PolitykaAntoni Macierewicz obiecuje rozwikłanie "straszliwej tajemnicy" ws. Smoleńska. Skąd ta deklaracja?

Antoni Macierewicz obiecuje rozwikłanie "straszliwej tajemnicy" ws. Smoleńska. Skąd ta deklaracja?

Minister Antoni Macierewicz (PiS) obiecuje, że w 2017 r. uda się rozwikłać "straszliwą tajemnicę" związaną z katastrofą smoleńską. Jednak prace podkomisji smoleńskiej toczą się ślamazarnie, a prokuratura z pewnością w rok nie zakończy śledztwa - może nawet nie wykonać w tym czasie wszystkich planowanych ekshumacji. Skąd zatem takie daleko idące deklaracje Macierewicza?

Antoni Macierewicz obiecuje rozwikłanie "straszliwej tajemnicy" ws. Smoleńska. Skąd ta deklaracja?
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

Temat katastrofy smoleńskiej funkcjonuje w MON jakby obok normalnej pracy. Próbę ponownego wyjaśniania - a właściwie rewidowania - przyczyn katastrofy animują Antoni Macierewicz i w roli pomocnika Bartłomiej Misiewicz, przywrócony do roli rzecznika ministra. Ten temat jest bardzo polityczny, a zarazem funkcjonuje głównie na poziomie słów. Wiceministrowie starają się trzymać dystans od wracania do katastrofy - to pole jest zarezerwowane dla osobistych decyzji szefa MON.

Minister Macierewicz nie angażuje Tomasza Szatkowskiego, Wojciecha Fałkowskiego, Bartłomieja Grabskiego. A tym bardziej nie wiceministra Bartosza Kownackiego, który był pełnomocnikiem części rodzin ofiar katastrofy, więc teraz nie może się włączać w sprawę katastrofy - choćby ze względu na ryzyko konfliktu interesów, bo niektóre rodziny zgłaszają się z żądaniami wypłaty nowych odszkodowań.

Macierewicz otoczył się za to byłymi ekspertami zespołu parlamentarnego ds. katastrofy, który działał (formalnie istnieje też i obecnie, ale faktycznie jest martwy) w minionej kadencji. Stąd zaangażowanie dr. Kazimierza Nowaczyka - prywatnie od lat przyjaciela Macierewicza - w roli doradcy. Stąd też stworzenie podległej bezpośrednio szefowi MON podkomisji smoleńskiej, w której zasiadają byli eksperci zespołu parlamentarnego.

Jak do tej pory podkomisja nie przedstawiła żadnych nowych materiałów, które rzuciłyby nowe światło na przyczyny katastrofy smoleńskiej. Nie na zachowanie polityków Platformy Obywatelskiej i proces wyjaśniania katastrofy przez komisję Jerzego Millera, ale właśnie na same przyczyny tragedii. Nic nie zmieniły w tej mierze ani nagrania z posiedzeń komisji Millera, ani powtarzanie, że Ewa Kopacz myliła się mówiąc o przekopywaniu miejsca katastrofy, ani nagrania z kokpitu przekazywane przez Litwinów, ani też rzekomo sensacyjne nagranie ze Smoleńska, gdzie doszło do spotkania m.in. Donalda Tuska z Władimirem Putinem.

Członkowie tego gremium są bardzo nieufni wobec mediów. Gdy podkomisja ruszała z pracami, to Nowaczyk (teraz wiceprzewodniczący) mówił, że zespół "zaczyna pracę od zera". Po prawie roku nic w wiedzy o przyczynach katastrofy się nie zmieniło.

MON z pytaniami o postępowanie podkomisji odsyła do jej sekretariatu, a ten z kolei nie odpowiada na pytania albo czyni to zdawkowo.

Co prawda Macierewicz dużo mówił choćby o nowym dowodzie w postaci zdjęcia dużego szczątku Tu-154M, który znalazł się przed brzozą, o która - jak stanowi raport Millera - zawadził tupolew. Znawcy tematu nie raz podkreślali, że siła odrzutu pracujących z pełną mocą silników spokojnie mogła przemieścić spadającą blachę. Wedle Macierewicza jednak "wali się gmach smoleńskiego kłamstwa". Póki co jednak minister buduje gmach własnych obietnic i oczekiwań przynajmniej części wyborców PiS, że nastąpi jakiś przełom.

Zespół dr. Wacława Berczyńskiego pod okiem Macierewicza - też póki co - analizuje dokumentację zgromadzoną przez zespół Millera, buduje wirtualny model samolotu, czy też projektuje badania w tunelu aerodynamicznym. Trwa to bardzo długo - dla przypomnienia: komisja Millera zaprezentowała swój raport w lipcu 2011, a więc w niewiele ponad rok po katastrofie. Gdyby podkomisja Berczyńskiego działała z podobną dynamiką, to faktycznie rok 2017 powinien być tym, w którym ogłosi pełne wyniki swoich dociekań. Na pewno nie zdąży z tym prokuratura, na która Macierewicz nie ma wpływu, bo nadzoruje ją Zbigniew Ziobro, prywatnie "ateista smoleński" bez wiary w zamach. Śledczy do końca 2017 r. mogą nawet nie zdążyć z wykonaniem wszystkich ekshumacji i badań ciał ofiar katastrofy.

