rzecznika MAEA informowała, że zdobyte przez nich substancje są niskiej jakości i nie powinny stanowić żadnego zagrożenia. Pod koniec listopada tego samego roku islamiści rozgłosili jednak w mediach społecznościowych, że dopięli swego i skonstruowali tzw. "brudną bombę". Miało im się to udać dzięki przechwyceniu materiałów radioaktywnych z Uniwersytetu w Mosulu.
Brytyjska prasa szeroko pisała o niejakim Hamajunie Tariku ps. Abu Muslim al-Britani, który prawdopodobnie był "ekspertem od materiałów wybuchowych". Muzułmanin, urodzony na Wyspach, w 2012 roku opuścił kraj i wyjechał do Pakistanu, gdzie wstąpił w szeregi talibów. Stamtąd zaliczył "transfer" do Państwa Islamskiego na terenach Syrii. Były mechanik samochodowy udostępniał na swoim Twitterze zdjęcia laboratoriów, w których konstruuje bomby oraz publikował ostrzeżenia i instrukcje projektowania ładunków.
To właśnie on miał zbudować "brudną bombę" dla Państwa Islamskiego. W sieci dzielił się m. in. swoimi przemyśleniami o destrukcyjnych skutkach detonacji takiego ładunku w Londynie. Na szczęście, skończyło się na groźbach, a sama "brudna bomba" była prawdopodobnie tylko propagandową przechwałką dżihadystów.
Bomba z Ebolą
Jesienią ubiegłego roku głośno było o innej "brudnej bombie". Tym razem brytyjski profesor Peter Walsh nakreślił scenariusz skonstruowania ładunku uzbrojonego w zabójczego wirusa Ebola. Zdaniem naukowca taka bomba nie wymagałaby inżynierii najwyższej klasy, a sproszkowane patogeny mogłyby zebrać tragiczne żniwo w gęsto zaludnionych miastach. Warto przy tym zaznaczyć, że prof. Walsh podzielił się swoimi spostrzeżeniami w szczycie ubiegłorocznej epidemii wirusa, toteż jego teza w szczególny sposób oddziaływała na wyobraźnie czytelników.
Nośna teoria Walsha szybko spotkała się z krytyką. Inny naukowiec, Hamish de Bretton-Gordon mówił wprost o "straszeniu". Z kolei dr Robert Leggiadro mówił, że wirus Ebola jest trudny do okiełznania, praca przy nim jest skomplikowana i może być wykonywana jedynie w około 20 pilnie strzeżonych laboratoriach, które są do tego przystosowane. Nie wspominając już o wykwalifikowanym personelu. To byłby dopiero początek, bo później należałoby uzbroić Ebolę w ładunkach wybuchowych, co łączyłoby się z poddaniem wirusa "hartowaniu", dzięki któremu przetrwałby eksplozje.
Wątpliwy scenariusz z Ebolą w pewnym stopniu uprawdopodobnia Aaffia Siddiqui, naukowiec z Pakistanu, która odsiaduje w USA wyrok 86 lat pozbawienia wolności w więzieniu dla kobiet z zaburzeniami psychicznymi. Kobieta została zatrzymana przez Amerykanów w trakcie planowania wielkiego zamachu, w którym chciała wykorzystać "brudne bomby" oraz m. in. wirus Ebola.
To właśnie Siddiqui była na liście osób, których uwolnienia domagało się Państwo Islamskie w zamian za uwolnienie amerykańskiego dziennikarza Jamesa Foleya. Amerykanin został zabity przez islamistów, Siddiqui pozostanie za kratami do końca życia, a jej plan budowy "brudnych bomb" nigdy nie wyszedł poza "deskę kreślarską".
- "Brudna bomba" wykorzystuje materiały, które są ściśle pilnowane. Miejsca produkcji czy przechowywania są chronione. Dlatego uważam, że jeżeli terroryści mieliby posiadać taką broń, to w jej prymitywnym wydaniu, np. bomby konwencjonalnej, skażonej radiologicznie - podsumowuje Liedel.