Białoruś: nowe problemy kościoła
Na zaproszenie Konsulatu Generalnego RP w Grodnie odwiedził Białoruś ks. Roman Dzwonkowski, profesor KUL, badacz socjologii grup etnicznych i historii Kościoła katolickiego w ZSRR. Grodzieński "Głos znad Niemna" przeprowadził z nim rozmowę na temat sytuacji Kościoła katolickiego w tym kraju.
Ksiądz profesor bada losy Kościoła katolickiego na Wschodzie, w tym na Białorusi. Kościół na tych terenach poznał fale ateizacji, prześladowań księży i wiernych, rujnowanie świątyń. Co sprzyjało temu, że Kościół przetrwał te czasy?
- Przede wszystkim to, że katolicy mieli tu dobrą formację religijną w normalnych czasach i kochali Kościół. We wspomnianych strasznych czasach był dla nich jedynym oparciem duchowym. Dlatego bronili świątyń, kapłanów oraz swojej wiary i przekazywali ją dzieciom. Gdy się czyta wspomnienia z czasów II wojny światowej, pisane przez ludzi z tych terenów, to widać, że wobec tego wszystkiego, co przychodziło ze Wschodu od września 1939 r. tylko wiara w Boga dawała nadzieję na lepsze czasy. Dlatego się jej trzymali.
Wielką pomocą w zachowaniu wiary było to, że pozostała z ludźmi pewna część księży katolickich, chociaż wiedzieli, że mogą ich czekać więzienia i łagry. I tak się stało. Większość otrzymała wyroki od 10 do 25 lat łagrów. Tylko bardzo nielicznych to ominęło. Po śmierci Stalina nastąpiły pewne zmiany i zostali uwolnieni z łagrów. Ci, którzy wrócili i mogli pozostać na Białorusi (bo wielu pod presją władz musiało wyjechać), mieli wielki autorytet duchowy. Chociaż otwartych kościołów zostało niewiele, jednak promieniowały na tereny, które nie miały kapłanów i parafii.
Co oznaczało być kapłanem w latach 20-30. w głębi ZSRR?
- Zadania kapłana są zawsze te same: głoszenie wiary w Jezusa Chrystusa słowem i przykładem. Lata 20. i 30. w ZSRR wymagały zdecydowania się nawet na utratę życia. I taki był los wszystkich księży katolickich, którzy po 1920 r. pozostali w ZSRR: Polaków, Litwinów, Łotyszy, Niemców, Rosjan i innych. To był okres krwawych prześladowań religijnych i do 1938 r. ani jeden ksiądz katolicki nie pozostał na wolności. Kilkudziesięciu zostało rozstrzelanych w latach 1937-1940, głównie na Sołówkach, reszta zmarła w łagrach. Tylko kilku dożyło lat powojennych.
Był taki czas, kiedy w ZSRR nie było żadnego kapłana na wolności, a jedyny kościół w Moskwie był obsługiwany przez kapelana ambasady amerykańskiej.
Po raz pierwszy na Białoruś ks. profesor przyjechał w roku 1970. Przyjeżdżając po raz kolejny i obserwując życie religijne na tych terenach, co można powiedzieć o rozwoju Kościoła katolickiego w ostatnim dziesięcioleciu?
- W porównaniu z tym, co było w 1970 r., obecny Kościół na Białorusi to kontrast niesłychany. Wtedy nikt nie mógł sobie wyobrazić tego, co obecnie obserwujemy. Księża byli bardzo ograniczeni różnymi bezwzględnymi zakazami w swojej pracy duszpasterskiej. Nie wolno było uczyć dzieci i młodzieży do lat 18. Niektórym odebrano za to tzw. sprawki. Byli pilnowani przez ukrytych donosicieli na każdym kroku. Dlatego przyszłość widzieli w czarnych barwach. Pamiętam słowa wypowiedziane do mnie na Białorusi przez jednego z księży w 1970r., które mnie zaskoczyły. Powiedział mi wtedy: Wydaje się, że Pan Bóg o nas zapomniał. Gdy go zapytałem, dlaczego tak mówi usłyszałem: Niech ksiądz pomyśli, dzieci i młodzieży nie ma w kościele, bo nie wolno, są tylko sami starsi. Księża wymierają, a nowi nie przychodzą. Jaka nas czeka przyszłość?. To była jakby długa i ciemna noc, która trwała już kilkadziesiąt lat i można było stracić nadzieję. Ale nigdy nie trzeba jej tracić.
W 1988 r. do odradzających się parafii przyszli pierwsi kapłani z Polski, bo tylko stamtąd mogli przyjść. Ojciec św. Jan Paweł II mianował biskupów, powołał do życia dawne i nowe diecezje, np. grodzieńską, później powstało seminarium i dzisiaj mamy setki parafii. Za przedwojenną wschodnią granicą polską, gdzie przez wiele lat nie było ani jednego kościoła, jest ich kilkadziesiąt, jeśli nie więcej. To są znane sprawy i mówię o nich tylko dla przykładu, że nie trzeba tracić nadziei.
A jakie nowe problemy Kościoła na Białorusi widzi ks. profesor?
