Kiła w "prezencie ślubnym"
Ludzie panicznie bali się chorób wenerycznych. Boy próbował nawet wyjaśniać tym strachem całą XIX-wieczną obsesję na punkcie kobiecej - i wyłącznie kobiecej - wstrzemięźliwości płciowej. "W epoce, gdy nieopanowany przez medycynę syfilis groźny był jak dżuma, jedyną gwarancją było zaślubić patentowaną dziewicę i trzymać ją pod kluczem. Mąż niewiernej żony nie był pewny dnia ani godziny" - pisał.
Brzmi to trochę jak panika przed AIDS, tyle że w krzywym zwierciadle. Rzeczywiście czasy zaborów i królowej Wiktorii przypominają pod pewnymi względami lata osiemdziesiąte XX wieku. Seks bez zabezpieczeń postrzegano jako śmiertelnie niebezpieczny, a nie istniały żadne skuteczne zabezpieczenia. W efekcie metoda obronna zarysowana przez Boya szybko straciła rację bytu. Nawet on oceniał, że od 50 do 90 proc. młodych mężczyzn zarażało się od prostytutek kiłą. A następnie przekazywali ten "prezent ślubny" żonom.
Gdy ślub po paru latach dochodził wreszcie do skutku, w wielu przypadkach bardziej przypominał pogrzeb. To była transakcja, w której uczucia schodziły na dalszy plan w stosunku do kwestii majątkowych, towarzyskich czy nawet honorowych. Chodziło o zdobycie dobrej partii i ewentualnie posagu oraz o pozyskanie zdrowej, silnej matki dla przyszłego potomstwa. Boy półgębkiem wspomina o jakiejś tam, mimo wszystko, roli miłości, ale to z jego strony przejaw daleko posuniętego optymizmu.
Na zdjęciu: ilustracja z "Nowego Dekameronu", 1924 r.