Polityka"To są nastroje, które zabiły już jednego prezydenta"

"To są nastroje, które zabiły już jednego prezydenta"

- To są nastroje, które zabiły już jednego prezydenta, a mianowicie Gabriela Narutowicza. Wtedy też była grupka fanatyków, która oskarżała człowieka o to, że jest masonem, Żydem czy agentem – podsumowuje ostatnie wydarzenia sprzed Pałacu Prezydenckiego Tomasz Kalita z SLD. 10 sierpnia o godz 17 SLD planuje zorganizować wiec na pl. Konstytucji w obronie konstytucji, państwa świeckiego i przeciwko wydarzeniom, które w ostatnim czasie miały miejsce przed Pałacem Prezydenckim.

"To są nastroje, które zabiły już jednego prezydenta"
Źródło zdjęć: © PAP | Grzegorz Jakubowski

WP: Anna Kalocińska: Odbyło się zaprzysiężenie głowy państwa. Jakim prezydentem będzie Bronisław Komorowski?

Tomasz Kalita: - Oczekiwania są bardzo wysokie, takie jak po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Bronisław Komorowski kierował wtedy wiele swoich propozycji programowych i postulatów w kierunku wyborców lewicy. Oczekujemy więc, że jako prezydent będzie im sprzyjał i namawiał Platformę do tego, żeby w końcu zdecydowała się poprzeć m. in. projekt lewicy dotyczący refundacji in vitro ze środków budżetowych czy ustawę o parytetach. Czas pokaże, na ile ta i inne obietnice Komorowskiego z kampanii wyborczej zostaną zrealizowane.

WP: Nie boi się pan, że Komorowskiemu brakuje zdecydowania? Że ostatnie wydarzenia sprzed Pałacu pokazują, że w gruncie rzeczy łatwo go złamać.

- Oczywiście tak. Na pewno nie byłoby tego całego zamieszania przed Pałacem Prezydenckim, gdyby nie brak zdecydowania Bronisława Komorowskiego. Jak i brak w Polsce jasnych, czytelnych standardów europejskich w zakresie rozdziału Kościoła od państwa. Bo gdyby Komorowski i kancelaria prezydenta, przez te wszystkie tygodnie nie negocjowali kompromisu – budując w ten sposób ruch sprzeciwu wobec usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego – i uznali, że naturalną rzeczą czy standardem europejskim w tym zakresie jest to, że w dzień po żałobie narodowej krzyż powinien zniknąć spod Pałacu, nie byłoby całego zamieszania.

WP: Widział pan od zaplecza jak walczy Bronisław Komorowski, kiedy próbował wywalczyć 14% SLD – jakie błędy popełniał?

- Był nieporadny, podobnie jak jego sztab. Zresztą pokazał to końcowy wynik. Bo uważałem, i nadal tak sądzę, że porażką Komorowskiego jest wygrana jedynie kilkoma procentami głosów więcej niż zdobył Jarosław Kaczyński. W sytuacji, gdy przez cały czas Komorowski miał za sobą zdecydowaną większość Polaków, przeciwników IV RP kojarzonej z Jarosławem Kaczyńskim. Mówię tu o większości środowisk intelektualnych, opiniotwórczych i autorytetów o tej całej atmosferze, która mu sprzyjała. Mimo to wygrał tak niewielką przewagą procentową.

Bronisław Komorowski jest politykiem konserwatywnym. Jako prezydent nie będzie raczej sprzyjał wprowadzeniu standardów europejskich w Polsce, takich jak choćby rozdział Kościoła od państwa, walka o prawa kobiet czy wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół. Mimo to lewica oczekuje, że będzie prezydentem wszystkich Polaków i poprze te postulaty lewicowe, które popierał żeby pozyskać w drugiej turze naszych wyborców. Że umiejętnie nawiąże do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.

WP: Widział pan Jarosława Kaczyńskiego na uroczystości zaprzysiężenia Bronisława Komorowskiego na prezydenta?

- Nie, nie widziałem.

WP: Zaskoczenie?

- Rozumiem to jako objaw jakiejś dziwnej, zupełnie niepotrzebnej frustracji prezesa PiS. Można rozumieć Jarosława Kaczyńskiego, jego ból i cierpienie po stracie najbliższych, ale od lidera jednej z partii opozycyjnych, byłego premiera, oczekuje się zdecydowanie więcej. Jego nieprzyjście jest dla mnie rzeczą bardzo dziwną i niezrozumiałą. Są chwile w dziejach narodu – a do takich niewątpliwie należy zaprzysiężenie głowy państwa – w których powinniśmy być razem, bez względu na różnice polityczne. Posłowie lewicy byli obecni. Mamy nadzieję, że od dnia dzisiejszego Bronisław Komorowski będzie prezydentem wszystkich Polaków, a nie tylko sympatyków PO. WP: Przed zaprzysiężeniem Mariusz Błaszczak z PiS powiedział, że „na decyzję prezesa wpływ miała atmosfera i zachowania, które miały miejsce podczas prezydentury Lecha Kaczyńskiego”. Według niego w tego typu czynach brał również udział Bronisław Komorowski – co pan na to?

- Było różnie. Jednak na pewno nie jest dobrze, kiedy polityk obraża się i z tego powodu nie przychodzi na uroczystości państwowe. Są chwile, które powinny wszystkich łączyć, a nie dzielić. Ale przyzwyczailiśmy się, że wojna między PiS a PO przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości.

