PublicystykaBierzyński: Schetyna nie jest przywódcą, który jest w stanie wygrać z Kaczyńskim

Bierzyński: Schetyna nie jest przywódcą, który jest w stanie wygrać z Kaczyńskim

Im bliżej do startu ruchu społecznego firmowanego przez Roberta Biedronia, tym silniejszy staje się nacisk liberalnych mediów na zjednoczenie opozycji. Niestety Grzegorz Schetyna jest bardzo słabym wyborem na lidera tego bloku.

Bierzyński: Schetyna nie jest przywódcą, który jest w stanie wygrać z Kaczyńskim
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Jakub Bierzyński

03.01.2019 | aktual.: 18.03.2022 14:14

"Tylko razem możemy wygrać z PiS". "Kto rozbija opozycję, jest cichym sojusznikiem autorytarnego reżimu". "Biedroń to piąta kolumna Kaczyńskiego". Takie głosy dominują w liberalnej bańce informacyjnej. Od tygodników opinii po Twittera.

To właśnie takie opinie Robert Biedroń niefortunnie nazwał "tresowaniem" przez liberalne środowiska opiniotwórcze. I choć samo sformułowanie nie jest zbyt szczęśliwe i wywołało falę krytyki, to sporo prawdy w nim jest.

Jako osoba bezpośrednio zaangażowana w spór (jako doradca Roberta Biedronia) mogę jedynie potwierdzić tak wyrażoną emocję. Nacisk "naszej" części opozycyjnych dziennikarzy jest olbrzymi. Ja uważam jednak, że dwa bloki opozycyjne są w stanie skuteczniej walczyć z PiS. Wbrew pozorom w niezależności politycznej - wszystkich - od Grzegorza Schetyny jest głęboki sens.

Niewypowiedzianym założeniem postulatu o jedności opozycji jest przywództwo Grzegorza Schetyny. Poza Platformą Obywatelską wszyscy opozycyjni uczestnicy życia politycznego w Polsce powinni jak najszybciej pozbyć się swej niezależności i poglądów by stworzyć jednolity zwarty blok oporu przeciw autorytarnym zapędom władzy. Niestety Grzegorz Schetyna jest bardzo słabym wyborem na lidera tego bloku.

Przewodniczący PO ma najniższe notowania w badaniach zaufania społecznego. To nie jest argument dyskwalifikujący. Jego przeciwnik dzieli miejsce na podium wśród najmniej godnych zaufania polityków, ale jest między Kaczyńskim i Schetyną jedna podstawowa różnica – przywódca PiS wygrał wybory, bo umiał się skutecznie schować. Idąc za radą swoich spin doktorów nie pokazywał się w mediach, nie był twarzą kampanii, a gdy już nie dało się tego uniknąć, to na jego twarzy wykwitał dobrze przetrenowany, dobrotliwy uśmiech. Nietrudno przewidzieć, że tak samo będzie i tym razem. Niestety, Grzegorz Schetyna nie opanował trudnej sztuki znikania. Wręcz odwrotnie. Jak pokazywały ostatnie kampanie PO to on ma osobiście, za pomocą swego śnieżnobiałego uśmiechu, "obronić Polskę".

Niestety obawiam się, że ta sztuka się nie uda. I jestem przekonany, że Grzegorz Schetyna o tym doskonale wie. Ma przecież specjalistów od marketingu politycznego wokół siebie. Niektórych z nich znam osobiście i wiem jakie poglądy prezentują swojemu szefowi. Odwrotnie niż u przeciwnika, Schetyna z tej wiedzy nie robi żadnego użytku. Twierdzę, że robi dokładnie to, co media zarzucają jego konkurentom: z premedytacją przekłada swoje osobiste partyjne interesy ponad dobro i przyszłość kraju. Jest gotów przegrać wybory jako niezagrożony lider opozycji niż je wygrać schowany w cieniu. Po prostu. Nie rozumiem, dlaczego ludzie z inną niż Grzegorz Schetyna wrażliwością społeczną mają składać swoje przekonania na ołtarzu jego personalnych ambicji.

