Nocleg na 7100 metrach
Simone wspinał się z Piotrem Morawskim, a równolegle z nimi - Załuski z Jaawieniem. "Zmienialiśmy się na prowadzeniu i świetnie się rozumieliśmy. Kanadyjczycy wspinali się oddzielnie (niech to, naprawdę nie mogę sobie przypomnieć ich imion), ale głównie z powodu słabości młodszego i mniej doświadczonego członka zespołu nie robili wielkich postępów" - tłumaczy himalaista.
Po założeniu obozu na 7100 metrach, Moro z Morawskim zeszli do bazy. "Zaczęliśmy snuć optymistyczne plany i rozpatrywać strategie, które pozwoliłyby nam uniknąć całej serii niepowodzeń blokujących od szesnastu lat himalaizm zimowy. Załuski i Jawień słusznie podjęli decyzję, żeby również przenocować w małym namiocie w celu lepszej aklimatyzacji, po czym chcieli spróbować wejść wyżej. Liny poręczowe prawie się skończyły, co dało nam do zrozumienia, że będziemy musieli przejść ostatni odcinek z asekuracją lotną albo klasycznie. Tak się też stało. Koniec końców dzięki niezłej pogodzie dwóch polskich uczestników wyprawy doszło do naszego namiociku, przenocowało i zaporęczowało 150 metrów liny od punktu, do którego wcześniej doszedł Piotr Morawski. Wszystko było już chyba przygotowane do poważnej próby szczytowej, a przynajmniej tak się nam wtedy zdawało".
Przyszła nasza kolej. Piotr i ja byliśmy zdecydowani, przygotowani i skoncentrowani. Mieliśmy do pokonania osiemset metrów przewyższenia - z 7250 metrów na 8027 metrów, gdzie znajdował się szczyt - z częścią kuluaru wieńczącego południową ścianę bez poręczówek oraz całą grań do szybkiego przejścia w związku z dużą ekspozycją na wiatr. Wszystko było do zrobienia...
Nocleg na 7100 metrach minął idealnie, byliśmy spokojni, nie myśleliśmy o tym, co nas czeka. Nie opuszczał nas optymizm, mieliśmy jeszcze siłę w nogach i dobrą motywację. Wyruszyliśmy o świcie, żeby nie ryzykować braku widoczności w najdelikatniejszym miejscu podejścia. Poza tym potrzebowaliśmy słońca, żeby ogrzało nas po potwornie mroźnej nocy. Przy temperaturze poniżej czterdziestu stopni musieliśmy zakopać się w śpiworach po głowę, chuchając ciepłym powietrzem od środka. Niestety, szybko brakło nam tlenu i musieliśmy wystawiać głowy, żeby odetchnąć pełną piersią" - czytamy w książce.