Afera w NIK. Jarosław Kaczyński i Marian Banaś w osobistym sporze z rodziną w tle. "Pewnych granic się nie przekracza"
Jarosław Kaczyński nigdy nie wybaczy Marianowi Banasiowi jednego: że występując przeciwko PiS, powoływał się na autorytet jego śp. brata, Lecha. Banaś z kolei nie zapomni prezesowi, że obóz władzy uderzył w jego syna, Jakuba. Ta wojna ma już wymiar osobisty. Do bólu.
– Tu granica została przekroczona absolutnie cynicznie i świadomie. Banaś zagrał na cienkiej strunie, na emocjach, na zimno. A tego się nie wybacza – tak jeden z ważnych polityków PiS komentuje wideo-oświadczenie, jakie opublikował w tym tygodniu szef Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś.
Inny dodaje obrazowo: – Robimy wszystko, co możemy, Marianowi służby wybiły zęby, ale chłop zakłada sztuczną szczękę i jeszcze gryzie.
Banaś na nagraniu broni się przed zarzutami i twierdzi, że stał się obiektem "brutalnej rozgrywki politycznej". I że nie zamierza – mimo presji najważniejszych polityków obozu władzy – podawać się do dymisji.
Jak stwierdził szef NIK na nagraniu: "Przypominam, że podwaliny pod nowoczesną ideę niezależnej kontroli państwowej położył już w latach 90. prezes Izby śp. Lech Kaczyński. W pełni zgadzam się z taką filozofią funkcjonowania Najwyższej Izby Kontroli, dlatego w poczuciu odpowiedzialności za Najwyższą Izbę Kontroli będę kontynuował powierzoną mi przez parlament misję".
To było przekroczenie cienkiej linii – zgodnie twierdzą rozmówcy PiS z otoczenia prezesa.
Jarosława Kaczyńskiego bowiem – powtarza jeden z nich – najbardziej zabolało to, że Banaś – jak określa to współpracownik prezesa PiS – "miał czelność" wykorzystywać pamięć i autorytet Lecha Kaczyńskiego. Na to prezes PiS jest uwrażliwiony szczególnie.
Zmarły w Smoleńsku prezydent w latach 90. był szefem NIK – co napawało wielką dumą jego brata bliźniaka. Dlatego ta instytucja była dla Jarosława jedną z pereł w koronie kluczowych stanowisk w państwie. Była i jest dla niego wyjątkowo ważna.
Kaczyński właśnie tę perłę stracił. I zrobi wszystko, by ją odzyskać. Całą sprawę lider PiS rozpatruje bowiem nie tylko w kategoriach politycznych. Traktuje ją bardzo osobiście.
Marian Banaś był człowiekiem, któremu Kaczyński ufał. Dziś ten sam człowiek – uważa Kaczyński – go po prostu zdradził.
Punkt zwrotny
Problem jest jeden, zasadniczy: dokładnie to samo uważa sam Banaś.
On także do sprawy ma stosunek osobisty. Szef NIK wprost przyznaje dziś: "trwa atak na moją rodzinę". I że atak ten ma na celu wymuszenie jego ustąpienia.
CZYTAJ TEŻ: Mariusz Kamiński ma złożyć wyjaśnienia ws. Mariana Banasia. Ustalenia na Konwencie Seniorów
Przypomnijmy: tydzień temu w czwartek Jarosław Kaczyński z wiceprezesem partii, a zarazem nadzorcą służb specjalnych i wiceszefem MSWiA Mariuszem Kamińskim wzywają Banasia do siedziby PiS na Nowogrodzką. Chcą wymusić na nim dymisję. Wysyłają sygnał Banasiowi, że jeśli ten nie odejdzie ze stanowiska, to prokuratura weźmie się za interesy jego syna.
Banaś – jak relacjonują media – pismo z dymisją przez pośrednika składa w piątek, ale zostaje mu ona odesłana. Powód? PiS – jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna" – chce, żeby Banaś wyznaczył na swojego następcę posła tej partii Tadeusza Dziubę. Cel jest jasny, podstawowy: utrzymanie przez partię rządzącą kontroli nad NIK. Za wszelką cenę.
Ale Banaś się nie zgadza. Czuje się szantażowany.
Tym bardziej, że "Rzeczpospolita" napisze później, iż "kartą przetargową" w żądaniu dymisji miała być "kwestia spółek i fundacji syna Mariana Banasia", Jakuba.
