9 lat nauki, dziesiątki egzaminów i koniec marzeń. Młodzi asesorzy ofiarami walki sędziów i Ziobry
265 młodym ludziom właśnie załamało się życie. Krajowa Rada Sądownictwa stwierdziła, że nie mogą zostać asesorami sądowymi. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiadają, jak wyglądała ich niemal dziewięcioletnia droga usłana comiesięcznymi egzaminami, miesiącami praktyk, a także nerwów i wyrzeczeń. Odpowiadają też na zarzuty rzecznika KRS, który z jednej strony nazywa ich “młodymi zdolnymi ludźmi”, a z drugiej sugeruje, że mogą być podatni na wpływ polityków.
31.10.2017 | aktual.: 02.11.2017 07:57
W poniedziałkowy wieczór wybuchła kolejna odsłona sporu między Zbigniewem Ziobrą, ministrem sprawiedliwości a sędziami z Krajowej Rady Sądownictwa. Wypowiedziały się już obie strony sporu, i z jednej, i z drugiej strony padły mocne słowa. Ale w całej tej dyskusji nie słychać najważniejszego głosu - ofiar tej wojny.
Krajowa Rada Sądownictwa odrzuciła wszystkie 265 wniosków o dopuszczenie do wykonywania czynności sędziowskich przez nowych asesorów. To tacy prawie-sędziowie, ich praca jest jak jeżdżenie na rowerze z bocznymi kółeczkami: mogą orzekać w większości spraw, w dodatku później w procedurze powołania na urząd sędziego są oceniani przez doświadczonych sędziów. Do bycia pełnoprawnymi sędziami brakuje im zdobytego doświadczenia i mianowania na sędziego przez prezydenta RP.
”Jestem asesorem z listy”
Ale to nie znaczy, że to ludzie niewykształceni: mają za sobą nie tylko standardowe pięć lat studiów prawniczych, a przede wszystkim aplikację w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie i zdany egzamin sędziowski. Poprosiliśmy przyszłych sędziów, aby opowiedzieli nam, jak wygląda ta nauka i co sądzą o decyzji KRS, a przede wszystkim o argumentach podawanych przez jej rzecznika.
- Jestem asesorem z listy - relacjonuje nasza rozmówczyni, prosząc o nieujawnianie imienia i nazwiska. - Nie jesteśmy w żaden sposób związani z partią rządzącą. Studia rozpoczynaliśmy ok. 2005-2007 r., następnie odbywaliśmy aplikację ogólną. Ja rozpoczęłam aplikację w 2012 r., a egzamin sędziowski zdałam w 2015 r., więc nazywanie nas "janczarami Ziobry" czy "politycznymi asesorami" uważam za niesprawiedliwe - dodaje.
10 na jedno miejsce
Nasz kolejny rozmówca, Łukasz Ciemiecki, który w tym roku zdał egzamin sędziowski, dodaje: - I mój rocznik, i osoby z roczników 1-4 zaczęły aplikację i olbrzymią jej większość odbywały podczas gdy była inna władza ustawodawcza i wykonawcza. Ale kompletnie to nie miało znaczenia, bo nikt w szkole się nad tym nie pochylał. Zarówno ci asesorzy, jak i wszyscy aplikanci, chcieliby być poważnie i rzetelnie potraktowani.
Jak wskazuje nasza rozmówczyni, aby dostać się na aplikację trzeba było pokonać nawet 1500-1900 osób, a więc na jedno miejsce jest nawet ponad 10 osób. - Egzamin był przeprowadzany uczciwie, o czym świadczy fakt, że na aplikację swego czasu nie dostała się córka wiceministra sprawiedliwości z PO - dodaje. A to był dopiero początek, bo pierwszy rok to aplikacja ogólna, na której co miesiąc ma się egzamin z kolejnej części systemu prawnego.
"Praca, nauka i stres"
Czas między egzaminami wypełniają praktyki w sądach, które od etatowej pracy różni właściwie tylko to, że są oceniane przez prowadzących je sędziów. Do tego dochodzi jeszcze nauka do kolejnego egzaminu. Po 7-8 godzinach pisania projektów uzasadnień do wyroków czy protokołowania rozpraw popołudnie i wieczór spędza się w książkach i kodeksach.
- Przez pierwszy rok, czyli w trakcie aplikacji ogólnej towarzyszył nam stres związany z tym, że część osób, która uzyska najgorsze sumaryczne wyniki ze sprawdzianów, odpadnie - tłumaczy nasza rozmówczyni. - Pozostałe osoby, w zależności od miejsca w rankingu, albo będą mogły wybierać między aplikacją sędziowską lub prokuratorską, albo będą musiały iść na tę aplikację, na której zostaną miejsca - wyjaśnia nasza rozmówczyni, asesor odrzucona przez KRS.
Gęste sito
Następne dwa i pół roku to znowu praca w sądzie przerywana pięciodniowymi zjazdami w Krakowie. Każdy z nich zaczyna się egzaminem, reszta to zajęcia z wykładowcami. - Po uzyskaniu pozytywnych ocen ze wszystkich 25 sprawdzianów podczas aplikacji sędziowskiej i zaliczeniu wszystkich praktyk odbywających się pomiędzy zjazdami zostaliśmy dopuszczeni do egzaminu sędziowskiego - opisuje Łukasz Ciemiecki.
