"Stokrotka, stokrotka, jest pani na mojej krótkiej liście, pożałuje pani tego, wykończę panią, nie obronią pani agenci służb specjalnych Walterowie"
15 października 2008 r. Tak prezydent Lech Kaczyński miał mówić o Monice Olejnik tuż po zakończeniu wywiadu w programie „Kropka nad i”. Olejnik ze studia wyszła zapłakana, a TVN napisał skargę do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Lech Kaczyński wyjaśnił później, że rozmowa między nim, a Olejnik była emocjonalna, ale "niektóre sformułowania nie padły". - W polskiej kulturze wierzy się bardziej kobiecie - skwitował sprawę Lech Kaczyński. Dodał jednak, że "zdarzało mu się być sympatyczniejszym wobec dam" i dlatego przeprosił dziennikarkę (przesłał jej 11 czerwonych róż wraz z prezydenckim bilecikiem).
Groźbami prezydenta byli oburzeni dziennikarze. Honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Stefan Bratkowski mówił nawet, że po takim "wybryku", prezydent powinien ustąpić ze stanowiska. Prezydent nie panuje nad sobą - mówili zgodnie Ewa Milewicz z "Gazety Wyborczej" oraz Jerzy Baczyński i Jacek Żakowski z "Polityki". Zawrzało także na forach internetowych - internauci spekulowali, że prezydent, zwracając się do Moniki Olejnik "Stokrotka" mógł mieć na myśli rzekomy pseudonim Olejnik jako TW służb bezpieczeństwa.