Region zapłonął. Na Bliskim Wschodzie "niczego nie można wykluczyć"

Bliski Wschód płonie i niewiele wskazuje na to, by ten pożar udało się szybko ugasić. Nie będzie to łatwe również z tego względu, że poszczególnym konfliktom, którymi targany jest region, towarzyszy niewyobrażalne okrucieństwo.

Płonące budynki w dzielnicy Choueifat w Bejrucie. Izrael mówił o "punktowych atakach"
Płonące budynki w dzielnicy Choueifat w Bejrucie. Izrael mówił o "punktowych atakach"
Źródło zdjęć: © PAP | UGUR CAN
Jarosław Kociszewski

Stwierdzenie, że kończący się rok wstrząsnął Bliskim Wschodem, nie oddaje charakteru zmian, które w ostatnich miesiącach zaszły w regionie. Strefa Gazy legła w gruzach, a premier Izraela jest oskarżany o ludobójstwo.

Iran wymienił ciosy rakietowe z Izraelem, ale też - razem z Rosją - został wyrugowany z Syrii, w której po ponad 50 latach upadła dyktatura Asadów. Nie żyje też lider libańskiego Hezbollahu, a lekceważeni Huti z Jemenu rakietami atakują państwo żydowskie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zapowiedź czystki etnicznej

Przed rokiem Izrael rozpoczynał dopiero wojnę w Strefie Gazy, po rzezi dokonanej przez Hamas 7 października 2023 r. Już same te wydarzenia wydawały się niewiarygodne. Trzy dywizje, kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy izraelskich, szturmowało miasta w palestyńskiej enklawie, które uważano za niemożliwe do zdobycia. W ciągu roku padły Gaza, Dżabalia, Kan Junis, a wreszcie Rafah.

Rakiety trafiły nawet konwój amerykańskiej organizacji humanitarnej World Central Kitchen, zabijając 1 kwietnia zagranicznych wolontariuszy, w tym Damiana Sobóla z Przemyśla. W świat płynęły okrutne obrazy śmierci, tortur i zniszczenia, którymi epatowały media palestyńskie, ale także chwalili się żołnierze izraelscy, pogłębiając, ale także wykorzystując polaryzację na świecie.

Niewyobrażalnie okrutnemu przebiegowi wojny towarzyszyły również bezprecedensowe słowa polityków izraelskich dehumanizujących Palestyńczyków i zapowiadających ich zniszczenie lub zagłodzenie, czy "nakłanianie do dobrowolnej emigracji". W praktyce oznacza to zapowiedź czystki etnicznej.

Żołnierze izraelscy podtrzymywali strumień filmików pokazujących systematyczne niszczenie Strefy Gazy, czemu ze strony palestyńskiej odpowiadały nagrania pokazująca starcia z IDF, ale przede wszystkim porażające brutalnością nagrania ofiar, w tym wielu dzieci. Pod koniec roku ONZ mówi już o ponad 45 tys. ofiarach. Jednym z bestialstw, wybijających się nawet w tym morzu okrucieństw, był incydent w izraelskim obozie jenieckim Sde Timan, gdzie żołnierze nagrywali i chwalili się filmikami pokazującymi tortury i napaści seksualne na więźniów.

Po ujawnieniu tego procederu i działań żandarmerii wojskowej tłum Izraelczyków, w tym parlamentarzystów, zaatakował bazę wojskową i siedzibę sądu wojskowego w obronie "najlepszych z najlepszych", a jeden z komentatorów telewizji powiedział, że takie traktowanie więźniów powinno być prawnie usankcjonowane i spotykać każdego podejrzanego o terroryzm.

Sposób prowadzenia wojny przez Izrael znalazł odbicie w decyzjach sędziów trybunałów międzynarodowych. Listy gończe za premierem Netanjahu i byłym ministrem obrony Izraela Gallantem oraz nieżyjącym już dowódcą zbrojnego ramienia Hamasu Defem, oskarżanymi o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne, wydał Międzynarodowy Trybunał Karny.

