Zostać komandosem
Droga przez mękę - zdjęcia
Selekcja do elitarnego 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca
Zimny wiosenny poranek. Pod nogami rozmarzające błoto. Wokół las i góry poprzecinane strumieniami. O 6:00 rano grupa młodych mężczyzn zostaje nagle zbudzona przez wojskowych instruktorów. Mają rozpocząć próbę prawdy. Część z nich ma za sobą kilka wojen. Przed nimi ponad 200 km przełajów, przeprawy przez rzeki, nocne pobudki i Bóg wie, co jeszcze. Chcą się dostać do zespołów bojowych 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca.
Zbiórka. Stoją w dwuszeregu. Instruktor czyta regulamin. Mają zostawić zegarki, pieniądze, telefony komórkowe, tytoń w jakiejkolwiek formie, własne jedzenie (poza połową czekolady na każdy dzień). Mogą mieć ze sobą tylko to, co znalazło się na liście: kompas, nóż, środki opatrunkowe, zasypkę do stóp, szczoteczkę do zębów, zapalniczkę. Są szczegółowo przeszukiwani. Część z nich zabrała całkiem spore zapasy jedzenia. Zostawiają konserwy i suche pieczywo. Od tej pory przez pięć dni będą jedli wyłącznie wojskowe racje żywnościowe, tzw. "eski". Trzy zestawy na dzień. W każdym z nich znajdują się dwie konserwy, rozpuszczalna herbata, mleko w tubce i dwie maleńkie porcje sucharów.
- Na mojej selekcji po kilku dniach miałem tak dość tych konserw, że ostatnie dwa dni w ogóle ich nie jadłem. Szedłem na "oparach" jedzenia - schudłem siedem kilo - opowiada mi szef selekcji, doświadczony podoficer z pułku komandosów.