Zimowe wyprawy Simone Moro

Czterdzieści cztery wyprawy i czterdzieści cztery lata życia

Obraz

/ 7Samobójca czy gladiator? Cała prawda o Simone Moro

Obraz

"Ludzie mówią, że jesteśmy bandą samobójców. W wyścigach samochodowych też giną ludzie, a jakoś nikt nie gada, że to zajęcie dla kamikadze. Czy to, że kierowcy dużo zarabiają, sprawia, że ich śmierć jest bardziej akceptowalna? Jeśli giniesz, robiąc to, co kochasz, ale bez pieniędzy na koncie, to twoja śmierć jest głupsza? Poza tym my nie chodzimy tam, żeby zginąć. Tylko po to, żeby żyć" - pisze Simone Moro, włoski zawodowy wspinacz, alpinista, himalaista.

Ten bibliotekarz, trener pływania i oficer włoskiej armii jest znany nie tylko z brawurowych wyczynów, ale też z bohaterstwa. Został laureatem nagrody Fair Play za to, że zrezygnował ze zdobycia Lhotse, by ratować brytyjskiego himalaistę Toma Mooresa. W książce wśród ludzi, którzy byli jego mistrzami, jednym tchem wymienia Jerzego Kukuczkę i polskich prekursorów zimowej wspinaczki: Krzysztofa Wielickiego, Macieja Berbekę, Artura Hajzera oraz Andrzeja Zawadę. Opowiada również o wyprawie, w której zginął jego wspinaczkowy partner i przyjaciel Anatolij Bukriejew.

Na następnych stronach galerii poznasz tajemnice najbardziej fascynujących i niebezpiecznych wypraw oraz zobaczysz publikowane tylko w Wirtualnej Polsce zdjęcia z podróży Simone Moro na zimowe szczyty.

(evak)

Książka Simone Moro "Zew lodu. Ośmiotysięczniki zimą: moje prawie niemożliwe marzenie" jest do kupienia na: kulturalnysklep.pl , a w formie e-booka na: publico.pl.

/ 7Pierwsza próba zdobycia ośmiotysięcznika zakończyła się tragicznie

Obraz

Po pozytywnym i pasjonującym doświadczeniu na Aconcagui (najwyższy szczyt obydwu Ameryk sięgający blisko 7000 metrów - przyp red.) zimą 1993 roku, pomiędzy ekspedycjami, Moro pogłębił alpejską działalność wspinaczkową w lodzie. Jego pasją stały się lodospady (zamarznięte wodospady - przyp. red.)

Niestety, wyprawa na południową ścianę Annapurny (8091 m n.p.m.), gdzie szedł w zespole z Anatolijem Bukriejewem i Dmitrijem Sobolewem, zakończyła się tragicznie. "Tym razem wróciłem do domu sam. Anatolij i Dmitrij zaginęli na zawsze. Nie odnaleziono nawet ich ciał pochłoniętych przez tysiące metrów sześciennych śniegu i lodu, zakopanych w kilkutonowym grobie... Jakimś cudem ocalałem tylko ja. W każdym razie zaliczyłem dobrych osiemset metrów lotu w śnieżnolodowej masie zerwanej z wysokości 6300 metrów. Anatolij wskazywał to miejsce palcem na zdjęciu, które zrobiłem mu zaledwie kilka dni wcześniej. Nie straciłem przytomności, pamiętam każdą chwilę, wiedziałem, że Anatolij i Dmitrij spadają razem ze mną. Lot zakończyłem w połowie ściany na jedynej półce mogącej zatrzymać upadek, inaczej trwałby on bezlitośnie przez następne tysiąc metrów. Miałem wrażenie, jakby porwała nas przeogromna fala, która wyrzuciła na brzeg tylko mnie - opuchniętego, posiniaczonego, krwawiącego, podrapanego i z poważnymi obrażeniami
rąk i nogi. Lawina porozrywała mi ubrania, utknąłem w niej po kolana, zatrzymałem się w pozycji siedzącej z widokiem na dolinę. Cisza, tylko cisza... Potem zimno i dreszcze... Nawołuję moich partnerów, raz, drugi, trzeci... I nic...

