Najcięższy ma być rannym
Po półtorej godziny marszu widać światła i słychać warkot silników. Instruktorzy już czekają. Nowe zadanie. Mają jak najszybciej przygotować prowizoryczne nosze z tego, co jest pod ręką: gałęzi, sznurków, karimat, ubrań. Każda grupa wymyśla swój własny patent. Instruktorzy obserwują, jak kandydaci współpracują. Potem transport rannego. Najpierw każda grupa wybiera najlżejszego. "Mucha" nie ma litości. To najcięższy ma być niesiony przez resztę. Jeden niesie plecak "rannego", reszta trzyma nosze. Cztero-, sześcioosobowe grupy ruszają. Po kilkuset metrach, gdy nie widać już świateł, w grupie przed nami zamieszanie. Duży ranny został zmieniony przez najmniejszego. Nagle podjeżdżają instruktorzy. Oszuści dostają po minusie. Jeszcze jeden i odpadają z selekcji.