To już samo w sobie jeszcze przed rokiem byłoby niewyobrażalne, natomiast przekłada się na kolejne wydarzenie o trudnej do przyswojenia symbolice – premier państwa żydowskiego nie weźmie udziału w obchodach 80. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau w obawie przed aresztowaniem w Polsce z powodu ciążących na nim oskarżeń o zbrodnie przeciwko ludzkości.

Hezbollah wkracza do gry

W solidarności z Palestyńczykami walczącymi w Strefie Gazy, do walki włączył się także libański Hezbollah, tworząc, de facto strefę zbyt niebezpieczną do życia w północnym Izraelu, a 60-80 tys. Izraelczyków uciekło z domów, stając się uchodźcami wewnętrznymi. Codziennie na terenie państwa żydowskiego eksplodowały rakiety, a słynna na świecie obrona powietrzna nie radziła sobie z dronami fotografującymi i atakującymi cele o strategicznym znaczeniu w odległości kilkudziesięciu kilometrów od granicy.

Wojna, której bardzo długo nikt realnie nie chciał, z miesiąca na miesiąc eskalowała, choć nigdy nie wymknęła się spod kontroli, a jej kolejne etapy były wynikiem decyzji opartych na kalkulacjach, a nie reakcji na przypadkowe zdarzenia. Amerykanie bardzo długo, skutecznie mrozili sytuację, dając Izraelowi poczucie wsparcia i grożąc jego wrogom odpowiedzią militarną.

Po półrocznej wymianie ognia na pograniczu libańsko-izraelskim doszło do kolejnej serii zdarzeń, z których każde kolejne było coraz bardziej niesłychane. Najpierw Izrael zaatakował konsulat irański w Damaszku, naruszając terytorium Republiki Islamskiej, a zarazem znaną czerwoną linię Teheranu, który odpowiedział widowiskowym, lecz nie niszczycielskim atakiem na państwo żydowskie. Kilka miesięcy później, ostatniego dnia lipca, w przypisywanym Mosadowi zamachu bombowym w Teheranie zginął Ismail Hanija, lider Hamasu, a wkrótce potem Izraelczycy zaczęli eskalować wojnę z Hezbollahem.

W połowie września miał miejsce jeden z najbardziej spektakularnych ataków w historii tajnych wojen prowadzonych przez służby specjalne. W rękach i kieszeniach członków Hezbollahu eksplodowało ok. 3 tys. pagerów zaminowanych przez Izraelczyków, wybijając szyicką organizację z równowagi i stwarzając armii izraelskiej możliwość zaatakowania zdezorientowanego wroga. Dywizje IDF przekroczyły granicę, metodycznie niszcząc infrastrukturę Hezbollahu wraz z całymi wioskami w pasie przygranicznym.

Równocześnie lotnictwo atakowało cele szyickie w Bejrucie, zabijając praktycznie wszystkich dowódców proirańskiej organizacji. Szczytem tej kampanii był nalot na ukryte kilkadziesiąt metrów pod ziemią centrum dowodzenia Hezbollahu w stolicy Libanu. Kilkadziesiąt tonowych bomb zrzuconych w precyzyjnie określonej sekwencji "dokopało się" do tego pozornie niezniszczalnego schronu, zabijając, m.in. Hassana Nasrallaha, charyzmatycznego przywódcę Hezbollahu, który od niemal dwóch dekad ukrywał się przed Izraelczykami.

Teraz okazało się, że jedynym, co utrzymywało go przy życiu, była decyzja w "lochu" (heb. – bor) pod budynkiem sztabu generalnego w Tel Awiwie, gdzie premier Izraela wspólnie z dowódcami wojskowymi podjęli decyzję o zabiciu wroga w miejscu i czasie, który uznali za stosowne. Wkrótce później nastąpił następny wielki atak irański na Izrael i nieukrywana odpowiedź, czyli nalot lotnictwa państwa żydowskiego na kilka baz lotniczych na terenie republiki islamskiej.

Na początku października, po niemal roku wymiany ognia z Hezbollahem, cztery dywizje izraelskie przekroczyły granicę i w ciężkich walach zajęły nadgraniczny pas terytorium Libanu o szerokości kilku kilometrów. Izraelczycy powtórzyli taktykę ze Strefy Gazy, wysiedlając mieszkańców i niekiedy równając z ziemią całe miejscowości. Izrael i Hezbollah różnią się co do ocen wyniku wojny, jednak bez wątpienia szyicka organizacja została osłabiona na tyle, że w kluczowym momencie nie była w stanie poprzeć swojego sojusznika, dyktatora syryjskiego Baszara al Asada.

