"Strzały Północy". Izrael atakuje Liban z powietrza, operacja lądowa będzie krwawą jatką
Setki zabitych, tysiące rannych - operacja "Strzały Północy", którą armia izraelska toczy przeciwko Hezbollahowi, tylko jednego dnia zebrała w Libanie krwawe żniwo. Izrael poważnie rozważa operację lądową, a nawet odtworzenie strefy buforowej, z której wycofał się w 2000 r.
24.09.2024 | aktual.: 24.09.2024 11:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Trwa izraelska operacja przeciwko Hezbollahowi. Poniedziałek był najkrwawszym dniem w Libanie od ponad trzech dekad. Nadmorską drogę wiodącą na północ, w kierunku Bejrutu, zablokowały tysiące samochodów z uciekającymi cywilami. Stan nadzwyczajny ogłoszono także w Izraelu, na który spadają setki rakiet, nie czyniąc jednak wielkich szkód. Otwarte pozostaje pytanie, czy Izraelczycy zdecydują się na inwazję lądową.
Wielka ucieczka Libańczyków
Samoloty izraelskie atakują Liban falami. W poniedziałek naliczono co najmniej pięć takich rund, podczas których bomby spadły na setki celów przede wszystkim na południu Libanu, ale także dalej na północ, w dolinie Beeka. Samoloty atakują przede wszystkim wyrzutnie rakiet, punkty dowodzenia i obserwacyjne oraz magazyny broni należące do wspieranej przez Iran, szyickiej organizacji Hezbollah, która od lat 80. ubiegłego wieku walczy z Izraelem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ministerstwo zdrowia w Bejrucie ocenia, że w poniedziałek zginęły 492 osoby, w tym kilkadziesiąt kobiet i dzieci, a ponad 1600 zostało rannych, co oznacza najkrwawszy dzień w Libanie od zakończenia wojny domowej w 1990 r. Tysiące Libańczyków porzuciło domy, a samochody, które utkwiły w wielokilometrowych korkach, powoli poruszały się na północ w kierunku stolicy, Bejrutu. Samochodów było tak dużo, że na wysokości miasta Sydon zajmowały dwa pasma nadmorskiej drogi. Tylko nieliczni poboczami przepychali się na południe.
W odpowiedzi Hezbollah wystrzelił ponad 200 rakiet, celując przede wszystkim w bazy izraelskiego lotnictwa i zakłady produkcyjne głęboko na terytorium Izraela. Pod ostrzałem znalazły się Wzgórza Golan i praktycznie cała Galilea. Żelazna Kopuła przechwytywała pociski nad Hajfą i Akką. Rakiety spadły na Zachodnim Brzegu Jordanu na wschód od Tel Awiwu. Jednak straty były niewielkie.
Obrona powietrzna przechwyciła większość a te, które spadły, eksplodowały na otwartych przestrzeniach. Stan nadzwyczajny ogłoszony na terytorium całego kraju, ale świadomość i dyscyplina cywili powodują, że pomimo zagrożenia, rannych zostało tylko kilka osób. Niemniej szpitale, z których cześć otworzyła wielkie, bezpieczne sale przyjęć pod grubymi stropami parkingów podziemnych, gotowe są na przyjęcie dużej liczby pacjentów.
To jeszcze nie wojna pełnoskalowa
Pomimo bardzo gwałtownej eskalacji w porównaniu z walkami między Hezbollahem a Izraelem w ostatnich miesiącach, nie jest to wojna pełnoskalowa, a nawet operacja "Hecei Cafon", czyli "Strzały Północy", jak swoje działania nazwała armia izraelska, pomimo gwałtowności nadal ma wyraźnie wytyczone granice.
Hezbollah otrzymuje bardzo bolesne ciosy, lecz nadal unika atakowania Tel Awiwu, a liczba rakiet wystrzelonych w kierunku Izraela nie jest tak duża, jak się spodziewano. Nie jest jasne, czy wynika to z szoku i dezorganizacji na skutek śmierci niemal wszystkich wysokich rangą dowódców i strat zadanych przez lotnictwo izraelskie, czy planu przeczekania furii izraelskiej w taki sposób, by nie pogrążyć w wojnie całego Libanu.
Wyraźne ograniczenia nałożono także na lotnictwo izraelskie. Przede wszystkim samoloty nie bombardują ani Bejrutu, ani kluczowej infrastruktury cywilnej w Libanie, tak jak działo się to podczas poprzedniej wojny w 2006 r., gdy w pierwszej kolejności bomby spadły na lotnisko i elektrownię w Bejrucie oraz kluczowe mosty i wiadukty. Te miejsca zostaną zaatakowane, jeżeli konflikt będzie dalej eskalował i na przykład Hezbollah zdecyduje się na ostrzał samego Tel Awiwu, Jerozolimy czy uderzenia w cywilne obiekty, takie jak rafinerie czy elektrownie.
Jako ostateczność rozważany ma być także zamach na życie Hassana Nasrallaha, przywódcy Hezbollahu, który jest jednym z ostatnich pozostałych przy życiu przedstawicieli ścisłego kierownictwa tej organizacji.
Żadnej ze stron nie zależy na chaosie, tylko na osiągnięciu swoich celów. Hezbollah obecnie chce przetrwać i wydłużyć konflikt w czasie, równocześnie unikając sytuacji, w której Liban legnie w gruzach, a wszyscy obywatele, bez względu na wyznawaną religię - nie wyłączając muzułmanów - obrócą się przeciwko niemu. Z kolei wyraźnie zdefiniowanym celem Izraela jest umożliwienie bezpiecznego powrotu do domów kilkudziesięciu tysiącom obywateli, którzy od prawie roku są uchodźcami wewnętrznymi w państwie żydowskim.
Operacja trudna i kosztowna
Obecnie planem operacji "Strzały Północy" jest zadanie Hezbollahowi tak dużych strat z powietrza, aby wycofał się za linię rzeki Litani, czyli od kilku do kilkunastu kilometrów od granicy. Jeżeli to się jednak nie uda, Izraelczycy bardzo poważnie mówią o operacji lądowej, a nawet odtworzeniu strefy buforowej, z której wycofali się w 2000 r. To jednak będzie operacja trudna i kosztowna.
O ile Hezbollah nie ma możliwości zatrzymania samolotów, to małe, dobrze wyszkolone oddziały uzbrojone w broń przeciwpancerną będą stanowiły poważne zagrożenie dla posuwających się na północ kolumn pancernych.
Jarosław Kociszewski dla Wirtualnej Polski