Przypomnę, że ci sami liberalni dziennikarze, którzy dziś apelują o wasalizację wszystkich opozycyjnych inicjatyw pod przywództwem Schetyny, jeszcze niedawno, przerażeni jego brakiem skuteczności, zarzucali „cichy układ” przewodniczącego PO z Jarosławem Kaczyńskim. Prawicowe media z satysfakcją podkreślają słabość lidera opozycji: "Gdyby nie było Grzegorza Schetyny, Jarosław Kaczyński musiałby go wymyślić" (wPolityce). Newsweek pod redakcją czołowego apologety zjednoczenia opozycji - Tomasza Lisa, prezentował bardzo zbliżony do prawicy pogląd: "Schetyna jest dla Kaczyńskiego wymarzonym szefem opozycji" w numerze z ozdobionym okładką z wizerunkami obu panów i jednoznacznym podpisem: "Wspólnicy. Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Schetynę wiele dzieli, ale łączy to co najważniejsze, wspólny polityczny interes".

Co się takiego stało, że Tomasz Lis a wraz z nim zdecydowana większość liberalnych publicystów zmienił zdanie? Czy Schetyna ma za sobą jakiś spektakularny sukces? Notowania partii wrosły? Wygrał wybory i udowodnił swoją polityczną skuteczność? Nie. Nic z tych rzeczy. Od stycznia zeszłego roku, daty tego wydania Newsweeka, nie zmieniło się nic. Nic poza datą. Do wyborów pozostało coraz mniej czasu. Stawka gry niebotycznie wzrosła. Schetyna pozostał tak samo słaby jak był rok temu. Słabszy.

Po pierwsze w międzyczasie przegrał wybory samorządowe. Koalicja Obywatelska nie spełniła oczekiwań. Formacja pod wodzą Grzegorza Schetyny zebrała 27% głosów i przegrała ze swym najważniejszym przeciwnikiem (wynik PiS: 34%) o wybory do sejmików. Przegrała wysoko bo o 1/4. KO przegrała z PiS także wybory do rad powiatów o 150% i rad gmin o 430%. Jedynie spektakularne zwycięstwo w pierwszej turze w paru największych miastach pozwoliło Schetynie ogłosić zwycięstwo. Rozumiem polityka, który walczy o pozycję we własnej partii i uprawia korzystną dla siebie propagandę. Nie rozumiem profesjonalistów, którzy piszą o polskiej scenie politycznej najwyraźniej znając wyniki ostatnich wyborów jedynie z komentarzy w mediach. Pomimo klęski Koalicji, na przekór faktom, utwierdzili się bowiem w przekonaniu, że jedynie jednolita opozycja może wygrać z PiS.

Po drugie, Grzegorz Schetyna bardzo krótko pretendował do pozycji lidera opozycyjnej koalicji. Sam zniszczył koalicję, której miał być przywódcą. Gdy tylko jego wspólne dziecko z Katarzyną Lubnauer odrobinę urosło i zrobiło pierwszy krok w wyborach samorządowych postanowił skorzystać z pierwszej nadążającej się okazji by je własnoręcznie zamordować. Koalicja przestała istnieć zanim jeszcze okrzepła. Instynkt partyjnego kadrowego zwyciężył nad politykiem, o mężu stanu nie wspominając. Był to ruch dowodzący braku podstawowych kwalifikacji politycznych lidera PO. W jego interesie było przecież utrzymanie choćby pozorów koalicji. Bez koalicjanta koalicja jest niemożliwa a bez koalicji niemożliwe jest przywództwo opozycji dla Grzegorza Schetyny. Nie rozumiem jak tak prostej konstrukcji Grzegorz Schetyna nie rozumie.

Konsumując swoich partnerów Schetyna zrobił największy prezent Biedroniowi. Co prawda „tresowanie” ustało jedynie na chwilę, ale Biedroń ma teraz jednoznaczny i trudny do odparcia argument przeciw oddaniu hołdu lennego przewodniczącemu PO: „nie chcę skończyć jak Nowoczesna”. Trudno bowiem bronić szefa PO jako lojalnego, prawdomównego, szczerego i godnego zaufania lidera, który przekłada przyszłość kraju ponad partykularne, doraźne, partyjne interesy i personalne gierki. Zniszczenie Nowoczesnej Schetynę całkowicie kompromituje. Przekupując Kamilę Gasiuk-Pichowicz pozycją wiceprzewodniczącej drugiego co do wielkości klubu i jedynką na liście do Europarlamentu wyrządził opozycji ogromną krzywdę. Mało brakowało, by klub Nowoczesnej przestał istnieć, co pozbawia opozycję jednej trzeciej głosu w debatach sejmowych, jednej trzeciej miejsc w komisjach i pozycji vice marszałka całej izby. Czy tak ma wyglądać działanie na rzecz zjednoczonej opozycji i skuteczna walka z PiSem? To ponury żart.

Ale po chwili ciszy publicyści jak stado żab wrócili do monotonnego, odruchowego już, rytualnego rechotu: zjednoczona opozycja, zjednoczona opozycja… Jawna nielojalność i koniunkturalizm Schetyny nie zrobiły na nich jak widać żadnego wrażenia.

