Zmienili nastawienie do migrantów. Boją się, że kryzys będzie trwał latami
Od niemal dwóch miesięcy trwa kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Jak teraz wygląda życie w strefie przygranicznej? W rozmowie z Wirtualną Polską Podlasianka przekazuje, że niektórzy lokalni mieszkańcy zmienili swoje nastawienie do migrantów. - Jest inaczej - twierdzi rozmówczyni WP. Jak dodaje, "sytuacja jest napięta i to udziela się wszystkim".
Mieszkanka Podlasia opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską, jak aktualnie wygląda życie w miejscowościach przygranicznych. I podaje przykłady.
Kryzys na granicy. "Życie wygląda inaczej"
Gdy nasza rozmówczyni wyszła z rodziną i dziećmi wieczorem na spacer po miejscowości, w której mieszka, ktoś wezwał służby. Podjechały trzy samochody, dwa z nich były policyjne, jeden nieoznakowany. Funkcjonariusze, legitymując rodzinę, przekazali, że dostali zgłoszenie, że prawdopodobnie w tej okolicy poruszają się nielegalni migranci. - Ktoś po prostu zadzwonił i powiedział, że ma takie podejrzenia - mówi WP Podlasianka.
- Jest większe wyczulenie. We wsiach wieczorem jest mniejszy ruch. Mało osób przemieszcza się inaczej niż samochodem - dodaje.
Zobacz też: Tusk oskarża rząd ws. granicy. "Słyszałem modlitwę o kłopoty"
Migranci na granicy. "Ludzie się boją"
Kobieta zaznacza, że w ostatnim czasie lokalni mieszkańcy coraz bardziej się boją. Przypomnijmy, że w poniedziałek 8 listopada służby informowały o pierwszych próbach masowego przekroczenia granicy. Wtedy na przejściu granicznym w Kuźnicy pojawiła się duża grupa migrantów.
- Przedtem mobilizowaliśmy się wszyscy do pomocy, nawet osoby, których nie podejrzewalibyśmy, że się na to zdecydują, robiły to - mówi.
Mieszkanka Podlasia wskazuje, że ona oraz inne osoby z jej lokalnej społeczności pomagali migrantom m.in. w przypadku zagrożenia życia. - Teraz już nie robimy tego, bo po pierwsze: nie ma już w naszej okolicy migrantów, a po drugie: nastawienie się zmieniło - dodaje.
Incydenty w strefie objętej stanem wyjątkowym
- Wiem od okolicznych mieszkańców, że w strefach przygranicznych zdarzały się różne przypadki, takie jak próby włamania do domów czy też próby kradzieży samochodu - wskazuje Podlasianka, choć podkreśla, że ona czegoś takiego nie przeżyła.
- Mam znajomych ze strefy objętej stanem wyjątkowym i te rzeczy ze strefy nie mogą wyjść poza strefę, żeby nie było problemów - wskazuje.
Kobieta mówi też Wirtualnej Polsce, że po ostatnim szturmie na granicy u części mieszkańców pojawił się strach. - Starsi ludzie boją się, że przez wioskę przejdzie 100 czy 200 osób i zdesperowani, głodni będą pozbawieni skrupułów - wyjaśnia.
Nasza rozmówczyni dodaje, że niesienie pomocy migrantom całkowicie się nie skończyło. Niektórzy nadal to robią. - Ci, którzy chcą pomagać, pomagają i nadal są gotowi to robić - wyjaśnia. Jak jednak dodaje, u niektórych "narracja" zdecydowała o zmianie nastawienia w tej kwestii.
- Strach, obawa o siebie, o swoje zdrowie i bezpieczeństwo spowodowała, że część ludzi ma do tego większy dystans i już nie chce pomagać - twierdzi.
Podlasianka mówi, że wcześniej zdarzyło się jej spotkać w lesie cudzoziemców. Wtedy też dawała im m.in. jedzenie czy dodatkowe śpiwory. Migranci, aby przetrwać w ciężkich warunkach, głównie atmosferycznych, spali m.in. na ambonach lub innych konstrukcjach w lesie, a także w wiatach czy na opuszczonych polach namiotowych.
- Październik był jednak łaskawy, jeśli chodzi o pogodę. Teraz jest coraz chłodniej. Temperatura odczuwalna jest o wiele niższa niż na słupku - dodaje kobieta.
Obawy lokalnych mieszkańców
Nasza rozmówczyni mówi, że aktualnie najbardziej boi się tego, że spotka migranta, któremu nie będzie w stanie pomóc. - Boję się, że odmówią wezwania pomocy, a gdy nawet ją wezwę, to będą twierdzić, że im zaszkodziłam - wyjaśnia i dodaje, że słyszała o sytuacjach, w których cudzoziemcy odmawiali pomocy, mimo że byli w stanie konającym.
- Sytuacja na granicy jest napięta i to udziela się wszystkim. Innych tematów do rozmów nie ma - dodaje.
Podlasianka przekazuje WP, że ludzie, którzy prowadzą działalność przy granicy, np. agroturystykę, boją się również o swój biznes. - Różnie sytuacja można się rozwinąć - wskazuje rozmówczyni WP i dodaje, że problem może potrwać nie kilka miesięcy, ale nawet kilka lat.
- Ludzie, którzy prowadzą pensjonaty albo pola namiotowe twierdzą, że turystów w następnym roku nie będzie i dla nich szykuje się kolejny kryzys ekonomiczny - mówi Podlasianka. Jak wskazuje, strefa przygraniczna jest dość wąska, a następne miejscowości, które nie są objęte stanem wyjątkowym, są bardzo blisko granicy.
Przeczytaj też: