6 godzin pokazało prawdziwą twarz Kaczyńskiego. Nie wytrzymuje starcia z pytaniami [OPINIA]
Przez kilka godzin w Sejmie prezes PiS odpowiedział na więcej pytań dziennikarzy, niż przez 8 poprzednich lat. I widać było, że odzwyczaił się od trudnych tematów. Jarosławowi Kaczyńskiemu co chwila puszczały nerwy.
Rządzący Sejmem - najpierw Marek Kuchciński, a później Elżbieta Witek - dbali o to, by prezes PiS był odseparowany od dziennikarzy. Otoczony ochroniarzami (opłacanej przez partię Grom Group) oraz Strażą Marszałkowską Kaczyński spokojnie przechodził między gabinetami. Dodając do tego całkowite zamknięcie kuluarów i dużej części korytarzy sejmowych, dziennikarze nie mieli okazji zadawać pytań liderowi rządzącej formacji.
Cieplarniane warunki w TVP
Kiedy Kaczyński chciał coś ogłosić, szedł na wywiad do przymilającej się Danuty Holeckiej, przysypiającego Jerzego Jachowicza albo udzielał "wywiadu" Polskiej Agencji Prasowej. Wywiad biorę w cudzysłów, bo było to raczej wystąpienie przerywane pytaniami. Równie dobrze mogło ich nie być, bo i tak nic nie wnosiły.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przez 6 lat żył w bańce, odgrodzony od mediów, bo konferencji prasowych z udziałem prezesa PiS też właściwie nie było. Były "oświadczenia dla mediów", czyli wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego bez możliwości zadawania pytań.
W kampanii zdarzyło się, że w liderze PiS odezwały się przyzwyczajenia sprzed kilkunastu lat (kiedy politycy rozmawiali z dziennikarzami) i po wystąpieniu chciał odpowiadać jednak na pytania. Szybko przerwał mu rzecznik prasowy (sic!) Rafał Bochenek.
Zderzenie prezesa z rzeczywistością
Po pierwszym dniu posiedzenia Sejmu nowej kadencji widać, dlaczego tak zależało mu na całkowitej kontroli nad przekazem.
Po prostu prezes PiS po pierwszym pytaniu od kogoś spoza mediów podporządkowanych swojej partii mógłby nie wytrzymać i powiedzieć coś, co zaszkodziłoby kampanii PiS. W poniedziałek wystarczyło 6 godzin obrad, by takich wypowiedzi padło kilka. Wyjście z bańki było bolesne.
- Ona jest z innego świata, z innej kultury. Tej wyższej. Oni są z tej niższej - powiedział prezes po odrzuceniu przez Sejm kandydatury Elżbiety Witek na marszałkinię, a później wicemarszałkinię. Swoją drogą samej kandydatce te feminatywy nie spodobały się do tego stopnia, że fuknęła na dziennikarkę TVN24, która ich użyła.
To pokazuje, że nie tylko Kaczyński przez 8 lat jeżdżenia ministerialnymi limuzynami odzwyczaił się od spotkań z dziennikarzami. W tym kontekście nie dziwi minister Piotr Gliński, który od lat sprawia wrażenie głęboko nieszczęśliwego, że musi się stykać z głupszymi od niego (czyli całą resztą ludzkości). Ton i treść jego wypowiedzi zdają się to potwierdzać.
Obelga za obelgą
- Pan nie jest dziennikarzem, pan pracuje w instytucji, która zajmuje się manipulacją i kłamstwem - wypalił Gliński do Radomira Wita z TVN24. Wypowiedź skandaliczna, ale - powtarzam - jak na ministra Glińskiego zupełnie w normie.
Wracając do prezesa, nie była to jedyna tego dnia wypowiedź, której daleko do standardów kulturalnej i wyważonej wypowiedzi.
Wcześniej mówił m.in. o "niemieckim chamstwie PO", a Donalda Tuska nazwał "lumpem". Coraz częściej Kaczyński, przez lata uważany za stratega planującego 5 kroków do przodu, zachowuje się jak sfrustrowany dziadek, który na imieninach narzeka na wszystko i obraża kogo popadnie.
Obciążenie, nie atut
Dodając do tego niewątpliwe błędy w kampanii i w politycznej strategii, za które Kaczyński jako lider ponosi odpowiedzialność, ten wizerunek będzie kruszał jeszcze bardziej. A to może potęgować nagromadzenie negatywnych emocji. I dodawać kolejne głosy do skromnego na razie grona wysyłających Kaczyńskiego na emeryturę.
PiS wielokrotnie pokazywało, że dla politycznych korzyści jest w stanie sprowadzić debatę polityczną do zastraszająco niskiego poziomu. Marne to pocieszenie, ale zwykle robiło to z wyrachowaniem i na chłodno. Kaczyński tracący panowanie nad nerwami może pokazać, że język naszej debaty może upaść jeszcze niżej.
Kamil Sikora, dziennikarz Wirtualnej Polski