Moja pierwsza próba zdobycia ośmiotysięcznika zakończyła się tragicznie. Na 5500 metrach walczyłem o życie. Musiałem zejść blisko półtora kilometra w stanie całkowitego wyczerpania fizycznego i mentalnego. W święta Bożego Narodzenia nikt nie wiedziałby nawet, gdzie nas szukać - nie mieliśmy możliwości nawiązania kontaktu ze światem, odizolowani ponaddwudziestometrową śnieżną pokrywą" - opisuje dramatyczne wydarzenia Simone Moro.

/ 7Nieporozumienia w zespole

Obraz

"Lokalni mieszkańcy nazywają go Gosainthan, czyli Grań nad Trawiastą Równiną. Jego wierzchołek leży w Tybecie. Jest to jedyny szczyt powyżej ośmiu tysięcy metrów (8027 metrów) położony całkowicie na terytorium Chińskiej Republiki Ludowej i ostatni zdobyty ośmiotysięcznik - Chińczycy nikomu nie wydawali pozwoleń, dopóki sami na niego nie weszli. Dokonali tego w olbrzymim zespole prowadzonym w stylu militarnym, wyprawa była liczna i z założenia zwycięska.

Zimą na przełomie 2003 i 2004 roku nie tylko ja marzyłem o tej górze i o pierwszym historycznym wejściu. Uczestniczyłem w wyprawie z sześcioma alpinistami: czterema Polakami (Piotrem Morawskim, Darkiem Załuskim, Jackiem Jawieniem i kierownikiem wyprawy Janem Szulcem) oraz dwoma Kanadyjczykami.

Jak na mój gust skład był zbyt liczny, ale obecność Polaków zmotywowała mnie i skłoniła do zaakceptowania planu połączenia sił. Za cel postawiliśmy sobie południową ścianę, najtrudniejszą, ale najlepiej nasłonecznioną. (...) W zespole wynikły nieporozumienia. Wielicki musiał zrezygnować z udziału w wyprawie z przyczyn osobistych, ale zgodził się, żeby do naszej grupy dołączyło dwóch Kanadyjczyków w jasnym i zrozumiałym celu rozłożenia kosztów. Jeden z nich (wyprałem ich imiona z pamięci) uczestniczył w zimowej próbie zdobycia K2, drugi nie miał najmniejszego doświadczenia. Nie chciałbym być zbytnio kategoryczny, ale nie będę ukrywał rzeczy oczywistych czy swoich poglądów. Myślę, że tych dwóch nadawało się bardziej na niedzielne wspinanie niż do udziału w naszym projekcie. Byli za słabo przygotowani, również fizycznie, a planowane przez nich decyzje taktyczne ujawniały ich brak doświadczenia i skuteczności. W rezultacie nastąpił rozłam w grupie, tak silny, że w ramach jednej wyprawy powstały dwie odrębne" -
tłumaczy Simone.

/ 7Nocleg na 7100 metrach

Obraz

Simone wspinał się z Piotrem Morawskim, a równolegle z nimi - Załuski z Jaawieniem. "Zmienialiśmy się na prowadzeniu i świetnie się rozumieliśmy. Kanadyjczycy wspinali się oddzielnie (niech to, naprawdę nie mogę sobie przypomnieć ich imion), ale głównie z powodu słabości młodszego i mniej doświadczonego członka zespołu nie robili wielkich postępów" - tłumaczy himalaista.