Do zapowiedzi Macierewicza, która zelektryzowała co bardziej prawicową część internetu, trzeba jednak podejść z dużą rezerwą. Bo i skąd ta deklaracja? Minister obrony narodowej w Radiu Maryja stwierdził z pewnością w głosie: - Możemy dzisiaj wskazać. Rok 2017 z pewnością przyniesie rozwikłanie tej straszliwej tajemnicy.

Przyczynkiem do tych słów była zdawkowa wypowiedz prezydenta Rosji podczas dorocznej wielkiej konferencji prasowej. Była to odpowiedź na pytanie korespondenta TVN w Moskwie o zwrot wraku Tu-154M. Władimir Putin stwierdził, że czytał stenogramy z rozmowy pilotów i "człowieka z ochrony" prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który miał wymusić na nich lądowanie w Smoleńsku. Polskie MON szybko więc zażądało przekazania tych zapisów i nagrań, bo w sporządzanych przez polskich ekspertów takich fraz nie ma. Ambasada Rosji wydała więc oświadczenie, że takich materiałów Rosjanie też nie mają, a stenogramy są od dawna upublicznione. Słowem: niczego nowego nie ma, a Putin przekręca - z premedytacją bądź z niepamięci - słowa ze stenogramów, chcąc ugruntować rosyjską wersję.

Macierewicz wyciąga jednak wniosek, że Rosjanie mają "dowody na to, co naprawdę zdarzyło się i kto naprawdę jest odpowiedzialny za tę tragedię", więc na nowo wprowadzają cały świat w błąd. Putin rzucając rzekomymi cytatami ze stenogramów faktycznie jest w błędzie - podkreśla to także dr Maciej Lasek, który współpracuje z PO w krytyce poczynań Macierewicza.

Ale co ma wskazywać na to, że Rosjanie rzekomo mają dowody na zupełnie inny przebieg katastrofy, niż ustalony przez komisję Millera? Według Macierewicza Putin chce teraz tak otumanić prezydenta-elekta USA Donalda Trumpa, aby ten nie chciał pomóc Macierewiczowi w wyjaśnieniu zdarzeń z 10 kwietnia 2010 r. Szef MON trzyma się zdawkowych słów Trumpa z kampanii wyborczej za Oceanem. Trump stwierdził wtedy: - Dużo słyszałem o tym, że Polacy mają problem z odzyskaniem wraku prezydenckiego samolotu, który rozbił się w Smoleńsku. Zrobię, co w mojej mocy, aby pomóc polskiemu rządowi w tej sprawie.

Zatem mowa była o zwrocie wraku, a nie o wyjaśnieniu katastrofy. A i to w czasie kampanii, więc należy na to spojrzeć z przymrużeniem oka.

Macierewicz utrzymuje jednak (cytat z Radia Maryja): - Wydaje się, że pan prezydent Putin przeraził się tym, że może dojść do działań ze strony prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przeraził się tym, że badanie realizowane podczas sekcji zwłok może ujawnić dowody wskazujące na to, kto naprawdę był sprawcą tej straszliwej tragedii. Przeraził się pracą Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która coraz bliżej jest prawdy pokazującej, jak rzeczywiście doszło do dramatu smoleńskiego. Władimir Putin za wszelką cenę próbuje narzucić całej opinii w Polsce i na świecie swoją wersję wydarzeń oskarżającą prezydenta Kaczyńskiego oraz polskich pilotów za dojście do katastrofy smoleńskiej - akcentował Antoni Macierewicz.

Czy Putin przestraszył się dr. Berczyńskiego? To, mówiąc dyplomatycznie, wyjątkowo ryzykowna teza.

Czy do tych wszystkich słów Macierewicza należy jednak przywiązać jakąś wielką wagę? One oczywiście mogą się odbijać pewnym echem w Polsce, budząc u jednych zdziwienie, a u drugich nadzieje. Mogą też - jeśli będzie to użyteczne dla rosyjskiej propagandy - być paliwem dla kremlowskich mediów.

Wszystko to Macierewicz mówi na antenie Radia Maryja, czyli do twardego elektoratu PiS i swoich wyborców. Mówi improwizując, tym razem jeszcze bardziej niż zwykle, bo felieton nagrywał przez telefon, a nie - jak to zwykle robił - przed kamerami TV Trwam. Słowa Macierewicza tylko jednak utrudniają dostrzeganie - na czym Macierewiczowi powinno zależeć - przez opinię międzynarodową faktów sabotowaniu przez Rosjan możliwości udowodnienia im współwiny za katastrofę i bezpodstawnego przetrzymywaniu wraku Tu-154M.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (808)