Desygnowanie Morawieckiego aktem wrogim wobec PiS [OPINIA]
Decyzja Andrzeja Dudy o powierzeniu misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu nie jest wymierzona w tego ostatniego i nie ma na celu uderzenia tylko w obecnego premiera. Ona jest de facto nieprzyjaznym aktem wobec całego PiS oraz osobiście Jarosława Kaczyńskiego. Brzmi paradoksalnie? Przyjrzyjmy się sprawie - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Załóżmy przez chwilę, że prezydent Andrzej Duda postąpiłby inaczej, czyli desygnował na premiera Donalda Tuska.
Byłoby to wszak zrozumiałe: szef Platformy Obywatelskiej dysponuje 248 głosami w Sejmie, które zapewniają mu jego sojusznicy z Trzeciej Drogi oraz Lewicy. Od dłuższego czasu było to jasne, a do piątkowego południa, gdy liderzy dzisiejszej opozycji przedstawili publicznie umowę koalicyjną, stało się faktem politycznym. Zatem powierzenie misji formowania nowego gabinetu Tuskowi byłoby posunięciem jak najbardziej racjonalnym i zgodnym z konstytucją.
Jednak nie dla wyborców PiS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oburzenie po zajściu w Warszawie. "Skandaliczny akt"
W ich oczach Duda jawiłby się jako zdrajca, bo przecież partia Kaczyńskiego wygrała wybory i to jej politykowi "ich" prezydent powinien dać prawo tworzenia rządu. Jeśliby tego nie zrobił, postawiłby się w cieniu zarzutów o zaprzaństwo i knucie z wrogami Polski. Dlatego Andrzej Duda nie mógł postąpić inaczej.
Ale - i tu zaczyna się najciekawsze - desygnując na premiera Morawieckiego, wytrąca on na przyszłość argument z ręki Jarosława Kaczyńskiego, że po wyborach doszło do jakichś machlojek i że zwycięstwo zostało PiS "odebrane".
Łatwo sobie wyobrazić, że właśnie tak misję tworzenia rządu powierzoną Tuskowi Nowogrodzka przedstawiałaby przez lata swym wyborcom: wygraliśmy, zwyciężyliśmy, ale "ukradziono" nam tę wygraną i to zwycięstwo (dokładnie tak, jak Donald Trump zrobił po swojej przegranej przed trzema laty).
Nie trzeba zresztą sobie tego imaginować. Wystarczy przypomnieć jaką narrację PiS budowało po przegranych przez siebie elekcjach w 2007 (parlamentarna), 2010 (prezydencka) i 2014 roku (samorządowa).
We wszystkich tych przypadkach Kaczyński krzyczał o fałszerstwach, nieporozumieniu, oszustwie. Bo przecież tak świetna partia, partia polska i patriotyczna nie mogła przegrać w wolnych wyborach - nie, ona musiała zostać pokonana podstępem i zdradą.
Dokładnie taka przez następne lata byłaby narracja PiS. A tu klops.
Mateusz Morawiecki jednak dostanie misję tworzenia rządu i za kilkanaście dni jego misja zakończy się spektakularną klapą i kompromitacją. Ale nie tylko jego osobiście, ale także całego obozu Zjednoczonej Prawicy. Bo wszyscy zobaczą, że nikt z nim nie chce współpracować i w parlamencie brakuje mu sporo do większości sejmowej, niezbędnej do stworzenia nowego gabinetu.
Nie będzie to zatem obraz zdrady, oszustwa, machlojek i manipulacji wrogich ośrodków, Niemców, Brukseli. Będzie to natomiast oczywisty obraz niemocy i słabości PiS. Oraz osobiście Jarosława Kaczyńskiego.
Nie będzie zatem mógł on przez lata snuć domysłów, wyjawiać "przerażającej prawdy" oraz demaskować spisku, który odebrał mu władzę. Spisek, do którego - gdyby Andrzej Duda desygnował na premiera Donalda Tuska - zaliczony byłby także obecny prezydent.
Nic takiego nie będzie miało miejsca. Zamiast narracji o wielkim oszustwie, które pozbawiło "obóz patriotyczny" władzy Polacy usłyszą męki i jęki Morawieckiego skarżącego się, że nie ma większości w Sejmie. Właśnie taki obraz zostanie z nami na następne lata. Nie wielkiego oszustwa, w którym udział wziął także Duda, ale wielkiej niemocy i bezsiły całego obozu PiS oraz jego przywódcy Jarosława Kaczyńskiego.
Dlatego właśnie paradoksalnie na początku tego tekstu brzmiąca teza, że powierzenie misji tworzenia rządu Morawieckiemu było aktem nieprzyjaznym nie tyle wobec niego, co wobec całego obozu Zjednoczonej Prawicy, okazuje się raczej oczywista i banalna.
Pod warunkiem, że umie się czytać gry i zabawy polityków sprawujących najwyższe funkcje. W czym, mam nadzieję, byłem pomocny.
Prof. Marek Migalski dla Wirtualnej Polski
Prof. Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego i byłym europosłem (2009-2014). Wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".