Po założeniu obozu na 7100 metrach, Moro z Morawskim zeszli do bazy. "Zaczęliśmy snuć optymistyczne plany i rozpatrywać strategie, które pozwoliłyby nam uniknąć całej serii niepowodzeń blokujących od szesnastu lat himalaizm zimowy. Załuski i Jawień słusznie podjęli decyzję, żeby również przenocować w małym namiocie w celu lepszej aklimatyzacji, po czym chcieli spróbować wejść wyżej. Liny poręczowe prawie się skończyły, co dało nam do zrozumienia, że będziemy musieli przejść ostatni odcinek z asekuracją lotną albo klasycznie. Tak się też stało. Koniec końców dzięki niezłej pogodzie dwóch polskich uczestników wyprawy doszło do naszego namiociku, przenocowało i zaporęczowało 150 metrów liny od punktu, do którego wcześniej doszedł Piotr Morawski. Wszystko było już chyba przygotowane do poważnej próby szczytowej, a przynajmniej tak się nam wtedy zdawało".

Przyszła nasza kolej. Piotr i ja byliśmy zdecydowani, przygotowani i skoncentrowani. Mieliśmy do pokonania osiemset metrów przewyższenia - z 7250 metrów na 8027 metrów, gdzie znajdował się szczyt - z częścią kuluaru wieńczącego południową ścianę bez poręczówek oraz całą grań do szybkiego przejścia w związku z dużą ekspozycją na wiatr. Wszystko było do zrobienia...

Nocleg na 7100 metrach minął idealnie, byliśmy spokojni, nie myśleliśmy o tym, co nas czeka. Nie opuszczał nas optymizm, mieliśmy jeszcze siłę w nogach i dobrą motywację. Wyruszyliśmy o świcie, żeby nie ryzykować braku widoczności w najdelikatniejszym miejscu podejścia. Poza tym potrzebowaliśmy słońca, żeby ogrzało nas po potwornie mroźnej nocy. Przy temperaturze poniżej czterdziestu stopni musieliśmy zakopać się w śpiworach po głowę, chuchając ciepłym powietrzem od środka. Niestety, szybko brakło nam tlenu i musieliśmy wystawiać głowy, żeby odetchnąć pełną piersią" - czytamy w książce.

/ 7"Zmęczenie, wiatr i mróz dawały się mocno we znaki"

Obraz

"Tamtego ranka sprawnie dotarliśmy do najwyższego punktu osiągniętego przez Darka i Jacka. Tam kuluar zaciskał trzewia, oferując nam czasami co najwyżej półmetrową warstwę lodu do wbicia raków. Wspinaliśmy się powoli w terenie mikstowym, asekurując się na linie dynamicznej, specjalnie zabranej w tym celu z bazy. Mijały godziny, a kuluar zdawał się nie mieć końca. Najprawdopodobniej pomyliliśmy się o jakieś sto metrów, szacując drogę podejścia, położenie bazy i odległość poręczówek. Przez radio wymienialiśmy całkowite minimum komunikatów. - Piotr, czy ten kuluar się kiedyś skończy!? - Simone, jak tylko znajdziesz miejsce na stanowisko, zatrzymaj się, to cię zmienię.

Czas płynął nieubłaganie, minęło południe. (...) Założyłem maskę z neoprenu chroniącą przed silnym mrozem - nie oszczędzał nosa ani policzków. Na goglach osiadła cienka warstwa lodu w wyniku różnicy między temperaturą atmosfery i wydychanego powietrza.

Ostatnie metry przebiegłem bez przystawania na zwyczajowy odpoczynek i z radością postawiłem pierwszy krok po drugiej stronie. Wyszliśmy z drogi hiszpańskiej, dokonawszy jej pierwszego zimowego powtórzenia. Naszym głównym celem było jednak wejście na szczyt Sziszapangma.