Koniec reżimu Asada

W ostatnim tygodniu listopada rozpoczęła się kolejna seria zdarzeń pozornie bliższych fikcji politycznej niż rzeczywistości. Do ofensywy przystąpili rebelianci syryjscy wspierani przez Turcję i w ciągu 12 dni pobili armię Asada, który dzięki wsparciu Rosji i Iranu wydawał się na dobrej drodze, aby wygrać wojnę domową trwającą od wiosny 2011 r.

Dyktator, który odziedziczył władzę po ojcu, uciekł do Rosji, a władzę przez 54 lata dzierżoną przez klan Asadów, przejęła HTS, islamistyczna milicja rodowodem sięgająca al Kaidy. Mimo to jej przywódca, Ahmad al Szaraa, znany jako Muhammad al Dżulani, zapowiedział nowy rozdział w historii Syrii, czas tolerancji dla wszystkich wyznań i grup etnicznych.

Syryjczycy masowo wyszli na ulice, świętując koniec dyktatury, której symbolem stało się więzienie Sednaja, gdzie zakatowanych mogło zostać nawet 30 tys. ludzi. Tłumy nie tylko chrześcijan celebrowały zapalenie światełek na wielkich choinkach bożonarodzeniowych, domagając się nie tylko rozliczenia terroru, ale także odbudowy i reformy państwa w duchu otwartości i z poszanowaniem praw kobiet, ale także bez dyktatu potęg zewnętrznych. Nic nie wskazuje na to, aby Syria szybko przestała być "planszą" do gry prowadzonej przez mocarstwa światowe i regionalne, ale upadek Asada oznacza porażkę dwóch z nich, Rosji i Iranu, które z dnia na dzień utraciły latami budowane wpływy.

Paradoksem jest, że iskierkę nadziei na przyszłość Syrii wskrzesili islamiści, jednak droga do zakończenia wojny jest daleka. Wraz z upadkiem Asada obowiązującą od 50 lat linię zawieszenia broni przekroczyła armia izraelska, zajmując strategicznie ważne tereny, a premier Netanjahu zapowiedział już, że nie zamierza ich szybko zwrócić, co może być zarzewiem kolejnego, długiego konfliktu. Trwa też wojna między protureckimi milicjami a Kurdami, a na pustyniach nadal czyhają milicje wierne tzw. Państwu Islamskiemu.

Kryzysem, który na przełomie roku wchodzi w nową, niebezpieczną fazę jest sytuacja w Jemenie. Członkowie proirańskiej milicji Hutich, na znak solidarności z Gazą, przez cały kończący się rok atakowali szlaki żeglugowe na Morzu Czerwonym i w Zatoce Adeńskiej, przecz co doprowadzili do upadłości izraelski port w Ejlacie, ale także dronami i rakietami ostrzeliwali terytorium państwa żydowskiego. Izraelczycy odpowiadają bombardowaniem Jemenu w wymianie ciosów, która może przerodzić się w poważną wojnę, zwłaszcza że dążą do stworzenia międzynarodowej koalicji przeciwko Hutim.

Jednak największym zagrożeniem dla Bliskiego Wschodu jest konflikt między Izraelem a Iranem. Po przerwaniu "obręczy ognia"- jak w Jerozolimie mówiono o łańcuchu wspieranych przez Teheran milicji od Gazy przez Bejrut, Damaszek, Bagdan po Sanę - wśród Izraelczyków nie brak głosów za bezpośrednią kampanią przeciwko Republice Islamskiej, a zwłaszcza jej programowi nuklearnemu. O ile jeszcze rok temu brzmiałoby to nieprawdopodobnie, to po wydarzeniach 2024 r., zburzeniu Gazy, klęsce Hezbollahu, upadku Asada i konfrontacji irańsko-izraelskiej, niczego nie można już wykluczać.

Jarosław Kociszewski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
hezbollahhamasizrael
Wybrane dla Ciebie