A prosty wniosek jest taki, że Schetyna nie jest przywódcą, który jest w stanie wygrać z Kaczyńskim. W tej sprawie przyznaję rację zarówno Karnowskim, jak Lisowi: Jest dla prezesa PiS najłatwiejszym, bo całkowicie nieszkodliwym przeciwnikiem. Niszcząc koalicjanta prostym ruchem pozbawił opozycję jednej trzeciej głosów w parlamencie (ofiarny Protasiewicz uratował klub Nowoczesnej przed dezintegracją) a sam siebie perspektyw na zostanie faktycznym przywódcą i liderem wielkiej koalicji. Nikt już bowiem w tej roli Grzegorza Schetyny nie widzi.

Gdyby nawet wbrew wewnętrznym konfliktom w partnerskiej partii i wbrew krótkotrwałym własnym interesom, żeby zabrać sojusznikom tu i teraz jak najwięcej, pasząc się ich kosztem, utrzymał choć pozory koalicji, mógłby nadal skutecznie szantażować wszystkich pozostałych przeciwników PiS tym, że, prowadząc samodzielną działalność, rozbijają jedność opozycji. Po zniszczeniu przez szefa PO jego własnymi rękami Koalicji Obywatelskiej trudno ten argument brać poważnie. Konsumując partnera, Grzegorz Schetyna abdykował z ambicji przywódcy wygrywającego wybory na rzecz niezniszczalnego pierwszego sekretarza partii w wiecznej opozycji. Ciekawe jest pytanie: po co to zrobił?

Może po prostu, zdając sobie sprawę z ceny zwycięstwa wyborczego, nie chce wygrać tych wyborów. Przecież pewne jest, że w kolejnej kadencji rządu budżet się zawali. Może chce ten problem pozostawić przeciwnikom i wbrew głoszonym hasłom nie pali się do obrony demokracji, lecz, zgodnie ze swoją naturą, robi to, co umie robić najlepiej – czeka. Czeka aż zdesperowani wyborcy w zrujnowanym populistycznym rozdawnictwem kraju sami oddadzą władzę w jego drżące ręce.

Może prawda jest bardziej banalna? Może po prostu wolał przekupić paru posłów, żeby nie musieć dzielić się miejscami na listach wyborczych z koalicjantem. W wyborach samorządowych Lubnauer wynegocjowała 30% biorących miejsc na listach. Starzy działacze PO zaczęli się burzyć. Taniej było dać 7 partyjnych posad niż setki dobrych pozycji na listach. Tyle, że Schetyna w ten sposób udowodnił, jak małej miary jest politykiem i jak poważnie naprawdę traktuje przez siebie głoszone hasła o wspólnym froncie walki o demokrację i przyszłość Polski. Właśnie tę przyszłość przehandlował za miejsca na listach dla partyjnych druhów. Po feerii szumnych obietnic i haseł postąpił jak zawsze: jak partyjny politykier mający jedynie interes swój i swoich kumpli na uwadze. Potwierdził najgorsze stereotypy na swój temat i swojej formacji głoszone przez propagandę własnych przeciwników.

Niezależnie od motywacji jedno jest pewne – Grzegorz Schetyna przywódcą zjednoczonej opozycji nie zostanie. Niezależnie od zaklęć publicystów. Do powołania koalicji trzeba mieć bowiem to, co wśród partnerów najcenniejsze, a w polityce najrzadsze – wzajemne zaufanie. Schetyna swój cały kapitał publicznie rozmienił na drobne. Warunkiem jakiejkolwiek wspólnej koalicji przeciwko PiS musi być zmiana jej lidera. Platforma bardzo wiele wymaga od swoich potencjalnych partnerów, ale nie wymaga nic od samej siebie. Wymiana przewodniczącego z pewnością podniosłaby szanse wyborcze samej PO i zdecydowanie zwiększyła prawdopodobieństwo powstania prawdziwej koalicji. Obawiam się, że Grzegorz Schetyna jedną już zmarnował i drugiej szansy na zjednoczenie opozycji nie dostanie.