Sam egzamin to także skomplikowana sprawa, bo najpierw jest dwudniowa część pisemna, a po zdobyciu co najmniej 72 ze 120 pkt. przechodzi się do części ustnej. W niej przed siedmioma różnymi sędziami trzeba rozwiązać w sumie 21 kazusów prawnych. Także na punkty. Po zdanym egzaminie dokonuje się wyboru miejsc asesorskich według listy klasyfikacyjnej i następnie według tej listy minister mianuje osobę na wybrane przez nią miejsce asesorskie.
Koniec kariery
- Z uwagi na zagrożenie koniecznością zwrotu stypendium w przypadku niezdania egzaminu końcowego, w trakcie aplikacji sędziowskiej poświęcaliśmy każdą wolną chwilę na naukę, analizę przepisów i rozwiązywanie kazusów, które są na części ustnej egzaminu. Myślę, że włożyliśmy w to bardzo dużo pracy i ja obecnie kolejny raz bym się na to nie zdecydowała - przyznaje nasza rozmówczyni.
Po tych ośmiu latach ciężkiej nauki nagle okazuje się, że nici z kariery, bo w dokumentach są braki. Rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa Waldemar Żurek tłumaczył, że główny problem to braki w dokumentacji medycznej. Sędzia musi przedstawiać zaświadczenie od uprawnionego lekarza. Te, które minister Zbigniew Ziobro dołączył do wniosków, miały być nieaktualne.
“Braki w dokumentacji”
Dlaczego? Bo jak wskazują nasi rozmówcy, ci młodzi asesorzy, którzy skończyli Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury musieli złożyć takie zaświadczenia na początku nauki, czyli ponad 3 lata temu. - Zaświadczenia zostały wydane w chwili, gdy rozporządzenie o zaświadczeniach nie przewidywało, że mają one termin ważności. Fakt prowadzenia terminowego prawa jazdy nie powoduje, że te bezterminowe stają się terminowe - tłumaczy nasza rozmówczyni.
Z tą interpretacją nie zgodzili się rzecznik KRS i jego zastępca. Kiedy pytaliśmy go o sprawę na konferencji prasowej, tłumaczył, że zaświadczenia wydawane aplikantom sędziowskim miały tylko stwierdzić, czy są zdolni do udźwignięcia trudów nauki w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, a nie, czy są zdolni do zostania sędziami.
Ofiary wojny
Nasi rozmówcy oglądali konferencję sędziów z KRS i zareagowali błyskawicznie. W odstępie kilkudziesięciu sekund dostałem na telefon ich wiadomości. "Zaświadczenia dotyczyły zdolności do bycia sędzią. Przepisy ustawy o KSSIP mówiły, że mamy dostarczyć zaświadczenie o zdolności do bycia sędzią, a nie aplikantem aplikacji sędziowskiej. Sami lekarze byli zdziwieni" - napisała mi asesor z listy odrzuconych.
Co dalej? Większość odrzuconych asesorów zapewne odwoła się od decyzji KRS do Sądu Najwyższego. Czekają teraz na uzasadnienia, bo KRS nie odrzuciła całej listy w jednym głosowaniu, tylko każdą kandydaturę z osobna. Odrzuceni asesorzy boją się, że przy obecnym stanie prawa, wielokrotnie zmienianego i z licznymi przepisami przejściowymi, po prostu mogą już zapomnieć o pracy sędziego. Bo według ich interpretacji, wybranie ścieżki asesorskiej uniemożliwia im startowanie w konkursach na sędziów. A asesorami mogą nie zostać, bo KRS właśnie odrzuciła ich wnioski.
Co dalej?
Waldemar Żurek mówi o “ciągu technologicznym” ministra do produkcji sędziów, a także o “asesorach ze stemplem konkretnego ministra sprawiedliwości”, czym moi rozmówcy czują się urażeni. Z drugiej przekonuje, że w sądach potrzebni są asesorzy i sędziowie, bo liczba nieobsadzonych etatów jest ogromna. - Prowadziłem egzaminy w Krajowej Szkole, wiem, że są tam młodzi zdolni ludzie - mówi sędzia Żurek w rozmowie z WP. - Politycy ciągle majstrują przy ustawie i dostosowują ją do swoich potrzeb, a ci młodzi ludzie, którzy zamiast zarabiać w wolnych zawodach, wybrali służbę państwu, cierpią na tym, bo ciągle zmienia się reguły gry - tłumaczy.
Dlatego wzywa ministra sprawiedliwości i prezydenta do rozwiązania problemu. Proponuje, aby tak przebudować system asesur, żeby uniezależnić go od ministra sprawiedliwości. - Trzeba natychmiast usiąść z przedstawicielami ministerstwa, tylko do tanga trzeba dwojga. Można to załatwić inicjatywą ministerstwa, można to załatwić inicjatywą rządową, we współpracy z panem prezydentem. Ale to jest niezbędne, żebyśmy szybko tę sytuację rozwiązali - mówi sędzia Żurek.
Może niektórym młodym adeptom prawa da to jakąś nadzieję, ale znając poziom napięcia między sędziami a ministerstwem sprawiedliwości trudno spodziewać się spokojnej i merytorycznej dyskusji. Bardziej prawdopodobny scenariusz to kolejne demonstracje siły przez obie strony, szukanie kruczków prawnych i wzajemne zarzucanie sobie niekompetencji i złej woli. A cierpieć na tym będą świetnie (i za spore pieniądze) wykształceni młodzi ludzie, którzy po prostu chcieli służyć państwu pracując w sądach. Oraz ci, których sprawy utknęły w kolejkach, bo brakuje sędziów do ich osądzenia.