Dziś Kościół na Białorusi przeżywa odrodzenie, ale żyje już w innym świecie niż dawniej. Potężne środki wpływu na życiowe nastawienie człowieka, takie jak telewizja, radio, film, pisma, Internet itp. ukazują taki wzór życia, w którym przykazania Boskie się nie liczą. Na pierwszym miejscu stają wartości materialne, przyjemności, pieniądz i dobrobyt.
W krajach zachodnich wchodzą w życie takie ustawy, które podważają dotychczasowe i ogólnoludzkie pojęcia, rodziny i małżeństwa i życia ludzkiego w ogóle. Przed tym nie można zamknąć granicy, bo te wzory idą dziś na cały świat, jak się to mówi, na falach eteru. To jest jeden z tych nowych problemów Kościoła. W tej sytuacji nie wystarczy już, jak dawniej, gdy było mało kapłanów, pośpieszne odprawianie nabożeństw w wielu kościołach. Obecność młodego kapłana i dzieci w kościele, która jeszcze dziesięć lat temu wzruszała ludzi i przyciągała do kościoła, stała się czymś zwyczajnym. Teraz konieczne jest nauczanie i tworzenie prawdziwych wspólnot wiary, w których ludzie znajdą duchowe, religijne i ludzkie oparcie. Wielkie parafie, liczące 10 lub 15 tys. ludzi, jak bywa to nadal np. w Polsce, nie sprzyjają powstawaniu takiej wspólnoty.
Czego ma się obawiać Kościół katolicki na Białorusi?
- Nowym problemem stał się np. problem nowych języków w liturgii, nauczaniu i duszpasterstwie w Kościele na Wschodzie. Kiedyś przez wieki była tu łacina i język polski. Ale księża odpowiadali ludziom w tym języku, w jakim się do nich zwracali ludzie, po polsku, po rosyjsku czy po prostemu. Obserwowałem to nieraz w różnych parafiach.
Polacy na tych ziemiach różnią się od innych narodowości nie tym, że mówią po polsku na co dzień, lecz tym, że używają języka polskiego w kościele i w życiu religijnym. Nie znają języka polskiego, bo nie mieli możliwości uczyć się go, lub dlatego, że ukrywali swoją narodowość, by osiągnąć awans zawodowy i społeczny. I dziś kościoły są dla nich, pomimo różnych zmian na lepsze, nie tylko miejscami wyrażania wiary, ale i najważniejszymi, a praktycznie biorąc często jedynymi instytucjami, w których szukają oparcia dla swojej polskości. Podobną rolę pełniły i pełnią języki ojczyste w świątyniach i modlitwie w wypadku innych narodowości w Rosji i ZSRR, np. Niemców i Żydów.
Po II Soborze Watykańskim weszły stopniowo do liturgii na Białorusi i gdzie indziej współczesne języki. Najpierw polski, a później rosyjski i białoruski. Uzasadnieniem były na początku potrzeby duszpasterskie. W kościołach pojawili się wierni innej, niż polska narodowości, pochodzący z rodzin mieszanych lub też wynarodowieni Polacy. Inna potrzeba wprowadzenia nowych języków wynikała stąd, że trzeba było zmienić stereotyp, który utożsamiał Kościół katolicki z narodowością polską i polskością. Pod tym względem konieczna była pewnego rodzaju depolonizacja Kościoła.
Ale w ostatnich kilku latach na niektórych terenach pojawiło się dążenie do eliminacji języka polskiego z nabożeństw w kościołach. Nie na zasadzie realnych potrzeb religijnych i żądań wiernych, lecz w imię odgórnych koncepcji kościelnych i narodowych, przyjętych przez niektórych duszpasterzy.
To zjawisko nie występuje na Grodzieńszczyźnie. Ale niekiedy powstaje i tu problem, gdy chodzi o katechizację dzieci i młodzieży. Rodzice domagają się, by była prowadzona w języku polskim i mają do tego pełne, ludzkie i boskie, prawo.
Jak wiadomo, można niekiedy usłyszeć na Białorusi opinie o konieczności przejścia duszpasterstwa w Kościele katolickim obrządku łacińskiego na tzw. język państwowy, niezależnie od narodowości wiernych. Ale przecież język w kościele nie zależy od kraju, lecz od narodowości wiernych. W Polsce Litwini, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy i inni mają w kościołach taki język, jakiego sobie życzą. W Rumunii narodowa mniejszość węgierska korzysta w kościołach ze swojego języka. W Szwajcarii ludzie jednej szwajcarskiej narodowości używają trzech języków w życiu państwowym i religijnym, lecz istnieje jeden szwajcarski naród i patriotyzm.
W dyskusjach na temat poruszanych tu problemów można też usłyszeć opinię, że zadaniem Kościoła nie jest służenie zachowaniu świadomości narodowej Polaków i uczenie ich języka polskiego. Jest to słuszne stwierdzenie. Lecz nie jest nim także zmienianie jej na inną, za pomocą innego języka w kościele, jeśli jest to wbrew woli wiernych. Ma to miejsce tam, gdzie wierni, pragnący mieć w kościele swój język ojczysty, nie mogą go wybierać, gdyż nie mają takiej możliwości. Nie dotyczy to oczywiście Grodzieńszczyzny.
Rozmawiała Tatiana Zaleska