Zupełnie inną kwestią jest odpowiedź na pytanie: czy jeden blok partii opozycyjnych jednoczący postkomunistów z SLD przez Biedronia po Giertycha i Nowacką ma sens? Jak dotąd zwolennicy jedności nie potrafią wskazać ani jednej empirycznej przesłanki dla poparcia swoich głęboko ugruntowanych przekonań. Notowania PO czy KO są stabilne i wynoszą około 30% z Biedroniem czy bez Biedronia, w koalicji czy samodzielnie. Powołanie wspólnego bloku wyborczego nic w tej sprawie nie zmieni. Po prostu, wyborcy Biedronia nie będą głosować na Schetynę. Z 8 plus 30 zostanie samo 30 i to bez żadnych realnych perspektyw na wzrost. Tak jak przyłączenie Barbary Nowackiej lub Nowoczesnej nie dało żadnej premii za jedność tak przyłączanie kolejnych formacji politycznych ich nie da. Z jednego prostego powodu – jak od dawna wiadomo, program antyPiS jedynie wzmacnia partię rządzącą. Nie jest hasłem pozwalającym myśleć o wygraniu wyborów.

A jaki inny wspólny program mogą przedstawić wyborcom postępowi lewicowcy z ruchu Biedronia i konserwatywni liberałowie z PO? I znowu moi koledzy publicyści wpadają w logiczną sprzeczność. Bo z jednej strony nauczyli się już, że anty-PiS to za mało, że obrona demokracji nie grzeje, że konstytucja mało kogo obchodzi, ale nie nauczyli się wyciągać z tej wiedzy żadnych praktycznych wniosków. A trzeba to powiedzieć otwarcie – zjednoczona opozycja oznacza przywództwo Grzegorza Schetyny i antyPiS wraz z obroną konstytucji jako jedynym łączącym wszystkich wspólnym hasłem.

Obraz
© PAP | Marcin Obara

A to gotowy przepis na wyborczą klęskę. Na powtórkę z wyborów samorządowych. Obrońcy Zjednoczonego Frontu Jedności Narodu mówią: „dobrze, ale stawka tych wyborów jest zbyt wysoka, by pozwolić sobie na eksperymenty”. To prawda. Stawką tych wyborów jest przyszłość Polski w rodzinie zachodnich demokracji. Tak, stawką tych wyborów jest przyszłość nasza i naszych dzieci. Tak, nie chodzi tu o wysokość podatków czy politykę mieszkaniową, ale o fundamenty demokracji, podstawowe prawa i ustrój kraju.

Tak, stawka jest najwyższa, dlatego nie można sobie pozwolić na ślepy upór przy własnych przekonaniach. Błąd może kosztować zbyt drogo. Nie można nie przyjmować faktów do wiadomości. Nie można nie czytać danych z wyborów. Nie można ignorować wyników sondaży i badań. Nie można kontynuować nieskutecznej polityki, którą uprawiamy od 3 lat z marnym skutkiem. Nie można ignorować faktu, że przegrywamy.

Przegraliśmy wybory, przegrywamy walkę o zaufanie wyborców, a wyniki sondaży są coraz gorsze. PiS ma już średnio 41% głosów i odsetek ten systematycznie rośnie od 3 lat, od ostatnich wyborów. Nie stać nas na powtarzanie tych samych błędów w nieskończoność bez żadnych empirycznych danych poza silnym własnym przekonaniem. Przede wszystkim trzeba zbudować inną alternatywę dla PiS. Skoro PO nie jest w stanie przekroczyć 30%, to może lewica uciuła swoje 20? Nie brzmi to nieprawdopodobnie, a razem to już 50! Czy razem na listach? Nie sądzę, bo większość wyborców lewicy raczej zostanie w domach niż zagłosuje na cokolwiek, co Grzegorz Schetyna firmowałby swym promiennym uśmiechem. Może stracimy więcej na odpływie wyborców, niż zyskamy na mechanizmie dHondta? Nie wiem. Te pytania są przedwczesne, bo na razie alternatywa dla PiS to jedynie PO. Pozwólcie zbudować inną. A jak się w końcu policzymy i zobaczymy, ile nas na tej lewicy jest, to mogę obiecać jedno – z pewnością te pytania zadamy i z pewnością poszukamy na nie odpowiedzi. Odpowiedzi poszukamy jednak nie w popularnej publicystyce, lecz w badaniach. Jedynie na twardych danych można oprzeć decyzję o tym, w jakiej konfiguracji iść do wyborów, żeby odsunąć PiS od władzy.

Stawka jest zbyt wysoka, by powtarzać stare błędy, i zbyt wysoka, by podstawowe polityczne decyzje opierać na niezweryfikowanych przekonaniach. W nadzwyczajnych czasach musimy wykazać się nadzwyczajną odpowiedzialnością. Po prostu nie możemy pozwolić sobie na błąd. Mamy zbyt wiele do stracenia. Wszyscy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)