Bomba próżniowa w tupolewie? "To nie ja oszukuję ludzi"
Nie wstyd panu robić ludziom wodę z mózgu? - takie pytanie kończy wywiad, którego Joannie Tańskiej, dziennikarce "Newsweeka" udzielił Leszek Szymowski, b. dziennikarz "Wprost" i TVP, autor kontrowersyjnej książki "Zamach w Smoleńsku". - To nie ja robię wodę z mózgu ludziom, ale politycy i prokuratorzy - odpowiada Szymowski.
Przeczytaj też: Tu-154 wylądował, rozerwała go bomba - szokująca książka
Autor książki "Zamach w Smoleńsku", którą można było nabyć m.in. podczas obchodów rocznicy katastrofy w Smoleńsku przed Pałacem Prezydenckim, twierdził w niej, że samolot wylądował awaryjnie w lesie, a chwilę później wybuchła bomba. Skąd ten pomysł?
Szymowski twierdzi, że "na ślad bomby" naprowadziły go wyliczenia fizyka, prof. Mirosława Dakowskiego, światowej sławy specjalisty od praw pędu. Jak mówił w rozmowie z Newsweekiem autor "Zamachu w Smoleńsku", z obliczeń profesora wynika, że w Smoleńsku doszło do rozerwania, a nie rozbicia maszyny. - Upadający samolot musi utworzyć w ziemi krater, zaś w Smoleńsku krateru nie było - mówił Szymowski. Dodał, że końcówki blachy wygięte były na zewnątrz, a przy uderzenie o ziemię powinny powstać wygięcia do środka.
Szymowski porównuje też katastrofę w Smoleńsku z tą w Lesie Kabackim, gdzie w 1987 roku rozbił się Ił-62M "Tadeusz Kościuszko". Jak mówił, fragmenty iła, który rozbił się o twardą ziemię, znajdowano w promieniu ok. 400 metrów, a szczątki tupolewa w Smoleńsku, który zderzył się z miękkim błotem, w promieniu kilometra. Jak mówił, to poważne przesłanki, przemawiające za wersją o zamachu.
Szymowski pisał też w książce o tym, że katastrofę przeżyło kilka osób, m. in. mężczyzna, który wyczołgał się z wraku i kobiety, proszące by ich nie dobijać. I o to pytał "Newsweek". Szymowski odpowiada, że w książce bazował tylko na wypowiedziach specjalistów, którzy mówili, że "każda bomba, zwłaszcza próżniowa, ma odmienne pole rażenia i dlatego w inny sposób może działać na różne osoby".