Trzy dni później – w poniedziałek – państwowy bank Pekao S.A. wyrzuca z pracy syna szefa NIK. Scenariusz opisywany przez media się realizuje.
Dla Banasia przelewa się czara goryczy. To jest moment, w którym stwierdza: nie ustąpię. I postanawia iść na totalną, podszytą osobistymi razami, wojnę z Jarosławem Kaczyńskim. Tym samym Kaczyńskim, który jednoosobowo zdecydował kilka miesięcy temu o tym, by postawić Banasia na czele NIK. Nie bacząc na wątpliwości co do jego oświadczeń majątkowych, o których przecież sam Kaczyński doskonale wiedział.
Mimo to punktem zwrotnym, po którym służby na poważnie zabrały się za szefa NIK, a on sam stał się "enfant terrible" w PiS, był dopiero reportaż "Superwizjera" TVN z września, pokazujący sutenerskie interesy ludzi z półświatka w krakowskiej kamienicy należącej do Banasia.
Dopiero wtedy PiS stwierdziło: Banaś jest człowiekiem, który poważnie nam szkodzi. A przecież najważniejsi politycy partii rządzącej dobrze wiedzieli, że wątpliwości wokół niejasnych powiązań obecnego szefa NIK krążyły od dłuższego czasu. O kłopotach z jego oświadczeniami majątkowymi jako pierwsi informowaliśmy w Wirtualnej Polsce prawie rok temu.
NASZ TEKST Z LUTEGO: CBA sprawdza oświadczenia majątkowe wiceministra finansów. Znamy kulisy
NASZ TEKST Z WRZEŚNIA: Szef NIK Marian Banaś pod ostrzałem. Jarosław Kaczyński czeka na wyjaśnienia, politycy PiS chowają głowę w piasek
Największy kryzys od początku rządów PiS
PiS w tej wojnie jeńców nie bierze. Obóz władzy wytacza przeciwko Banasiowi ciężkie działa: skierowanie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne wniosku do prokuratury w sprawie oświadczeń majątkowych szefa NIK; błyskawiczna decyzja prokuratury o wszczęciu śledztwa; wszczęcie przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego kontrolnego postępowania sprawdzające wobec Banasia, a wreszcie – odebranie mu dostępu do informacji niejawnych (co powinno było zostać zrobione w czasie, gdy CBA prowadziło dochodzenie w sprawie byłego szefa skarbówki, a późniejszego ministra finansów w rządzie PiS).
Do tego dochodzi presja polityczna i medialna, o której wprost mówi m.in. ważny polityk Zjednoczonej Prawicy Adam Bielan. – Ta presja medialna, ale także olbrzymia presja z naszej strony, będzie trwała do momentu, aż Banaś nie ustąpi – przekonuje europoseł PiS. I dodaje w Radiu Plus, że szef NIK "będzie grillowany tak długo, aż nie odejdzie z funkcji". To samo – w bardziej dyplomatyczny sposób – powtarza Jarosław Gowin, również polityk Porozumienia. – Wybór prezesa Banasia był naszym błędem. Zrobimy wszystko, żeby ten błąd naprawić. Tego wymaga interes Polski, interes państwa – przekonuje wicepremier.
Sprawa Banasia jest dziś największą polityczną bolączką Jarosława Kaczyńskiego. I – jak wskazują niektórzy politycy PiS – być może największym błędem personalnym w jego karierze. Za który długo może płacić cały polityczny obóz Zjednoczonej Prawicy.
Dziś partia rządząca jest w sytuacji patowej. Nie ukrywają tego sami politycy w nieoficjalnych rozmowach. Niektórzy wprost twierdzą, że sam prezes PiS – obecnie w szpitalu – jest wobec Banasia bezradny. – Robimy wszystko, co możemy, Marianowi służby wybiły zęby, ale chłop zakłada sztuczną szczękę i jeszcze gryzie – nadziwić się nie może jeden z naszych rozmówców.
Ten spór będzie trwał. A jeśli jest on jeszcze, jak w tym przypadku, podszyty osobistymi urazami, które dotykają członków rodziny – żyjących i nieżyjących – tym bardziej trudno będzie go zażegnać. Właściwie już nie jest to możliwe.
Uderzenie w rodzinę w polityce zawsze kończy się jak najgorzej.