Byliśmy szczęśliwi, ale świadomi czekających nas jeszcze blisko pięciuset metrów przewyższenia i cholernie późnej pory. Natychmiast ruszyliśmy w stronę szczytu, omijając seraki i szczeliny. Szliśmy, ile sił w nogach, ale zmęczenie, wiatr i mróz dawały się mocno we znaki. Na 7750 metrach dostrzegliśmy szczyt dwieście metrów nad nami. Była godzina 15.30... Późno, bardzo późno. - Cholera, nie możemy tak skończyć! Piotr spojrzał na mnie bez słowa. - Piotr, jest 15.30... za półtorej godziny zrobi się ciemno. - Co robimy, Simone? Zastygłem w bezruchu, na kilka sekund ponownie spoglądając w stronę szczytu. - Bardzo bym chciał, żebyśmy tam dotarli, po tym wszystkim, co przeszliśmy... - wyszeptał Piotr. - Tylko że musimy zawracać, i to szybko. Trzeba zejść kuluarem, a zaraz się ściemni... - Racja, Simone. Przybij piątkę, i tak odwaliliśmy kawał fantastycznej roboty. Uścisnęliśmy się, poklepaliśmy po plecach, spojrzeliśmy sobie w oczy i zaczęliśmy schodzić" - relacjonuje Moro.

/ 7"Pięliśmy się do góry..."

Obraz

Następnym zimowym ośmiotysięcznikiem, który wybrał Simone Moro, był Makalu. "Ciekawe, że choć jest jednym z pięciu najwyższych ośmiotysięczników (prawie 8500 metrów), obrano go za jeden z pierwszych celów wypraw zimowych. (...) Mój wybór znów padł na Denisa, mojego bliskiego przyjaciela, Kazacha, z którym wielokrotnie wspinałem się w różnych sezonach w Himalajach, Karakorum, Pamirze i Tienszanie. Denis od razu przyjął zaproszenie i spytał tylko o datę wyjazdu. Łączy nas specjalna i niepowtarzalna więź".

Po wcześniejszej aklimatyzacji i odpoczynku w bazie ruszyli znowu. "Wczesne wyjścia zimą są trudne ze względu na zimno mrożące stopy i dłonie, zanim człowiek zdąży się na dobre ruszyć. Za cel postawiliśmy sobie wejście na Makalu La z biwakiem, mimo że wiatr - zgodnie z prognozami Gable’a - wiał z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Trzeciego i ostatniego dnia sprzyjającej pogody, przy dziewięćdziesięciu kilometrach na godzinę, mieliśmy zejść do bazy. Nocleg na 7400 metrach miałby ogromne znaczenie dla ostatecznej aklimatyzacji. Spędziliśmy dopiero dwie noce na 6900 metrach od początku wyprawy. Tymczasem Makalu (8500 metrów) wymaga doskonałej aklimatyzacji. Choć może się tak nie wydawać, pięćset metrów powyżej wysokości 8000 metrów robi kolosalną różnicę.

Wiatr rzeczywiście przybrał na sile, nie mogliśmy z nim wygrać. Każdy podmuch przeczekiwaliśmy pochyleni, uczepieni czekanów.

Ominąwszy olbrzymi serak, podeszliśmy prosto do góry, po czym przetrawersowaliśmy na lewo w stronę skał. Tam się zatrzymaliśmy. - Simone, jak tam? - Dobrze. Tylko to niemiłosierne zimno i ten piekielny wiatr... ale dobrze się czuję, mam jeszcze siłę. - Super, ja też. Jesteśmy na 8000 metrów, jest wcześnie rano, mamy dobre tempo. - Teraz musimy się wspiąć po skałach aż na szczyt? - Tak. Dawaj, idziemy. Choć nie powiedzieliśmy tego wprost, nasze słowa jasno wyrażały jedną intencję - staraliśmy się zdobyć szczyt wbrew wszelkim prognozom i oczekiwaniom, podążając wyłącznie za naszym instynktem i wspólnie podzielaną ambicją" - czytamy w książce.

