Więzienie za zabawki erotyczne
Działanie przeciwciążowe - jeśli w ogóle można było o nim mówić - nie było niczym więcej, jak tylko wisienką na torcie. Podobny kamuflaż, rzecz jasna, ułatwiał dotarcie do klientek. Kulturalna pani domu prędzej była gotowa poprosić sprzedawcę o nietypowy środek antykoncepcyjny niż o fikuśną zabawkę erotyczną. To był jednak argument uboczny.
Sprzedaż jakichkolwiek akcesoriów seksualnych była surowo zabroniona. Traktowano ją dokładnie tak samo jak dystrybucję pornografii. Za wystawianie na widok publiczny przedmiotów służących do nierządnego użytku, groziła kara do roku więzienia.
Przepisy nie precyzowały, czym dokładnie jest "nierządny użytek" i jakie obejmuje on przedmioty. W przypadku kulek masturbacyjnych władze śledcze nie miałyby raczej żadnych wątpliwości. Ale już na środki antykoncepcyjne były gotowe przymknąć oko. Byle tylko nikt ich nie reklamował w prasie lub na plakatach.
Przez niemal czternaście lat po odzyskaniu niepodległości kodeks Bismarcka był podstawą systemu prawnego w Wielkopolsce i na Górnym Śląsku. Wreszcie w 1932 roku zastąpiono go nowym, ogólnopolskim kodeksem karnym. Wiele się w nim zmieniło, ale nie przepisy dotyczące zabawek erotycznych. Za sprzedawanie sztucznych członków nadal można było trafić do więzienia - i to nawet na dwa lata. Mimo to chętnych, by zaryzykować, nie brakowało.
Na zdjęciu: instrukcja obsługi aparatu wibracyjnego na korbkę, przedstawiająca masaż czoła.