Znamy opinie prawne w sprawie TVP. "No, stary, mówię ci" [OPINIA]

Donald Tusk, Bartłomiej Sienkiewicz oraz Adam Bodnar przekonywali, że rząd dysponował opiniami znakomitych prawników, zanim zdecydował się na odbicie mediów publicznych. Sęk w tym, że opinii nikt nie spisał, miał je Sienkiewicz w głowie, ale już ich treść zapomniał.

Donald Tusk i Bartłomiej Sienkiewicz w Sejmie
Donald Tusk i Bartłomiej Sienkiewicz w Sejmie
Źródło zdjęć: © REPORTER | Jacek Dominski/REPORTER
Patryk Słowik

02.02.2024 14:31

Ktoś teraz powie, że Słowik robi sobie żarty. Ale nie robię. Naprawdę tak było, a przynajmniej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przekonuje, że tak było. Czyli że opinii prawnych dotyczących działań ministra kultury nikt nie spisał, a Bartłomiej Sienkiewicz już nie pamięta, co dokładnie w nich się znajdowało. I nie jest w stanie odtworzyć.

Bardzo silne ekspertyzy

Sprawa wyszła na jaw dzięki dwóm organizacjom: Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, specjalizującej się w temacie dostępu do informacji publicznej, oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, specjalizującej się w pilnowaniu przestrzegania prawa przez każdą kolejną władzę.

Obie organizacje poprosiły przedstawicieli rządu o opinie prawne, którymi rządzący sugerowali się przy podejmowaniu decyzji o działaniach wobec władz mediów publicznych.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

27 grudnia 2023 r. premier Donald Tusk powiedział bowiem, że rząd "dysponuje opiniami najwybitniejszych prawników, którzy nie mają wątpliwości, że działania ministra Sienkiewicza są zgodne z prawem".

Sam Sienkiewicz również powoływał się na "bardzo silne ekspertyzy".

O opiniach prawnych mówił także m.in. Adam Bodnar, minister sprawiedliwości-prokurator generalny.

Minister do sądu

Wydawałoby się więc, że gdy dwie organizacje pozarządowe poproszą o przekazanie im opinii, po prostu rządzący - stosując się do wymogów stawianych im w ustawie o dostępie do informacji publicznej - te opinie przekażą.

Ale nie przekazali.

Powody?

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów stwierdziła, że żadnych opinii nie ma i nie zlecała. I że należy pytać Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

"Opinie o których mowa nie zostały przez MKiDN utrwalone na nośniku" - poinformowało zaś ministerstwo Sieć Obywatelską Watchdog Polska.

Dalej resort zaznaczył, że "informacja ma pozostawać w dyspozycji organu w chwili złożenia wniosku o jej udostępnienie, a wniosek ten nie może inicjować postępowania nastawionego na odtworzenie pewnych zdarzeń, które nie zostały utrwalone". Oraz że "informacja publiczna nie może być przedmiotem poszukiwań i dociekań ze strony organu, który prowadziłyby do jej wytworzenia".

Helsińska Fundacja Praw Człowieka z kolei dostała szereg dokumentów, o które nie prosiła, a nie dostała opinii, o które poprosiła.

Fundacja zapowiedziała już złożenie skargi na bezczynność ministra kultury do wojewódzkiego sądu administracyjnego.

Dostaną figę z makiem

Tłumacząc z prawniczo-urzędniczej nowomowy na ludzki: podlegli Bartłomiejowi Sienkiewiczowi urzędnicy twierdzą, że opinie, o których mówili przedstawiciele rządu, nigdy nie powstały na piśmie. Ba, nie powstały w SMS-ie, w korespondencji na Messengerze, WhatsAppie, Signalu czy jakimkolwiek innym komunikatorze.

Musiały więc zostać wygłoszone ustnie.

Przykładowo - to hipoteza - Bartłomiej Sienkiewicz spotkał się z jakimś prawnikiem na kawie, koniaku lub obiedzie, i w miłym towarzystwie fauny i flory, z naciskiem na florę, a w zasadzie Flory (hermetyczny żart, przepraszam), minister z prawnikiem porozmawiali sobie o mediach publicznych.

Prawnik wygłosił swoją opinię, po czym panowie wrócili do konsumpcji tego, co akurat konsumowali.

I po takiej "rundce" po prawnikach minister kultury uznał, że już wie, jak odbić media publiczne z rąk Prawa i Sprawiedliwości.

Niestety od czasu rozmów do dzisiaj zapomniał już, co mu mówili prawnicy. I, jak na złość, nie jest w stanie sobie przypomnieć. Bądź co bądź, minął już ponad miesiąc.

W efekcie organizacje, które chciały poznać opinie prawne, dostaną figę z makiem, a nie żadne opinie.

Zły zwyczaj władzy

A teraz żarty na bok. Mówiąc bowiem całkiem poważnie, zachowanie Bartłomieja Sienkiewicza jest skrajnie niepoważne.

Podkreślmy: nie rozmawiamy teraz o tym, czy słusznie, czy niesłusznie, wyrzucono z mediów publicznych partyjnych nominatów (bo słusznie), tylko o sposobie, w jaki to zrobiono i o tym opowiadano.

Jeśli pół rządu twierdzi, że rząd ma opinie - to powinien je mieć naprawdę.

Skrajnie niepoważna jest sytuacja, w której okazuje się, że nikt dziś nie potrafi odtworzyć tego, co było w tych opiniach, a sam minister już zapomniał i musiałby "dociekać" i "odtwarzać", a nie jest w stanie.

W ten sposób obecnie rządzący wchodzą - niestety - w buty poprzedników.

W maju 2020 r. opublikowałem artykuł "Koronawirus w głowie premiera". Ujawniłem wówczas, powołując się zresztą na tę samą Sieć Obywatelską Watchdog Polska, że na działania, podejmowane decyzje i wydawane przez premiera Mateusza Morawieckiego polecenia związane z walką z koronawirusem nie ma żadnych dokumentów.

"Informacja istnieje tylko w pamięci przedstawiciela władzy publicznej, która nie została utrwalona w jakiejkolwiek formie, tak aby można było w sposób niebudzący wątpliwości odczytać jej treść" - twierdziła wówczas Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Sam premier zaś, jak okazało się później, utyskiwał na złośliwy tekst w korespondencji mailowej ze współpracownikami.

Politycy ówczesnej opozycji nie zostawili na tłumaczeniu Morawieckiego suchej nitki. Jedni twierdzili, że to skandal, drudzy wyśmiewali byłego premiera.

Dziś można powiedzieć: z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
media publicznetvpBartłomiej Sienkiewicz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1240)