WP: Tadeusz Mazowiecki powiedział niedawno, że Jarosław Kaczyński pośmiertnie wyrządza krzywdę swojemu bratu, czyniąc z pamięci o nim oś dzielącą Polaków – zgodziłby się pan z tym stwierdzeniem?

- Przede wszystkim wyrządza krzywdę sobie i życiu publicznemu w Polsce. Sojusz uważa – zresztą z takim przesłaniem kandydował Grzegorz Napieralski – że w Polsce konieczna jest naprawa życia politycznego i publicznego. Obecnie za dużo jest kłótni i wzajemnej nienawiści. Trzeba to zmienić, żeby podobne sytuacje jak ta, że prezes jednej z największych partii nie przychodzi na zaprzysiężenie, nie miały miejsca. Bo powinien być tam, gdzie jego miejsce, czyli na sali sejmowej.

WP: A pana zawiódł Jarosław Kaczyński w walce o krzyż? Mógł przecież powiedzieć zebranym przed Pałacem „Kochani, spokojniej, bez agresji, bez krzyków…”.

- Nie spodziewałem się u prezesa innego zachowania. Zawiódł mnie też i Jarosław Kaczyński, i hierarchowie kościelni, i biskupi. Również kancelaria prezydenta, która niepotrzebnie, codziennie negocjując kompromis w sprawie krzyża, budowała w ten sposób ruch sprzeciwu wobec przesunięcia go spod Pałacu Prezydenckiego. Zawiódł mnie tez Bronisław Komorowski (decyzja o przesunięciu krzyża powinna być zupełnie naturalna, potraktowana jako europejski standard) i PiS, gdyż uważałem, że powinien wykazać odrobinę odpowiedzialności i nawoływać do zaprzestania tych burd.

Bo to, co działo się przed Pałacem Prezydenckim, nie ma nic wspólnego z miłosierdziem i tym, co według chrześcijan ma nieść ze sobą krzyż. Przypominało to bardziej wyprawy krzyżowe i zachowanie Krzyżaków. Wreszcie zawiedli mnie hierarchowie Kościoła i biskupi, od których oczekiwałem zdecydowania. To, czego byliśmy świadkami, pokazuje, jak bardzo biskupi oderwali się od wiernych. Widać wyraźnie, że nie mają żadnego wpływu na część swoich wiernych i że po prostu – bali się znaleźć przed Pałacem.

WP: Kościół już nie jest tak mocny jak kiedyś, ostatnie wydarzenia obnażyły jego słabość?

- To, co widzieliśmy, bardziej przypominało schizmę, jakieś oderwanie się od Kościoła. Niedawno mieliśmy rocznicę bitwy pod Grunwaldem. I w tej sprawie PiS i niektóre środowiska w Kościele zachowują się jak Krzyżacy. Pamiętajmy: kto krzyżem wojuje, ten od krzyża ginie.

WP: Na ile, pana zdaniem, szybkie wycofanie się z wcześniej podjętej decyzji o przeniesieniu krzyża do kościoła św. Anny obnażyły słabość władz w Polsce?

- Na pewno w znacznym. Czeka nas poważna debata, którą państwa Europy Zachodniej już dawno przebyły. Dotycząca jasnego i czytelnego rozdziału Kościoła od państwa. Nie może być tak, że grupka fanatyków narzuca swoją wolę zdecydowanej większości, a państwo im ulega. Taka sytuacja jest nienormalna. Dziwi mnie, że państwo nie potrafi wyegzekwować prawa, za którym stoi konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa. Prawo powinno być egzekwowane. Gdybym postawił jakąś samowolę budowlaną – a w takich kategoriach ten krzyż jest postawiony przed Pałacem Prezydenckim – to byłbym ścigany, a ta samowola budowlana zostałaby usunięta. Wreszcie musi zabrać głos większość Polaków, umiarkowana, normalna, pozytywna Polska, która nie chce żyć przeszłością, ale patrzeć do przodu, rozwiązywać problemy, bogacić się i żyć w kraju wolnych swobód obywatelskich. I ta wolna Polska musi w końcu zabrać głos i powiedzieć „dość”. Dość łamania konstytucji, dość łamania zasady świeckiego państwa i dość tego, żeby obraz jakiejś grupki
fanatyków, która robi zadymy przed Pałacem Prezydenckim, był obrazem Polski. Bo tak nie wygląda prawdziwa Polska.

Zachowania ludzi sprzed Pałacu Prezydenckiego to są nastroje, które zabiły już jednego prezydenta, a mianowicie Gabriela Narutowicza. Wtedy też była grupka fanatyków, która oskarżała człowieka o to, że jest masonem, Żydem czy agentem. Jest w Polsce grupa, która tak myśli. Ale to nie znaczy, że ma ona narzucać swoją wolę większości.

WP: Sojusz przygotowuje „Projekt świeckiego państwa” – to element ideologicznej walki o krzyż?

- Absolutnie nie chcemy wykorzystywać „sporu o krzyż” do bieżącej gry politycznej. Chcemy jedynie bronić konstytucji, zasady świeckiego państwa, i sprzeciwiać się temu, co miało miejsce przed Pałacem Prezydenckim. Dążymy do tego, żeby po wakacjach rozpoczęła się w Polsce rzetelna debata z udziałem wielu środowisk i autorytetów (na tyle, na ile to możliwe, pozbawiona emocji), dotycząca rozdziału Kościoła od państwa. Debata, którą państwa Europy Zachodniej przebyły już dwa wieki temu. A w Polsce jeszcze się nie odbyła. Inne europejskie kraje dyskutują o minaretach, a nie krzyżach. O krzyżach Europa dyskutowała w średniowieczu.

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (537)