/ 7"Mocno uderzyłem czekanem w ośnieżony szczyt"

Obraz

"9 lutego 2009 roku o godzinie 13.30 wykonałem pięć niekończących się kroków, najbardziej męczących i radosnych w moim życiu. Postanowiłem pokonać każdy centymetr, chociażbym miał wejść zgięty wpół na najwyższy możliwy punkt Makalu. Na wierzchołku znów zabrakło mi tlenu, więc oparłem głowę o szczyt w geście mogącym sugerować wzruszenie. Tymczasem łapałem tylko lodowate powietrze, żeby wykraść choć odrobinę tlenu. Po kilku sekundach odwróciłem się do Denisa, podniosłem ręce i wydałem okrzyk, tak silny, na ile starczyło mi jeszcze tchu w płucach!

Zaraz potem opuściłem ramiona i mocno uderzyłem czekanem w ośnieżony szczyt. Tym gestem wyraziłem wszystko, co wtedy czułem - zmęczenie, radość, energię, złość... Nie potrafiłem i nie mogłem powstrzymać się od tego uderzenia. Dedykowałem je wszystkim tym, którzy od lat krytykują mnie za to, że komunikuję, mówię, piszę, dlatego że się wspinam, latam, dlatego że..., dlatego że..., dlatego że...

Obok mnie stał mój 'brat' i przyjaciel. Jego istnienie odkryłem po tragedii pod Annapurną w 1997 roku. Od tamtego dnia minęło dwanaście lat i wreszcie razem ze mną na szczycie ośmiotysięcznika - i to jakiego! - stał Kazach, Denis Urubko.

Na wierzchołku zatrzymałem się nie dłużej niż na minutę, po czym zszedłem, żeby ustąpić miejsca Denisowi. Wiatr podrywał kawałki zmrożonego lodu, który uderzał nas po twarzach i całym ciele" - tak Simone opisuje swoje pierwsze wejście na Makalu.

25 maja 2010 roku Simone Moro wszedł na Mount Everest (wejście i zejście zajęły mu 48 godzin). 2 lata później zdobył Gaszerbrum II. Było to pierwsze zimowe wejście na tę górę.

(evak)

Wybrane dla Ciebie

Proces Sebastiana M. Sąd podjął ważną decyzję
Proces Sebastiana M. Sąd podjął ważną decyzję
Przerzut wojsk USA do Polski. Ponad 100 wozów Bradley
Przerzut wojsk USA do Polski. Ponad 100 wozów Bradley
Ukraina odpowiada Nawrockiemu. "To współczesne realia"
Ukraina odpowiada Nawrockiemu. "To współczesne realia"
Wypadek awionetki pod Żywcem. Nie żyją dwie osoby
Wypadek awionetki pod Żywcem. Nie żyją dwie osoby
Szef MON o zestrzeliwaniu dronów. "Tak, ale"
Szef MON o zestrzeliwaniu dronów. "Tak, ale"
"To dopiero początek". Merz ostrzega przed planem Putina
"To dopiero początek". Merz ostrzega przed planem Putina
11 tysięcy osób na ulicach Francji. Co dalej po upadku rządu Bayrou?
11 tysięcy osób na ulicach Francji. Co dalej po upadku rządu Bayrou?
Spotkanie liderów koalicji. Wiadomo, o czym rozmawiali
Spotkanie liderów koalicji. Wiadomo, o czym rozmawiali
Co dzieje się w Chicago? Administracja Trumpa ogłasza "Midway Blitz"
Co dzieje się w Chicago? Administracja Trumpa ogłasza "Midway Blitz"
CBA zatrzymało dyrektora państwowego Instytutu. "Na gorącym uczynku"
CBA zatrzymało dyrektora państwowego Instytutu. "Na gorącym uczynku"
Leśkiewicz o Sikorskim: Nie rozumiem tych chaotycznych ruchów
Leśkiewicz o Sikorskim: Nie rozumiem tych chaotycznych ruchów
Wielka zapora wodna na Nilu Błękitnym. Protesty w Egipcie i Sudanie
Wielka zapora wodna na Nilu Błękitnym. Protesty w Egipcie i Sudanie